Jasnowidzący

Ilustracja: Maciej Krawczyński

Tom piąty „Transgresji”, pracy zbiorowej będącej pokłosiem tak ważnych dla Huellego seminariów prowadzonych przez Marię Janion na Uniwersytecie Gdańskim, zatytułowany został – Dzieci. Otwiera go antologia utworów „Jasnowidzące”, tę zaś z kolei rozpoczyna wspaniały wiersz Williama Wordswortha Oda o przeczuciach nieśmiertelności ze wspomnień wczesnego dzieciństwa. Poeta nazwa tam dziecko „jasnowidzem”, „najlepszym filozofem” czytającym „wieczyste głębie”; w świecie dorosłych jest ono „okiem wśród ślepych” – to, co dostrzega, dla innych jest niedostrzegalne.

Przy lekturze Opowiadań na czas przeprowadzki, drugiej książki, którą Paweł Huelle ogłosił, metafora „oka wśród ślepych” często może się czytelnikowi nasuwać. Bohaterem większości z nich jest dziecko, w jednych opowiadaniach (Stół) siedmioletnie, młodsze więc od Weisera Dawidka i jego kolegów, w innych (Winniczki, kałuże, deszcz…, Przeprowadzka) niewiele starsze. Powracamy do znanego już nam matecznika narratora, autorskiego porte parole: Gdańsk-Wrzeszcz Górny, ulice Chrzanowskiego, Gomółki, Polanki, kościół Zmartwychwstańców, stare mosty nad Strzyżą, politechnika, park w Oliwie…

Sceną, która wielokrotnie powtarza się w tych opowiadaniach, jest oglądanie starych fotografii z rodzinnych albumów. Już na samym początku książki poznajemy fotografię sprzed wojny, przedstawiającą dwóch eleganckich mężczyzn w garniturach, którzy stali na Lange Brücke. Rodzicom narratora podarował ją pan Polaske z Zaspy, kiedy w czterdziestym szóstym „pakował tobołki i ostatnim pociągiem udawał się na zachód do Niemiec”. Narrator opowiada, że jako siedmiolatek wiele razy tę fotografię oglądał nie dlatego, że interesował go pan Polaske i jego brat, o którym wiedział niewiele, ale dlatego, że za ich plecami rozciągał się widok, jakiego próżno szukał na Długim Pobrzeżu. „Dziesiątki rybackich łodzi cumowało do kei Targu Rybnego, na nabrzeżu pełno było sprzedających i kupujących ludzi, a Motławą przepływały barki i parowe stateczki z długimi jak maszty kominami. Pełno tu było ruchu i życia. Lange Brücke wyglądało jak prawdziwy port i chociaż wszystkie szyldy hoteli, barów i kantorów kupieckich brzmiały obco, to jednak był to widok pociągający”.

Tak atrakcyjna dla dziecka rzeczywistość zderza się w jego świadomości z obrazem świata, który w swoim mieście widzi na co dzień. Wprawdzie Długie Pobrzeże odbudowano po wielkim pożarze i bombardowaniu, ale w Polsce Ludowej świeci „pustką nikomu niepotrzebnych urzędów, czerwonych haseł zawieszonych na murach i zieloną nitką Motławy, po której pływała milicyjna motorówka i raz dziennie statek Wojsk Ochrony Pogranicza”. W porównaniu z tamtą przeszłością, „pełną ruchu i życia”, teraźniejszość wydaje się martwa. W opowiadaniu Winniczki, kałuże, deszcz…, które mogłoby być ozdobą każdej antologii najpiękniejszych opowiadań świata, ojciec narratora często dla poprawienia humoru wyciąga pudło z fotografiami i pokazując dziecku pożółkłe kartoniki opisane na odwrocie kaligraficznym pismem, opowiada historie rodzinne. Opowieści te mają u Huellego charakter jawnie autobiograficzny; o pochodzeniu swojej rodziny wspominał wielokrotnie w rozmowach z dziennikarzami: „Huellowie byli Austriakami, którzy się spolonizowali. Początek sagi sięgałby Jakuba Huellego, który w XVIII wieku był oficerem austriackim i został postrzelony pod Lwowem. Zaniesiono go do najbliższego dworku, gdzie opiekowała się nim piękna Polka, co zaowocowało małżeństwem, którego jestem ogniwem […]. W moich żyłach płynie krew austriacka, szwedzka, węgierska, żydowska, ukraińska i polska”. Huelle z pełnym zrozumieniem mógłby się podpisać pod zdaniem Leszka Kołakowskiego: „Każdy z nas ma w sobie kroplę krwi Heroda”.

O dziadkach, rodzicach ojca, Marii i Karolu, mówił Paweł Huelle, że pobrali się we Lwowie, swoim mieście rodzinnym. Przed wojną, pierwszą wielką wojną, przenieśli się do Mościc koło Tarnowa. „Dziadek, inżynier chemii, tworzył Zakłady Azotowe i został ich wicedyrektorem. W czasie wojny służył w armii austriackiej i przeżył we Włoszech atak gazowy […]. W 1920 roku został szefem artylerii na wojnie z bolszewikami. W czasie drugiej wojny był jednym z pierwszych więźniów Auschwitz. Przeżył”. A ojciec, Tadeusz? „Wiosną 1945 roku wsiadł do kajaka na Dunajcu w Mościskach, wysiadł na Motławie w Gdańsku. […] Z Mościsk uciekł, bo był w AK, a jego dowódcę aresztowano […]. Tata nie miał nic; plecak tylko. Kajak zostawił i poszedł szukać nowego życia. To była dla niego ziemia obiecana, chociaż nikt mu jej nie obiecał, sam ją sobie wymyślił. W Gdańsku zapisał się na politechnikę i został inżynierem okrętowym”.

I oto raz jeszcze rytualna scena z Opowiadań na czas przeprowadzki: ojciec narratora, zwolniony ze stoczni za odmowę podpisu pod projektem statku „Marszałek Żukow”, rojącym się od błędów, otwiera pudło z fotografiami i przy stole pojawiają się żywi i umarli. Dziadek Karol w mundurze porucznika cesarsko-królewskiej artylerii, baron von Moll w sztylpach i z szablą, którą wbił w ziemię, prezydent Mościcki na uroczystości otwarcia fabryki… „Patrzyłem na dziadka Karola, który we fraku i w cylindrze stał obok prezydenta […] jego oczy były uśmiechnięte, tak samo jak na zdjęciu z babką Marią, kiedy wychodzili ze lwowskiej katedry, on we fraku, ale bez cylindra, a ona w białej sukni i w białym kapeluszu, z bukietem konwalii w prawej dłoni”. Chłopiec długie godziny spędza z ojcem nad płachtami papieru, ojciec rysuje mu na nich fregaty, krążowniki, pancerniki – okręty, na których pełnił służbę ojciec babki Marii, Tadeusz, mechanik Cesarsko-Królewskiej Marynarki Wojennej Austro-Węgier na Adriatyku. I znowu fotografie: pradziadka Tadeusza stojącego w mundurze elewa-inżyniera na pokładzie „Spalato” gdzieś „w Trieście albo Poli, i obejmującego, z jednej strony, pana Ferdynanda Karolkę, także elewa, a z drugiej, mechanika, Juliusa von Petrovica, co brzmiało dość osobliwie, bo «von» nie pasowało do «Petravic», nazwiska przecież chorwackiego”.

Wszystkie te postacie zaczynają żyć w wyobraźni chłopca, żyją tam z niezwykłą intensywnością razem z osobami, które na fotografiach znalazły się przypadkiem, jak mężczyzna w białym fartuchu podający piwo dziadkowi Karolowi albo jak kobieta w czarnym toczku i woalce stojąca za prezydentem Mościckim. Wszystkie też nasuwają mu pytanie o śmierć i o to, czy istnieje życie po śmierci… Pamiętamy już z Weisera Dawidka rozmowę kilku kolegów na brętowskim cmentarzu, rozmowę o nieśmiertelności duszy. W opowiadaniu Winniczki, kałuże, deszcz… dziecko rozmawia o śmierci z ojcem, próbującym mu wytłumaczyć, że śmierć oznacza stan absolutnego spokoju i ciszy, którego nie potrafimy sobie nawet wyobrazić. I oto dziecko staje się jasnowidzącym, „okiem wśród ślepców” – Paweł Huelle opisuje to w poetycki sposób: „Ale ja wyobrażałem sobie tę ciszę. Widziałem ją. Jak wielką płachtę rozpiętą nad naszym miastem, nad zatoką i wzgórzami, płachtę, pod którą śpi dziadek Karol, pradziadek Tadeusz i jego młoda żona, elew Karolka, baron von Moll i trzeci mechanik von Petrovic, kobieta w czarnym toczku i woalce, która stała za prezydentem Mościckim, także mężczyzna ze stopni lwowskiej katedry, ci, których nie znałem i nie mogłem znać, wszyscy zatopieni w ogromnej ciszy, wśród której powolnym ruchem pełzły przed siebie winniczki, te z ciemnymi i jasnymi muszlami, wyciągając przed siebie czułki, żeby wychwytywać nimi głosy umarłych”.

W pisarstwie Huellego pojawia się fundamentalna intuicja obecna w wielu religiach świata, intuicja, że świat niewidzialny albo prawie niewidzialny – bo przez dziecko, na przykład, w rzadkich, niepewnych chwilach jednak doświadczany – istnieje naprawdę, choć trudno powiedzieć, jak się ma do świata doświadczenia codziennego. Dziecięcy bohater Opowiadań na czas przeprowadzki zastanawia się, czy oprócz nieśmiertelnej duszy ludzkiej istnieje coś takiego jak dusza – a więc esencja – jego rodzinnego miasta, esencja Gdańska. Miasto zmienia się, znika z niego to, co przechowuje pamięć dziecka: gazowe latarnie, konne wozy, tramwaje linii letniej, słupki hydrantów z żeliwnymi łańcuszkami, sklepy z resztkami kolonialnej glazury, stare szyldy i napisy na murach… „A jednak – myśli – choć to wszystko odeszło w przeszłość, miasto pozostawało wciąż to samo – jakby posiadało niezmienną formułę; jakby nic nie było w stanie jej naruszyć – pożary, bombardowania i wędrówki ludów, a w ślad za tym zmieniające się języki, obyczaje, nazwy statków, ulic, szepty, miłosne zaklęcia, i jeszcze krój marynarek, sukni, spodni i obcasów”. Huelle, który przez pewien czas wykładał filozofię, mógłby tę fundamentalną intuicję wyrazić, mówiąc o zasobniku bytu, gdzie wszystko, co na pozór bezpowrotnie minęło, wciąż jest przechowywane.

 

*

Paweł Huelle mówił często, że miał bardzo zwykłe dzieciństwo, przeżyte w bardzo niezwykłym miejscu. Co tę niezwykłość tworzyło? Po pierwsze, przeszłość Wolnego Miasta Gdańska – fizycznie namacalna, może nie zawsze na powierzchni, ale jednak ciągle wyraźna dla powojennych przybyszy wkraczających w gospodarstwa domowe tych, którzy wyrokiem Historii musieli z nich wyjechać. Huelle mieszkał pomiędzy dwoma cmentarzami, gdzie na grobach widywał głównie napisy niemieckie i kaszubskie. Niemieckość była odmiennością fascynującą i przerażającą zarazem, poznawaną przez polskie dziecko w bardzo antyniemieckiej szkole, ale i na własną rękę. W opowiadaniu Stół matka narratora chciałaby porąbać na kawałki nieszczęsny poniemiecki mebel: „Gdy pomyślę, że siedział przy nim jakiś gestapowiec i jadł po pracy węgorze, robi mi się niedobrze”. Ojciec tłumaczy, że pan Polaske, który im stół sprzedał, nie był gestapowcem tylko socjaldemokratą i siedział trzy lata w obozie koncentracyjnym Stuthoff, bo nie zgadzał się z Hitlerem. „Kiedy nasze miasto w roku trzydziestym dziewiątym włączono do Rzeszy, pan Polaske ostentacyjnie nie wywiesił flagi na swoim domu i wtedy go zabrali”. Ale matka bała się Niemców panicznie i nic nie było w stanie uleczyć jej z tego lęku.

Co jeszcze tworzyło niezwykłość? Mieszkaliśmy w takim miejscu świata – opowiadał Huelle – które kiedyś Czesław Miłosz, wspominając o Wilnie, nazwał „rustykalnym przedmieściem”. Życie toczyło się w obrębie wielkomiejskim, ale i wiejskim zarazem, gdzie wyraźniej odczuwa się cztery pory roku, gdzie pieją koguty, pali się ogniska, a wybrukowaną ulicą jeżdżą konne furmanki na targ w Oliwie. A do tego jeszcze klimat garnizonowy – bliskość dawnych pruskich koszar, które stały się jednostką niebieskich beretów. I morenowe wzgórza, z których jest wspaniały widok na zatokę, na Hel i statki cumujące na redzie…

W wieku pięciu lat Huelle na letnisku w Scytowej Hucie pod Kościerzyną po raz pierwszy w życiu zetknął się z językiem kaszubskim, z inną kulturą, innym obyczajem. Gospodarka Kaszubów była jeszcze wtedy autarkiczna: sami robili masło i wędliny, sami piekli chleb. Scytowa Huta była dla małego chłopca archetypem miejsca szczęśliwego: pagórkowaty krajobraz, gdzie za każdym kolejnym pagórkiem wyłania się gładź jeziora, sosnowy las i piaszczysty dukt prowadzący w nieznane. „Miejsce szczęśliwe” to świat odbierany w dzieciństwie za pomocą wszystkich zmysłów, świat pełen obrazów, ale także smaków, dźwięków i zapachów. Proza Pawła Huellego należy w literaturze polskiej do najbardziej zmysłowych. „Co roku zapach lata przychodził od strony morza. Bryza niosła ze sobą woń rozwieszonych sieci i smak soli, który czuć było na wargach, a teraz lato ukazywało swoje odmienne, być może ukryte oblicze. Zapach pleśni, grzybów, żywicy i nieznanych ziół unosił się nad kałużami jak gęsty wywar, powracał z każdą falą deszczu, wypełniał ogrody i ulice, a rozbuchana zieleń zdawała się lada chwila rozsadzić zwilgotniałe mury kamienic, z których od lat odpadał tynk, ukazując czasami strzępy niezrozumiałych napisów”. Opis ten, a jest ich wiele, rodzi skojarzenia z Doliną Issy Miłosza i opowiadaniami Jarosława Iwaszkiewicza.

Huelle żałował, że nie napisał w języku polskim kaszubskiej powieści, choć jej projekt istniał już we fragmencie utworu, który jednak pozostał w szufladzie. Ale w jednym z Opowiadań na czas przeprowadzki, zatytułowanym Wuj Henryk, pojawia się wspaniała kaszubska historia. W galerii postaci, których pierwowzory tworzą bliscy i dalecy krewni autora, wuj Henryk zajmuje poczesne miejsce: był żołnierzem Armii Krajowej, za udział w powstaniu warszawskim odznaczono go Krzyżem Virtuti Militari, ale wystąpił z organizacji kombatanckiej, kiedy taki sam order został przyznany Leonidowi Breżniewowi za „wybitny wkład w wyzwolenie naszej ojczyzny”. Ten fanatyk zdrowego trybu życia, szwedzkiej gimnastyki, jazdy na rowerze i na nartach, przede wszystkim zaś wielbiciel długich pieszych wędrówek, któregoś grudniowego popołudnia, już o zmierzchu, proponuje bratankowi narciarską przejażdżkę starannie opracowaną przez siebie trasą. Jadą, ale zaskoczeni przez burzę śnieżną tracą orientację, kilka godzin „jak dwaj ślepcy” błąkają się w ciemnicy, żeby wreszcie natrafić na nieznaną wioskę zamieszkałą przez Kaszubów. „Niesłychane – mamrotał pod nosem wuj Henryk, gdy zbliżaliśmy się do pierwszych zabudowań. – Gdzie myśmy właściwie trafili? – Wa – usłyszałem głos dochodzący zza naszych pleców. – To je taczi Piękni Poole […] a może bec Szenfeld”.

Mieszkańcy Pięknego Pola przyjmują niespodziewanych przybyszy z respektem; chcą, by stali się sędziami w sprawie „honorowej aż strach”, jaką jest tam organizowana tradycyjnie walka kogutów należących do zwaśnionych rodzin. „Wasze wielmożnoście! Bitwa, którą zaczynamy, surowe ma kondycje. Ptak, co pada przed czasem bez tchnienia, przegrywa. Jeśli jednak minie godzina i każdy kur żyw będzie, do panów sąd należy. Który ma piór więcej, który silniejszy, który krwi mniej stracił – ten zwycięzcą. Co rzekniecie – święte. Ale sprawiedliwie rzec macie. Tym oto chronometrem, panowie wielmożni, czas mierzyć będziecie. Aby dokładnie, aby akuratnie”. Krwawa walka się zaczyna, wuj Henryk patrzy na chronometr – kieszonkowy zegarek w srebrnej kopercie – i gdy oba koguty padają martwe, decyduje, że zginęły jednocześnie.

Nocna wyprawa się kończy, ale nie kończy się ta historia. Bo wuj Henryk kilkanaście razy badał później okolicę, ale nigdy nie natrafił już na Piękne Pole ani tym bardziej na Szenfeld. Tej kaszubskiej wsi nie znalazł też na żadnej z map, ani tych starych z pieczątkami pruskiej landanury, ani nowych, nawet na sztabowej mapie Ludowego Wojska Polskiego z pieczęcią „Ściśle tajne”. Czy więc wszystko to było przywidzeniem? Snem? Fatamorganą? Chyba jednak nie, bo w kieszeni kurtki wuja Henryka pozostał srebrny zegarek, którego zapomniał zwrócić właścicielom… Podstawowym tematem prozy Pawła Hellego jest nieobecność, to, co zniknęło, czego brak. Jeszcze bardziej niż kultury kaszubskiej, czy kultury menonitów, dotyczy to kultury żydowskiej.

 

*

Wielu mądrych ludzi powiadało, że przez pierwsze dziesięć, może dwanaście lat wydarza się wszystko to, co dla człowieka najważniejsze. Huelle zdawał się myśleć podobnie; miał poczucie, że dzieciństwo – właśnie tak do dwunastego roku – to jest okres, kiedy stał się tym, czym będzie przez resztę życia. Już tym był. Jego dzieciństwo kończyło się symboliczną sceną: w grudniu 1970 roku na ulicach rodzinnego miasta usłyszał strzały, zobaczył płonący komitet partyjny, czołgi, transportery opancerzone… Po grudniu dyrekcja szkoły, w której się uczył, zarządziła zdejmowanie ze ścian każdej klasy portretów Władysława Gomułki i Józefa Cyrankiewicza. Klas było w tej ogromnej szkole sto. Portrety wycięte z ramek utworzyły na śmietniku stos. Huelle z kolegami go podpalił.

 

Fragment czwartego rozdziału książki „To” – niewidzialne. Rzecz o pisarstwie Pawła Huellego.

Zbigniew Mentzel

Zbigniew Mentzel

Urodzony w 1951 roku w Warszawie. Pisarz, krytyk, felietonista. Autor dziesięciu książek, między innymi powieści Wszystkie języki świata (Znak, Kraków 2005; finalistka Nagrody Literackiej Nike), dwutomowej rozmowy rzeki z Leszkiem Kołakowskim Czas ciekawy, czas niespokojny (Znak, Kraków 2007) oraz biografii Kołakowski. Czytanie świata. Biografia (Znak, Kraków 2020), wyróżnionej Nagrodą im. Jana Długosza za najlepszą książkę z zakresu humanistyki wydaną w roku 2020. Jego utwory tłumaczone były w wielu krajach.

Maciej Krawczyński

Maciej Krawczyński

Roztrzepany grafik, ilustrator, audiowizualny składacz. Miłośnik teorii kina, mediów, polityki i gier. Lubi tarzać się w popkulturze jak i w pretensjonalnych akademickich wywodach. Tworzy muzykę, głównie szufladową, ale wciąż poszukuje jakiejś chętnej niszy.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Trwanie tajemnicy Trwanie tajemnicy Trwanie tajemnicy
Zbigniew Mentzel

Trwanie tajemnicy

Zrodzone w „czarnej dziurze” Zrodzone w „czarnej dziurze” Zrodzone w „czarnej dziurze”
Zbigniew Mentzel

Zrodzone w „czarnej dziurze”

Eksplozja talentu Eksplozja talentu Eksplozja talentu
Zbigniew Mentzel

Eksplozja talentu