Recenzja tomu Izabeli Morskiej 1983. Maszynopisy (Wydawnictwo Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, Kraków 2023), zakwalifikowanego do drugiego etapu XII edycji Nagrody im. Wisławy Szymborskiej w kategorii polskie tomy poetyckie wydane w 2023 roku.
Koncept wydania wierszy pisanych przed wieloma laty w niezwykły sposób oddziałuje na wyobraźnię. Odbiorca może odnieść wrażenie, że został zaproszony do uczestniczenia w historii alternatywnej: jak potoczyłaby się historia – zarówno ta szerokopasmowa, jak i rozumiana węziej, prywatnie i intymnie – gdyby zdołały się one wcześniej wydostać ze swej embrionalnej postaci, zamkniętej w tytułowych maszynopisach? Ciała wierszy, które przez lata znajdowały się na obrzeżach kultury, które nie weszły w jej obieg, dziś zostają przeniesione bliżej centrum, włączone w nurt mniej lub bardziej oficjalnego życia literackiego. Co się za ich sprawą teraz wydarzy? Jesteśmy niebezpiecznie blisko spekulacji w swojej naturze pokrewnym efektowi motyla. Powiem jednak przewrotnie, że nie wierzę, iż ta literatura mogłaby powstać, gdyby jej autorka nie wierzyła w to, że słowem można zmieniać rzeczywistość.
Rok 1983 – czas, kiedy świat znalazł się u progu orwellowskiego symbolicznego roku 1984, jakby nad przepaścią – utożsamia ostatni moment na działanie, mobilizację, rewolucję. Nie sposób więc potraktować publikacji tomu wierszy Morskiej jedynie jako gestu twórczego, estetycznego. Świat się kończy, a podmiot liryczny zostaje obdarzony wnikliwą samoświadomością sytuacji zarówno wewnętrznej, jak i zewnętrznej. Świadomość ta nie stoi jednak na przeszkodzie do odczuwania ontologicznej niepewności, wywoływanego przez nią drżenia. Największym tragizmem jest poczucie zbliżającego się końca przy jednoczesnej niemożności działania, braku odpowiednich wzorców, wykorzenienia z mitu. Stąd nieustanna potrzeba choćby symbolicznego przełamania dyktatury strachu. Potrzeba stworzenia dzieła.
O szeroko rozumianym zaangażowaniu tej poezji niech świadczy chociażby fakt, jak bardzo jest ona uwikłana w dialog, przyjmując wobec literackich tradycji, idei i nurtów postawę otwartą na dyskusję i wymianę. Strategią poetycką jest raczej nadmiar słów niż ich cedzenie i niedopowiedzenia. Dominuje niemal przegadanie, momentami wręcz barokowy nadmiar, ale przy zachowaniu odpowiedzialności za mowę. Czuć w tej poetyckiej frazie swego rodzaju nadwyżkę i młodość. Autorka nie kryje zresztą, że jednym z patronów tej poezji był między innymi Andrzej Bursa, co jest miejscami wręcz namacalne. Postawa buntownicza miesza się ze zwrotem ku codzienności, jej banałom, przedmiotom, a nawet z czymś w rodzaju kiczu. Niekiedy jest w tym duża porcja ludyczności, naiwności spod młodej gwiazdy, chęć przełamania nudy; uderza też momentami sensualność i cielesność – Eros ściska się z Tanatosem, jak uczniowie z poetyckiej szkoły Wojaczka.
Próba szukania swojego własnego głosu polega na odgracaniu idiomu, pozbywaniu się naleciałości z innych języków. Nie może się również obejść bez romantycznie rozumianej ironii, paradoksu panowania autorki nad tekstem, ale i wyobcowującego dystansu wobec niego. Potrzeba stworzenia dzieła będącego głosem zbiorowości walczy o lepsze z potrzebą wyrażenia własnego intymnego świata, a głęboka humanistyczna wrażliwość i głód uniwersalnych ludzkich wartości znajduje się w nieustannym niebezpieczeństwie, zagrożone przez natrętnie powracające turpistyczne obrazy.
Jest w tym wszystkim jakaś groteskowa tragikomedia, w której zabawa przenika się ze śmiercią, stojąc na styku światów. Tak jak choćby w wierszu bez tytułu ze strony 41:
Zabrakło nam
legendy pokolenia
chwytamy się
za poły wiatru
aby nas poniósłgdy czołgi
wyjadą ku nam
z ekranu
chwycimy butelki
z benzyną
tak samo
jak nasi koledzy
z AKskwapliwie zbieramy
okruchy bohaterstwa
żeby starczyło
na kawałek życia
lub kawałek
śmiercibawimy się
w sztandary
a śnieg pada
prosto z gwiazd
taki radosny
Naturalne przedłużenie poezji w eskapizmie i jednoczesna gotowość do czynu, do reakcji na zło – to uwikłana w sprzeczności potrzeba, której nie można ani przezwyciężyć, ani zaspokoić. Flâneurowskiemu rozpasaniu i nadmiarowi towarzyszy gorączkowe przetwarzanie natrętnych myśli i obrazów. Jedna postawa dopełnia drugą, wzajemnie się przenikając i unieważniając, tak jak zwykle się to dzieje w dobrej poezji.
Płynność jest kolejną cechą organizującą poetyckie uniwersum Morskiej. Jak w swojej recenzji wspomina Julia Fiedorczuk, jeszcze jednym patronem tej poezji okazuje się Artur Rimbaud, który dopełnia wszystko, wyposażając konstrukcję podmiotu w figurę „ja – to ktoś inny”. To skok w mrok. Trudno w tym punkcie mówić o jakimś centrum, symbolicznym środku, w jego miejscu następuje przesunięcie, a dalej czeka tylko włóczęga – metafizyczna i symboliczna bezdomność. Również tożsamość przestaje być pojedynczym punktem; stając się skalą, przechodzi z sekcji paradygmatu do sekcji hermeneutyki – narracji i jej interpretacji. „Ja” w tej poezji jest powoli otwierającym się kwiatem, wymaga cierpliwości, jest wyzwaniem.
W rezultacie zmierzamy do uchwycenia pierwiastka autokreacyjnego, który przewija się przez te wiersze, a niemal explicite zostaje wyrażony w cyklu „Poetka przeklęta”. Różne wcześniejsze poszlaki, drobne gesty, skrzętnie podrzucane wiersze na barowych serwetkach – wszystko to krystalizuje się tu w wizerunek poétesse maudit. To próba uchwycenia językiem mitu własnej poezji, kreowanie siebie poprzez własną twórczość, postrzeganie siebie jako kogoś innego, dystans i pewna abstrakcja. Niemal mediumiczny seans wywoływania widma swojego ,,ja” z przeszłości, by skonfrontować się z ciągłością owego „ja”. Jakąś formą ocalenia wewnętrznej spójności jest odejście od centrum w stronę tego, co poboczne, co pozostaje w kontrze do wzorca, znalezienie oparcia w buncie. Pierwiastek maudit domaga się w równym stopniu autokreacji i niezgody na zło, co wyrazistych transgresji.
Piszę o tym wszystkim, żeby podkreślić wyjątkową dojrzałość wówczas – w roku 1983 – młodej poetki, jej umiejętność poruszania się w literackiej rzeczywistości i odnajdywania się w jej odmianach, konwencjonalnie określonych formach, jej otwartość i gotowość do wchodzenia z nimi w dialog. Jednocześnie jest w tym młodzieńczy witalizm, wyczuwalna potrzeba szukania własnego poetyckiego głosu, twórczy głód, który można zaspokoić, uwalniając się od wpływów narosłych podczas inicjacji w świat literatury. W wierszu pod tytułem c.d.n podmiot liryczny wypluwa z siebie jednym tchem, jak serię z karabinu, plejadę nazwisk. Ten gorączkowy pośpiech w sferze wersyfikacyjnej i obrazowej wiersza uzyskuje się za pomocą techniki jukstapozycji. Dynamiczne, mocno poszatkowane wersy budują rzeczywistość, w której nie sposób doszukiwać się spokoju, ładu czy harmonii. Chwile oddechu zdarzają się rzadko, mniej lub bardziej otwartym scenom towarzyszy dziwne klaustrofobiczne poczucie osaczenia i ciasnoty.
Nieco w kontrze do tego plasują się krótkie prozy, które również weszły w skład książki. Ze względu na swoją formę skupiają się zwykle na jednym obiekcie, który zostaje wyolbrzymiony jak w soczewce. Niektóre elementy tego poetyckiego uniwersum powracają, podlegają wręcz maniakalnej retekstualizacji. Są jak blizny, które nie pozwalają o sobie zapomnieć, domagając się nieustających dopowiedzeń i powtórzeń – w myśl tego, że poet(k)a przez całe życie pisze ten sam wiersz, cały czas od nowa.
Z całości doświadczenia lekturowego przebija jakaś migotliwa świadomość obcowania z tekstem o szczególnie podkreślonych wartościach dokumentu historycznego. Wyboista, naznaczona przez historię droga tych wierszy staje się metonimią procesu wyławiania literatury z mroków szuflad i schowków, dystansu, jaki dzieli tekst od tego, kto powstanie danego tekstu sprowokował – czytelnika. Ale czy odrzucając wszelkie naleciałości, jesteśmy w stanie dojrzeć w tym wszystkim tę niezwykłą wartość literatury, polegającą na tym, że dzieło zostaje zawieszone w bezczasie wiecznej teraźniejszości, wyraża naszą sytuację egzystencjalną i jest nam tak bliskie jak drugi człowiek? Wierzę, że każdy twórca w pewnym punkcie swojej drogi znajduje się nad przepaścią między dwoma biegunami: trwaniem w wysokiej wieży (motyw wieży powraca tu wielokrotnie), zbudowanej z intelektu i melancholii, a pokusą utraty swojej podmiotowości, roztopienia i scalenia się z Innymi.
Poezja Izabeli Morskiej swoje miejsce znajduje gdzieś pomiędzy, wyciągając rękę do drugiego człowieka z najwyższej wieży. Zaryzykuję tezę, że teksty z tomu 1983. Maszynopisy nigdy nie były bardziej aktualne niż teraz. Są to jednak wiersze nie dla każdego, tak jak zwykle dzieje się w dobrej poezji.