Lubię bawić się słowami

Jarek Holden (archiwum prywatne)
Jarek Holden (archiwum prywatne)

Z Jarkiem Holdenem rozmawia Czesław Romanowski

Jarek Holden Gojtowski – redaktor prasowy z niemal trzydziestoletnim stażem. Szef kilku redakcji lokalnych („Gazeta Poznańska”, „Wieczór Wybrzeża”). Pracował też w „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Wyborczej”, „Dzienniku”. Od siedmiu lat redaktor literacki (sporo recenzji wewnętrznych, kilkadziesiąt zredagowanych rękopisów). Ponadto bloger, recenzent, krytyk literacki. Autor trzech tomów poetyckich: Sztuka obsługi życia (Font, 2019), Mleczna droga (Nasz Głos, 1990), Sen szaleńca (Nasz Głos, 1989).

Czesław Romanowski: Do czego potrzebna jest ci literatura? Czego w niej szukasz?

Jarek Holden: Literatura jest pewnego rodzaju uzależnieniem – zdrowym dla ducha, ale też dla ciała. Ja z literaturą łażę. Kiedy rano wstaję, robię sobie kawę, zabieram papierosy, ale biorę ze sobą też poezje. I z tym siadam do czytania, potem pisania, potem znowu czytania. Od wielu, wielu lat nie ma dnia, żebym nie zaczął go od jakiegoś wybranego wiersza. Myślę, że jeżeli w pewnym momencie wpadło się na to, że czytanie jest jedną z najważniejszych rzeczy w życiu, a może najważniejszą, to później trudno odpuścić. Literatura nie istniałaby dla mnie bez muzyki. Wszystko, co się w życiu toczy, ma swój rytm, ma swój pogłos, swój dźwięk. Czytając, łażąc, mam zawsze na uszach słuchawki. Czytam, piszę i słucham, bo to mnie uzupełnia. Skończyłem w tym roku pięćdziesiąt jeden lat, a uważam, że codziennie się uczę. Poza książkami, które opisuję i pokazuję, czytam dużo więcej. Nie o wszystkich książkach piszę – czasami z przekory, czasami dlatego, że jest to klasyka, poza tym czytam bardzo dużo wspaniałych prac doktorskich, które można znaleźć w internecie, gdy się wie, jak szukać. I one czasami są dużo lepsze od tego, co wydają oficyny.

CzR: Wrócę do pytania – czego szukasz w literaturze?

JH: Był taki czas, że bawiłem się słowami jak dziecko. Szukałem słów. Powiedzmy – mamy przełom listopada i grudnia w Gdańsku, jest jarmark. Wybieram słowo „jarmark”. I szukam setek wierszy, w których się ono pojawia, szukam książek o jarmarkach. Bawiłem się tak przez wiele lat. Ta zabawa była tylko moja, bo przez większość swego dorosłego życia byłem redaktorem prasowym. Od siedmiu lat ludzie przysyłają mi rękopisy, ja je poprawiam. (Na marginesie – w tej chwili mam w rękach genialny rękopis, który dzisiaj rozsyłałem do zaufanych wydawnictw. Świetna proza, jeszcze nieukończona, która powinna się ukazać). Poza tym wpadłem na pomysł, że chcę się dzielić z ludźmi tym, jak postrzegam literaturę. To było początkowo liche i karkołomne, ponieważ spożywałem różne środki, od których jestem już od lat wolny, ale które na to moje pisanie miały wpływ; obecnie jest ono trzeźwe, spokojne, bardziej przemyślane. I kiedy w ubiegłym roku postanowiłem wrócić do mediów społecznościowych, bo nie było mnie tam półtora roku, to robiłem to z pewnym dystansem, zastanawiałem się bowiem, jak dalece ludzie będą mi ufali – czy się pojawiam jak efemeryda, na chwilę, a może będę parzył jak meduza, bo bywało, że się wkurwiałem i wchodziłem z ludźmi w niepotrzebne akcje. Żeby nie było – bardzo lubię, kiedy mnie ktoś skrytykuje. Chyba że jest to chamskie, homofobiczne, to wtedy mnie irytuje. Natomiast jeżeli ktoś chce ze mną wejść w dyskusję, nie zgadza się z moją opinią, to ja w taką rozmowę wchodzę. I często ludzie nie wiedzą, o co mi chodzi, kiedy piszę, że ich szanuję. Używam słowa „szacunek”, ponieważ lubię rozmawiać o literaturze. Jeżeli ten ktoś jest nie tyle przygotowany, bo ja go nie oceniam, ile po prostu czuję, że chce zabrać głos w dyskusji, to jak ja się mogę obrażać? W kraju, w którym według badań tak niewiele osób czyta książki?

CzR: No właśnie – masz na Facebooku stronę „Książki Jarka Holdena”, masz bloga literackiego. Kim są osoby, które czytają twoje recenzje? Możesz je jakoś zdefiniować?

JH: Mogę, bo jeżeli mówimy o Facebooku, jest to dosyć łatwe: są one określone w statystykach, które otrzymuję. Powiem więcej – nawet mój powrót do Gdańska był możliwy dzięki komuś, kto mnie czytał. Jedna z czytelniczek – nie tylko bloga, ale w ogóle moich tekstów – jest moją przyjaciółką i to właśnie dzięki niej tutaj powróciłem. A więc według statystyk czytają mnie przede wszystkim kobiety. Są też oczywiście mężczyźni. Jest dużo osób, które czytają tekst, ale nie wchodzą w interakcje. Ci, którzy wchodzą ze mną w interakcje, czyli do mnie piszą, uważają – nie wiem dlaczego – że muszą przełamać jakąś barierę, żeby zdobyć się na to, by napisać mi, że jestem ch… albo że im się podobało. Ale jeżeli już to zrobią, to piszą do mnie często. Piszą w nocy, rano. Szukają książek bardzo starych – pisarzy, pisarek, którzy w publicznej domenie są zapomniani – pytając mnie, gdzie można je znaleźć. Nie chciałbym być kimś, kto mówi innym, co mają czytać, jak mają żyć. Nazwę „Książki Jarka Holdena” wybrałem z premedytacją, bo są to książki, które ja wybieram, nie wydawnictwa. Oczywiście dostaję książki od wydawnictw, ale to ja decyduję, kiedy którą przeczytać i czy ją w ogóle zrecenzować. W nazwie mojego bloga znalazło się czytanie i słuchanie, bo to jest właśnie to dopełnienie. Chcę być kimś, kogo ludzie uznają za partnera w dyskusji o literaturze. Staram się nie być mentorem, bo to jest fajne i dobre na jakiś czas, ale później ścieśnia relację – ktoś się zaczyna obawiać, czy wypada o coś zapytać, ja się zaczynam wymądrzać, pycha uderza mi do głowy. Po mocnej przygodzie z dziennikarstwem prasowym zainwestowałem w warsztaty fotograficzne – głównie była to fotografia analogowa, działo się to w Warszawie, przyjeżdżali na te warsztaty ludzie z całej Europy. Nazywało się to „Warsztaty Fotograficzne Holdena”. Gdyby nie śmierć mojej mamy, pewnie by to trwało do dzisiaj. Mówię o tym dlatego, że wielu fotografów, których bym o to nie posądzał, nie tylko czytają mojego bloga, ale też napisali książki.

CzR: Jest jakaś relacja między fotografią a literaturą? Jak to odbierasz?

JH: Dla mnie jest. Gdy robiłem warsztaty, wszyscy się dziwili, że nie idziemy od razu w plener. Nie, puszczałem kilka ulubionych filmów, w zależności od tematu, którym był na przykład dotyk, oczy, słowa. Puszczałem więc te filmy i robiłem stop-klatkę w momentach, które uważałem za ważne, pokazywałem wspaniałość obrazu. Mówiłem: „Teraz dobierzcie sobie do tego muzykę”. „A ja – dopowiadałem – zawsze dobieram do tego jeszcze słowa”. To wszystko, moje czytanie, zaczęło się w starych, komunistycznych czasach, kiedy wiadomo było, jakie lektury szkolne trzeba będzie przerabiać. A że jestem, byłem niepokorny, to mówiłem sobie: „nikt mnie nie zmusi do ich czytania”. Ale czytałem. Tyle że rok wcześniej.

CzR: Bo?

JH: Bo nie chciałem być zmuszany do ich czytania. Wyobraź sobie dzieciaka, który jest dumny z siebie, mieszka na kaszubskiej wsi i nikt nie wie o tym jego czytaniu, tylko jego ta duma rozpiera, wszyscy mają gdzieś, że on to zrobił, nawet jego rodzice. Ale on te książki przeczytał. I łazi z tym, i dzięki temu się kształtuje. Bo nawet w tragicznych momentach mego prywatnego życia musiał być czas na literaturę.

CzR: Właśnie wróciłeś po dwudziestu latach do Gdańska, wcześniej przez wiele lat pracowałeś w mediach, w prasie. Jak mocno jesteś związany z gdańską literaturą? Jakie wrażenie na tobie robi, co o niej myślisz?

JH: Był taki moment u schyłku mego gdańskiego życia, że znałem wszystkich ówczesnych tutejszych wydawców, których nie było – umówmy się – wtedy zbyt wielu. Dzięki temu osobiście poznałem Güntera Grassa, bo gdańskie wydawnictwo miało prawa do jego książek. Łaziłem uliczkami, schodami, podwórkami, które opisywał. Pisałem wiersze i je tutaj wydawałem, nie robiąc tego z pozycji naczelnego tutejszych gazet, ale petenta, który napisał coś, co uznaje za warte wydania. W gazetach, w których pracowałem, namawiałem do pisania o książkach. I zawsze pytano mnie, czy może mam jakieś inne pomysły, na przykład kącik wędkarski. Kącik wędkarski się ukazywał, a ten o literaturze nie.

CzR: Literatura w gazecie nie była więc postrzegana jako czynnik mogący podnieść nakład, lecz jako coś, co się raczej nie sprzeda.

JH: Nie wiem, czy się nie sprzeda, wiem, że działy kultury w dużych magazynach padają. Wszystko, co kiedyś było ich zadaniem, teraz robią ludzie, którzy – podobnie jak ja – nazywają się blogerami, chociaż ja startuję trochę z innego pułapu. Nie to, że się wywyższam, bardzo mi się podoba słowo „bloger”, ale dla mnie – całe życie związanego ze słowem – obecnie jest to przestrzeń do pisania o książkach, o literaturze. Wczoraj przeczytałem dwusetną książkę w tym roku. Jestem pod tym względem chory psychicznie – nie zasnę, póki nie skończę jednej książki. Chyba że akurat zdarzy się jakaś podróż, spotkanie po latach.

CzR: À propos czytania przez ciebie jednej książki dziennie – przykład z mojego życia. Przez kilka lat jeździłem na organizowane przez Romana Gutka festiwale filmowe, najpierw do Cieszyna, potem do Wrocławia. I oglądałem full, czyli pięć filmów dziennie, bo tyle było seansów. Po pewnym czasie złapałem się na tym, że ja te filmy zaliczam. I robiłem sobie przerwę w środku dnia, nie szedłem na seans, czując się wspaniale, jak na wagarach. Twoje czytanie, twoje uzależnienie, przymus czytania jednej książki dziennie – nie czujesz, że je zaliczasz właśnie? Nie smakujesz, nie napawasz się, lecz zaliczasz? Nie jest to już udręka?

JH: To nie jest udręka, ale słowo „zaliczać” jest w punkt. Dlatego wpadłem jakiś czas temu na pomysł, żeby nie zaliczać właśnie, i czytam trzy książki jednocześnie. Nie gubię się w tym, póki co. Mam dobrą pamięć, dobrze kojarzę, to się sprawdza. Są też książki, jak chociażby Historia męskości wydana przez słowo/obraz terytoria, które są do smakowania, nie do czytania na raz. Warto do takiej książki wracać latami. Mimo że się ją już przeczytało, wybierać co jakiś czas z niej fragmenty.

CzR: Czy widzisz w gdańskiej – czy też, rozszerzając, pomorskiej – literaturze jakieś przestrzenie do zagospodarowania? Coś, czym można by zająć?

JH: Tak. Chciałbym wrócić do pewnego tematu. Niedawno poetka Małgosia Wątor zaprosiła mnie na spotkanie do NCK-u i tam będę ją i moich znajomych prosił o pomoc w pewnej sprawie. Od czasów liceum odwiedzałem, czy wręcz wynajdywałem, etnograficznie kaszubskich, trójmiejskich poetów. Niektórych do tegoż liceum zapraszałem – ułatwiał mi to nauczyciel, który sam ich wyszukiwał, poza tym wokół mnie był dosyć duży krąg osób bardzo dobrze piszących. I chciałbym do tego wrócić. Bo czułem w związku z tym tematem jakąś pasję, jakieś spełnienie, które dawało mi poznawanie tych ludzi. Nie pisałem o nich do gazet, ale jeździłem do ich domów i zapewniałem, że to, co mi opowiedzą, nie znajdzie się w gazecie, że to dla mnie, chcę, by mi zaufali. Dostawałem od nich przez lata rękopisy, czasami były to kartki wyrwane z zeszytu, i było to naprawdę bardzo fajne, ciekawe, twórcze. Na przykład pewien człowiek poznany pod Wdzydzami, mimo że nie zaliczył kilku fakultetów, był tak mądry życiową mądrością, fascynujący, że kilka razy wracałem, żeby z nim pogadać. Tak po prostu. Z tych spotkań rodziły się wiersze, we mnie, w nim. Kanałem, dzięki któremu poznawałem tych ludzi, było środowisko Pomeranii i Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie. I chciałbym do tych spotkań, rozmów wrócić. I żeby było jasne – tu nie chodzi o kaszubszczyznę, tu chodzi o to, jak traktuje się słowo. Codziennie z nas wypada, jak z karabinu, tysiące słów, a ci ludzie – na co dzień uczący czy sprzedający w sklepie – dobierali tych kilka właściwych słów i coś z nich tworzyli. Nie zawsze była to poezja, czasami były to krótkie nowele. Chciałbym znów zacząć słuchać takich właśnie ludzi.

Czesław Romanowski

Czesław Romanowski

Pochodzi z Sejn, w Gdańsku mieszka od ćwierć wieku. Jest dziennikarzem (pisał między innymi do „Dziennika Bałtyckiego”, „Życia na fali”, miesięcznika „Nasze Morze”), autorem haseł do Gedanopedii, współpracuje z klubem Żak, pisząc relacje z tamtejszych koncertów. Bywa poetą. Obecnie pracuje w latarni morskiej w Gdańsku-Nowym Porcie.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska
Helena Hejman

Powtórka z patrzenia – wersja kaszubska

Przeżyłem epidemię Przeżyłem epidemię Przeżyłem epidemię
Paweł Radziszewski

Przeżyłem epidemię