Pazyfae, grecka bogini obrana przez Stanisławę Przybyszewską za patronkę powieści, realizowała swoje popędy wbrew prawu boskiemu i naturalnemu. Była żoną Minosa, lecz zapragnęła świętego byka zesłanego przez Posejdona. Dzięki wyrzeźbionej przez Dedala krowie, w której się ukryła, doszło do erotycznego spełnienia, a w jego efekcie urodził się Minotaur. Przywołanie postaci Pazyfae w tytule to jednoznaczna wskazówka dla czytelników, że po opowiadanej historii nie należy spodziewać się utartych schematów i zachowawczych tez. Jest to również postać na miarę epoki modernizmu oraz zmian obyczajowych i społecznych, które zaszły wówczas w całym zachodnim świecie.
Pisana prawie sto lat temu, w 1929 roku, nieukończona powieść Przybyszewskiej sprawia wrażenie utworu, który byłby w stanie udźwignąć ów pompatyczny ciężar narzucony przez przywołanie greckiej bogini. Bohaterowie i bohaterki Pasiphaë to wyraziste postaci, doskonale zarysowane. Dominuje monolog wewnętrzny, choć obecna jest również narracja drugo- i trzecioosobowa – w każdym przypadku mamy do czynienia z głębokim wglądem w psychikę postaci (początek XX wieku to czas intensywnego rozwoju psychologii, co szybko znalazło odzwierciedlenie w literaturze, również w Pasiphaë). Bohaterowie tańczą w rytm jazzu i charlestona, rozmawiają o zachodzących na świecie zmianach, a jednocześnie czują się zagubieni, pogrążają się w depresji lub uciekają od przeszłości. Dekadencka postawa i nihilizm dotyczą właściwie każdego z nich. Zaglądając w głąb dusz swoich bohaterów, pisarka zdaje się szukać uzasadnienia dla ich zachowań. Próbuje też dopatrzyć się powiązań i zależności między psychiką i fizycznością, które to zagadnienie interesowało Przybyszewską – schorowaną, uzależnioną i wiecznie zziębniętą – również osobiście, o czym pisze Marcin Czerwiński w Uskoku (Uskok. O Stanisławie Przybyszewskiej i innych, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2023).
Nad Pasiphaë unosi się duch Ostępów nocy Djuny Barnes, co tym bardziej jest zaskakujące, że amerykańska powieść powstała kilka lat później niż szkic Przybyszewskiej. Obie pisarki doskonale potrafiły oddać klimat swoich czasów w literackiej formie. Przesadzonej, przerysowanej, przestylizowanej – owszem, ale to cechy charakterystyczne dla prozy modernistycznej. Podobnie jak taniec i muzyka, które stale towarzyszą bohaterom powieści. Taniec ten zresztą jest jak lektura książki Przybyszewskiej: somnambuliczny, przepełniony bodźcami, z rozmazującym się obrazem, w którym trudno odróżnić ułudę od rzeczywistości.
Pewne fragmenty Pasiphaë nieubłaganie się zestarzały, głównie te, w których bohaterowie wygłaszają rasistowskie tezy, niemal pozbawione w tekście przeciwwagi. Nawet jeśli uznać to za efekt niedokończenia powieści przez autorkę, to i tak trudno dziś przez tego rodzaju treści przebrnąć, szczególnie że bywają podszyte pseudonaukowymi teoriami. Równocześnie w wielu miejscach Pasiphaë pozostaje nadspodziewanie aktualna. Do najbardziej udanych elementów powieści należy portret Lio. Obserwujemy ją jako czterdziestoletnią kobietę, u której w końcu dochodzi do sprzężenia zwrotnego dojrzałości i samoświadomości, dzięki czemu staje się ona w pełni wolną jednostką. Lio to też uosobienie współczesnej kobiety, uwolnionej wraz z nadejściem XX wieku od sztywnych gorsetów, długich spódnic i długich włosów.
Mimo że Pasiphaë jest powieścią nieukończoną, pod wieloma względami zaskakuje przenikliwością i dopracowaniem. Są fragmenty, przy których można zapomnieć, że czyta się utwór niekompletny, i wciągnąć się w losy bohaterów i bohaterek. Styl Przybyszewskiej jest dojrzały, dzięki czemu nawet w takiej formie nie pozostawia wątpliwości, że mamy do czynienia z jakościową literaturą. Postaci są opisane niezwykle wiarygodnie, nabierają realnych kształtów i stają się osobowościami, które można polubić bądź nie. Jestem przekonana, że dowodzi to wielkiego, niewyczerpanego talentu literackiego Stanisławy Przybyszewskiej.
Jedyne znane zakończenie powieści znajduje się w liście, który Przybyszewska wysłała do swojego przyjaciela Wacława Dziabaszewskiego, również zamieszczonym w książce. Z tej pobieżnie spisanej relacji wynika, że autorka zamierzała więcej miejsca poświęcić na stosunki panujące między bohaterami. Zbrodnia, do jakiej dochodzi, jest niewątpliwie rasistowska, choć zdaje się, że Przybyszewska próbowała znaleźć dla niej jakieś psychologiczne uzasadnienie. Dla aktualności powieści te tropy okazały się zgubne, ale jak ostatecznie brzmiałoby zakończenie historii opowiedzianej w Pasiphaë, możemy się tylko domyślać.
Dekadencki, naznaczony uzależnieniem styl życia Przybyszewskiej nie pasuje do utrwalonego w powszechnym przekazie wizerunku Polonii w Wolnym Mieście Gdańsku. Po lekturze książek chociażby Brunona Zwarry i Jana Daniluka, w których obecność i działalność Polonii stawiana jest w opozycji do rosnącego w siłę nazizmu, postać Przybyszewskiej jawi się w tym środowisku jako ciało obce. Pisarka, wdowa po nauczycielu z Gimnazjum Polskiego, bardziej pasowałaby do zakopiańsko-krakowskiego stylu życia Witkacego lub do kawiarnianego towarzystwa przedwojennej Warszawy. Gdańska Polonia nie prowadziła życia literackiego, które stałoby się znaczącym elementem polskiej kultury. W tym sensie Stanisława Przybyszewska była jedyna, tylko ona potrafiła tworzyć tu literaturę w nowoczesnym duchu i tylko jej talent pozwolił na trwanie dzieł jeszcze długo po śmierci pisarki.
Przybyszewska w Wolnym Mieście pozwoliła sobie tworzyć niezależnie od narodowo-patriotycznych potrzeb, a czasem nawet wbrew nim, jeśli wziąć pod uwagę jej chęć robienia kariery literackiej w Niemczech, o czym pisała w listach do uznanego już wówczas Thomasa Manna. Trudno sobie wyobrazić, czym mogłaby się stać literatura – nie tylko polska, ale i europejska – gdyby Stanisława Przybyszewska zrealizowała swój plan.