Z Gosią Zamorską-Misztal rozmawia Marta Pilarska
Gosia Zamorska-Misztal – poetka, założycielka Gdańskiej Szkoły Haiku, trenerka antydyskryminacyjna. Pracuje z dziećmi i dorosłymi, prowadząc między innymi warsztaty socjoterapeutyczne. Bardzo lubi obserwować ptaki.
Marta Pilarska: Czy zawsze nosisz ze sobą notes i coś do pisania?
Gosia Zamorska-Misztal: Tak! Ale skąd to pytanie?
MP: Haiku nazywane jest poezją samotnych spacerów. Pomyślałam więc, że gdy spacerujesz, to przychodzą ci do głowy różne pomysły. Tym bardziej że w haiku ważne jest to, co widzisz. Stąd mój pomysł, że gdy chcesz coś zapisać, to musisz mieć pod ręką kartkę i długopis.
GZM: Kiedyś było tak, że zapisywałam wszystko na bieżąco. Teraz mam notes, bo jestem przyzwyczajona do tego, że go mam. Ale już nie zapisuję. Zapamiętuję. Mam takie momenty, że myślę: „o, to trzeba zapamiętać!”. Ale nie zapamiętuję słów. Zapamiętuję wrażenie. To tak, jakbyś robiła zdjęcie. Tylko mam teraz mało czasu, żeby pisać. Poza tym mocniej się skupiam na edukacji, na tym, żeby uczyć haiku – piszę, gdy mam wolną chwilę albo gdy czuję już dużą potrzebę.
MP: Czyli nie piszesz „w głowie”, nie przychodzisz do domu z gotowym wierszem, tylko zapamiętujesz wrażenia, a jak znajdziesz moment między zupą a herbatą, to wtedy przenosisz haiku na papier?
GZM: Tak! Albo wieczorem. I piszę do swoich zdjęć. To śmieszne, że można pisać do zdjęć, ale tak właśnie jest z haiku: patrzysz na zdjęcie i przypominasz sobie, co ci ono dawało, co czułaś. Ale masz też możliwość sprawdzenia, jak fotografia rezonuje z twoimi obecnymi uczuciami, gdy minęło już trochę czasu od jej zrobienia.
MP: No właśnie… Może zacznijmy od początku, od tego, czym w ogóle jest haiku.
GZM: Mogłabym o tym mówić bardzo dużo, bo wciąż mówię o tym na warsztatach. Ale najważniejsze wydaje mi się to, co o haiku powiedział Bashō, jeden z mistrzów haiku – że „jest dużo zasad, ale mało słów” oraz „poznaj wszystkie zasady, a potem o nich zapomnij”. Więc zasady są ważne, ale równie ważna jest intuicja.
Haiku to wiersze trzywersowe, wywodzące się z tradycji japońskiej, z pieśni wiązanej. Nazywało się to haikai no renga. Ludzie siadali w kręgu i każdy mówił po kilka wersów. W XVII wieku Bashō stwierdził, że ograniczy się do samego haiku: użyje tylko trzech pierwszych wersów i to wcale nie musi być pieśń wiązana, może to być krótki, minimalistyczny utwór.
Najważniejsze jest to, że nie ma rymów i że są te trzy wersy. W klasycznych haiku był podział na sylaby: w pierwszym wersie pięć, w drugim siedem i w ostatnim znów pięć. Współcześnie wciąż się pisze haiku w takiej formie – japonistka Agnieszka Żuławska-Umeda, która tłumaczy haiku, zawsze trzyma się tej zasady, ale większość osób już tego nie stosuje. Używa się po prostu konstrukcji trzywersowej.
A o co w tym chodzi? O to, żeby złapać moment, czyli żeby być tu i teraz; żeby to było fotograficzne, czyli raczej nie z przemyśleniami; ego jest wycofane, opisujemy, co w tym momencie dzieje się wokół nas, i emocje przekazujemy przez ten opis.
MP: Co ciebie pociąga w haiku?
GZM: Prostota. Lubię minimalizm. Uważam, że jeśli coś jest proste, to szczególnie oddziałuje.
MP: Less is more?
GZM: Tak! No i jeszcze to, że to jak patrzenie przez dziurkę od klucza: patrzymy na coś, jakąś tajemnicę, odkrywamy ją; nie wiemy, co jest dookoła, bo widok mamy ograniczony, widzimy tylko kawałeczek, ale dzięki temu możemy się domyślić całej reszty. A ponieważ całej reszty się domyślamy, to odbiór może być bardzo indywidualny i mogą się pojawić różne interpretacje tego, co czytamy. W haiku mówimy o zwykłych rzeczach, o codzienności, ale ta codzienność staje się magiczna.
MP: Czy gdy piszesz haiku, to myślisz o formie? To dla ciebie ograniczenie czy drogowskaz?
GZM: Jak zaczynałam pisać, to tworzyłam takie trzy-, czterowersowe wiersze. Publikowałam je na łamach „Filipinki” w rubryce „Cześć, poeci i poetki”. Prowadziła ją wtedy Natalia Usenko, córka Danuty Wawiłow. Usenko pisała, że haiku to taki „okruszek”, że napiszemy trzy wersy – i to będzie haiku. Myślałam więc, że rzeczywiście tak jest. Później weszłam na internetowe forum dotyczące haiku, wysłałam tam swoje wiersze i dostałam odpowiedź, że to nie jest haiku. Pomyślałam wtedy: „Ale jak to?! To co jest haiku?”.
Okazało się, że nie może być metafor, że nie może być w wierszu „ja”, że musi być „tu i teraz” oraz kigo, czyli wyraz określający porę roku; że dobrze by było, gdyby pojawiło się kireji, czyli kreska, cięcie, taki myślnik… Ja dopiero wtedy zaczęłam odkrywać, że najpierw trzeba się „wcieśnić” w ramy, żeby w ogóle coś napisać.
Teraz mam już tak, że zapominam o tych zasadach, że piszę tak, jak czuję. Często o sobie, mimo że nie powinnam… Ale mam taką potrzebę. Zresztą są różne szkoły haiku i wydaje mi się, że „odsuwanie ego” to tylko jedna z nich. To, co transponujemy na nasz zachodni grunt, jest trudne do zdefiniowania. Japończycy mają swoje zasady, ale nam trudno pisać w taki sposób, w jaki oni to robią. Chociażby ze względu na gramatykę.
MP: Ale też, jak mi się wydaje, mamy inne podejście do życia. Japończycy chyba z natury są bardziej zamknięci, minimalistyczni, więc łatwiej im jest wyjść z tego „ja”…
GZM: To ma korzenie w buddyzmie, właśnie tam zaczyna się to „wychodzenie z ja”.
MP: Długo już piszesz haiku?
GZM: Takie prawdziwe od 2006 roku, czyli już długo.
MP: To pewnie masz już tę formę we krwi i dlatego ci ona „nie przeszkadza”.
GZM: Tak, przyzwyczaiłam się. Ale ja zawsze lubiłam minimalizm. Zastanawiałam się, skąd mi się to wzięło. Okazało się, że moja babcia była Łotyszką, więc pomyślałam, że to krew Bałtów, północna krew, jest we mnie – ludzie Północy lubią minimalizm. Szwedzi, Norwegowie… Może to idzie stąd. Czuję, że takie krótkie formy, to jest moje.
MP: Już nie pisujesz długich wierszy?
GZM: Zawsze pisałam długie wiersze. Były nawet publikowane. Potem trafiłam na haiku. Ostatnio długie formy pisałam, gdy byłam w ciąży. Niedawno przeczytałam na jakimś profilu psychologicznym, że jak kobieta jest w ciąży, to ma dostęp do swoich głębszych emocji i że łatwiej jest jej „przerobić” niektóre rzeczy. I rzeczywiście – ja w tych wierszach dużo przerabiałam, same ze mnie wychodziły. Wydaje mi się więc, że te dłuższe wiersze miały funkcję terapeutyczną. Mogłabym pisać dłuższe formy, ale przyzwyczaiłam się do haiku.
MP: W 2020 roku wydałaś swój debiutancki tom z haiku Dziurka od klucza. Jak to jest trzymać w rękach swoją własną książkę?
GZM: Fajnie! Zawsze o tym marzyłam i w końcu to zrobiłam. Zrobiłam to sama. Bo nie mam siły przebicia, nie umiem się rozreklamować, nigdy nie umiałam. Autopromocja jest u mnie zawsze na końcu, więc musiałam Dziurkę od klucza wydać własnym sumptem. Tak samo jest z kolejnym tomem. Dostałam stypendium kulturalne na napisanie drugiego tomu haiku, tom czeka, gotowy, wysyłałam go do różnych wydawnictw, ale nikt nie był zainteresowany. W Polsce trudno jest wydać haiku. Nawet opublikować w prasie. Jedynym miejscem, które wydrukowało moje wiersze, był „Przekrój”, ale oni drukują haiku od zawsze. Nie pamiętam, żebym ostatnio widziała haiku gdziekolwiek – nie jest popularne. Ze strony wydawnictw: cisza. Wydaje mi się, że to nie jest łatwy towar do sprzedania.
MP: Czemu zdecydowałaś się na ilustracje? To niezbyt powszechne w Polsce – książka dla dorosłych z obrazkami. Bywają, ale bardzo rzadko.
GZM: Bo pierwszy tom haiku, jaki przeczytałam – tłumaczenia mistrzów haiku przez Miłosza – miał ilustracje. I pomyślałam, że to dobry pomysł. Haiku są krótkie, pozostawiają dużo miejsca na kartce, co daje możliwość ich zilustrowania. Poza tym są tak proste, że mają coś z dziecięcego postrzegania świata, prostego, magicznego: że można palcem zasłonić księżyc albo że rozpuszczony bałwan odbija niebo. To są takie dziecięce obserwacje. Dlatego pomyślałam, że ilustracje będą podkreślały ich charakter.
MP: Dlaczego powstała Gdańska Szkoła Haiku?
GZM: Powstała z potrzeby opowiedzenia o tej sztuce. Ludzie nie wiedzą, co to jest. Istnieje przekonanie, że jak ktoś napisze trzy wersy, to utwór od razu kwalifikuje się jako haiku. Powstała też z chęci cieszenia się tym. Pierwsze zajęcia skierowałam do dzieci. Odbyły się w księgarni Firmin, jeszcze w starej siedzibie przy Teatrze Wybrzeże. Chodziło o to, żeby pokazać, że haiku mogą pisać również dzieci, i obserwować, jak się tym cieszą. Mam ogromną radość z pisania z dziećmi.
W pisaniu niesamowite jest to, że to lusterko, dzięki któremu mogę zajrzeć komuś do głowy, do serca. Ktoś się z kimś pokłócił, ktoś się rozstał z dziewczyną, jakieś dziecko myśli o tym, że kocha swoją mamę – i jeśli chodzi mu to po głowie, to od razu pisze o tym haiku. To nie musi być wprost, bo można pisać ogólnie o rozstaniu, mamie czy kochankach, ale ja już wiem, że to jest to, o czym aktualnie myśli.
Po raz pierwszy dotarło to do mnie wtedy, w 2014 roku, gdy powstał pierwszy projekt. Haiku jest bardzo zmysłowe, więc mówiliśmy z dziećmi o każdym ze zmysłów. Układaliśmy obrazy z jedzenia, robiliśmy fotografie, zrobiliśmy warsztat muzyczny – użyliśmy każdego zmysłu. A potem pisaliśmy o tym wszystkim haiku. I tak to się zaczęło.
MP: A jak teraz funkcjonuje Szkoła?
GZM: W zeszłym roku było bardzo dobrze, bo dostaliśmy dofinansowanie z Ministerstwa Kultury – pokryło prawie roczne działanie Szkoły. Mieliśmy na przykład możliwość zaproszenia Darka Brzóski Brzóskiewicza. To było niesamowite! Pamiętałam go z dawnych czasów z programu Lalamido, w którym zawsze mówił jeden głupi dowcip, a potem haiku, i nagle przyjeżdża do mnie na warsztaty na 100cznię. Dwa lata temu zaprosiłam wspomnianą już Agnieszkę Żuławską-Umedę, japonistkę i tłumaczkę. W tym roku nie dostaliśmy dofinansowania z ministerstwa, więc nie wiem, co dalej będzie ze Szkołą. Ale będziemy walczyć!
MP: Opowiedz, jak wyglądają warsztaty w Gdańskiej Szkole Haiku.
GZM: Mam trzy kategorie wiekowe: dzieci, młodzież licealna i dorośli, czyli osoby powyżej osiemnastego roku życia. Do licealistów chodzę do szkół – to ten wiek, gdy młodzież sama nie chce przychodzić na warsztaty.
MP: Trzeba ich „szczuć poezją”?
GZM: Tak, ale zawsze im się podoba, angażują się. Jeśli chodzi o dzieci, to albo chodzę do szkół, albo zapraszam ich do Klubu Wrzeszczaka. Dorośli przychodzą do klubu. Dla każdej kategorii wiekowej robię warsztat raz w miesiącu. Uczą się od początku: co to jest haiku, jakie są zasady, jaka jest rola symbolu, bo to też jest ważne w haiku, jakie są techniki pisania haiku – jest ich kilka, spisała je Jane Reichhold. Uczą się o tym, jakie są związki haiku z filozofią zen – niektórzy mówią, że to religia, ale to jest trochę religia, trochę filozofia. Robimy też japońską kaligrafię. Zapraszamy Roberta Bąka, który jest absolwentem ASP i który kaligrafią zajmuje się już bardzo długo. On pokazuje, z czym to się je – można spróbować swoich sił. Mówię też o kontekście kulturowym, o pierwszych mistrzach, poznajemy ich haiku, żeby zgłębić wszystko od początku, od podstaw. Można chodzić cyklicznie i były takie osoby, które przychodziły sumiennie na każde zajęcia, ale też takie, które pojawiały się raz, coś napisały i więcej nie wracały. Zawsze zapraszam kogoś znanego, z zewnątrz, kto zajmuje się haiku. Cały kurs kończy się slamem i wydaniem tomiku podsumowującego.
MP: Jakie są reakcje ludzi, opinie po takim kursie?
GZM: Bardzo pozytywne! Na warsztaty przychodzą bardzo różne osoby, głównie kobiety. Nowi uczestnicy najpierw obserwują, ale potem coś się dzieje, coś klika. Wtedy mam największą frajdę – kiedy widzę, jak dociera do nich, że mogą pisać, że napisały wiersz! I te osoby faktycznie zaczynają pisać! A potem występują w slamie. Ten ostatni, który odbył się w Plamie, był z udziałem publiczności – pojawiło się dużo osób spoza warsztatów, w tym wielu poetów. Wygrały trzy kobiety, które zaczęły pisać dopiero na moich warsztatach. Dla mnie to ogromna satysfakcja! Gdy z warsztatów wychodzą osoby, które zaczynają rozumieć, o co chodzi, czują ten flow, uświadamiają sobie, że mogą pisać!
MP: Dlaczego ludzie przychodzą do ciebie na zajęcia? Co ci mówią o swoich motywacjach?
GZM: Przychodzą z ciekawości. Potem okazuje się, że to dla nich także relaks. Dzieci to chyba dlatego, że każą im rodzice (śmiech). Ale były takie, które się wkręciły i przychodziły potem na każde zajęcia, i faktycznie pisały.
MP: A wolisz uczyć dzieci czy dorosłych?
GZM: Nie wiem, co wolę. Dzieciaki łatwiej uczyć. One nie mają jeszcze wpojonych żadnych schematów, więc naturalnie przekazują treści. Ale dorośli, jak już się wkręcą, jak już zaczną, to jest efekt wow. Wychodzi z nich wrażliwość. Ale dorosłym trzeba poświęcić więcej czasu, włożyć w tę naukę więcej pracy, ale rezultaty bywają bardzo satysfakcjonujące. To jest wybór pomiędzy radością pracy z dziećmi a satysfakcją z pracy z dorosłymi, więc trudno coś wskazać.
MP: Myślę, że dzieciakom – tu wracamy do prostoty – łatwiej o prostotę, o mówienie wprost. Dzieci chyba naturalnie mówią haiku, tylko nie układają tego w wersy. Co się dzieje z człowiekiem, że potem trzeba mu to przywracać?
GZM: To proces dostosowania, nasiąkania ograniczeniami. Podczas niego uczymy się mówić inaczej, naokoło.
MP: Czyli w uczeniu najbardziej cenisz sobie satysfakcję?
GZM: Tak! Ten moment, gdy zauważam, że innym się podoba, że zaczynają to czuć.
MP: Masz złotą radę dla osób, które chciałyby zacząć swoją przygodę z haiku?
GZM: Czytać. Zacząć od tłumaczeń Miłosza.
Więcej możliwości istnieje, gdy czytasz po angielsku. Jest na przykład Harold Henderson ze swoją książką An Introduction to Haiku – na jego pracach wszyscy się opierają, on tłumaczy, o co w tym wszystkim w ogóle chodzi.
Na stronie tinywords.com codziennie jest publikowane haiku, przeważnie w klasycznej formie, dobre haiku, bo wybierane przez osobę, która się na tym zna.
Haikowcy mają swoje stowarzyszenia, na przykład duże stowarzyszenie Haiku Society of America, Są też stowarzyszenia europejskie. Warto odwiedzać ich strony i patrzeć, co polecają, jakie publikacje.
Dużo można znaleźć w internecie. Na przykład japońska strona asahi.com (strona w języku angielskim) lub mainichi.jp, gdzie też znajdziemy dobrze napisane haiku z całego świata.
Warto szukać w internecie, ale trzeba zwrócić uwagę na to, żeby to były wiarygodne źródła. Bo dużo jest pierdół! A jeśli chcemy pisać haiku, to nasz utwór musi mieć cechy haiku. I dlatego trzeba czytać haiku, a nie coś, co haiku udaje. Oczywiście, możemy pisać wszystko, co tylko chcemy, ale nie musimy tego nazywać haiku.
MP: A jakie polskie miejsca w sieci polecasz?
GZM: Na Facebooku jest nasza strona: Gdańska Szkoła Haiku. Na razie nic się tam nie dzieje, bo nie mamy na to środków. Jest tam też strona, na której publikuję swoje wiersze: Haiku. Gosia Zamorska.
Oprócz tego, co ja robię w Gdańsku, istnieje bardzo ciekawa grupa działająca w Sopocie. W jej ramach warsztaty dla dorosłych robią Azi Kuder i Lech Szeglowski. Ich grupa na Facebooku nazywa się Warsztaty Haiku abc – i to jest super grupa! Polecam ją osobom, które chciałyby zacząć pisać haiku. Można tam wrzucać swoje haiku, a ludzie je komentują: to nie pasuje, może to byś wymienił, tutaj trochę za dużo, tu trochę za mało. Dzięki tym ćwiczeniom i czytaniu haiku innych ludzi z Polski można się dużo nauczyć. Ja też się tak uczyłam, poprzez forum internetowe.
Jest jeszcze Polskie Stowarzyszanie Haiku, do którego też należę. Można tam sprawdzić, co kto pisze w Polsce.
MP: Na koniec chciałabym ci zadać pytanie trochę pod włos: po co nam haiku w życiu?
GZM: Haiku nie jest użytkowe, nie jest po coś, ale jest dla czegoś. Wynika z potrzeby obcowania z pięknem, po prostu. W przypadku haiku mówi się o momencie aha. Ten moment jest wtedy, gdy idziesz i nagle się czymś zachwycasz, poczujesz coś, co cię rzeczywiście zatyka. Możesz zobaczyć zdjęcie, które cię urzeka, możesz zobaczyć jakiś widok, a może być tak, że jest lato i zobaczysz młodą srokę, która je truskawkę. I to, że ta młoda sroka je truskawkę, to już stanowi rodzaj haiku. To jest po prostu kontemplacja. Ta kontemplacja to taki mały mindfulness – o uważności też mówię na zajęciach, mamy cały jeden warsztat temu poświęcony. Przyglądanie się rzeczywistości powoduje, że człowiek zaczyna czuć! Zaczyna żyć bardziej, zaczyna chłonąć. To jest też coś, co bez formułowania konkretnych myśli, konkretnych wynurzeń, pozwala nam dotknąć tego, co się akurat w nas dzieje. Bo jeśli widzę, że młoda sroka je truskawkę, to jest we mnie radość. A jeśli dziesięć metrów dalej leży martwa sroka, to wywołuje mój smutek. Mój wybór, o której sroce napiszę, pokazuje, co ze mną rezonuje, w jakim jestem nastroju. To jest bardzo mało inwazyjny wgląd we własne emocje. To ekspresja – taka trochę naokoło, ale ekspresja.
Haiku jest po to, żeby głębiej żyć, żeby uważniej żyć. Żeby w tym pędzie, natłoku wszystkich kolorowych, krzykliwych, zmieniających się szybko rzeczy zobaczyć, że przyroda, to, co nas otacza, to ogromna wartość; że nie trzeba cały czas myśleć, można się zatrzymać, pójść na samotny spacer i zauważyć, że na plecach staruszki mucha myje nogi. To jest magia, której nie widać, ale która jednak jest.