Mam w sobie wrażliwość na głupoty

Hanna Kmieć
Hanna Kmieć

Z Hanną Kmieć rozmawia Maja Sitkiewicz

 

Hanna Kmieć – ilustratorka, projektantka, połówka duetu graficznego studio.kmicic, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku. Tworzy plakaty oraz ilustracje do książek i magazynów. Otrzymała wyróżnienie w konkursie Najpiękniejsze Książki Roku 2017 za ilustracje do Drugiej sąsiedzkiej książki kucharskiej. Jej nazwisko znalazło się w książce Nówka sztuka. Młoda polska ilustracja, pokazującej najciekawszych współczesnych polskich grafików. Prace Hanny Kmieć są pełne uroku i abstrakcyjnego humoru. Ona sama zaraża uśmiechem, nie zarywa nocy, a w wolnym czasie szydełkuje.

Maja Sitkiewicz: Dorobiłaś się już wanny?

Hanna Kmieć: (śmiech) Nie, nadal o niej marzę! Mam za to brodzik, który jest na tyle głęboki, że spokojnie może pełnić funkcję wanny. Często się w nim pluskam w ramach relaksu. Tylko potem trochę bolą mnie plecy. Ale co się napluskam – to moje.

MS: Co jeszcze jest na twojej liście przyjemności?

HK: Ostatnio mama nauczyła mnie szydełkować i teraz wolny czas spędzam głównie w ten sposób. Potrafię siedzieć kilka godzin i szydełkować bez ustanku – do momentu, aż mnie rozbolą ręce. Bardzo mnie to wciągnęło!

To, że mogę sobie zrobić ubrania według własnego projektu, jest ekscytujące. Do tej pory wydziergałam śmieszną czapeczkę zawiązywaną pod szyją, a teraz robię sweter. Na samym początku zrobiłam jeszcze prostokątny top na ramiączkach. Niestety, wybrałam złą grubość włóczki i wielkość szydełka i zamiast robić top dwa dni, dziergałam go przez trzy tygodnie! (śmiech) Ale nie straciłam zapału!

Szydełkowanie idealnie łączy się z oglądaniem jakiegoś dobrego serialu. Wtedy moja potrzeba przyjemności jest naprawdę zaspokojona. Do rzeczy, które sprawiają mi frajdę, dodałabym spacerowanie. Jest dobre dla mojej głowy. Jak już się zmęczę jakimś projektem, lubię wyjść z domu i odetchnąć świeżym powietrzem.

MS: Balans między pracą a życiem prywatnym jest dla ciebie ważny? Czy w zawodzie ilustratora da się nad tym jakoś zapanować?

HK: Ten balans jest dla mnie ważny, choć jeszcze całkiem niedawno, bo z dwa lata temu, czułam, że nie za bardzo potrafię go osiągnąć. Praca znacząco wchodziła w mój wolny czas. Zresztą do tej pory mózg lubi mi robić psikusy: kiedy mam przerwę, mówi, że powinnam jednak pracować, bo w końcu rysowanie jest moją pasją i powinnam chcieć to robić również w wolnym czasie – najlepiej dwadzieścia cztery godziny na dobę.

Przyznam, że trudno jest zupełnie oderwać się od rysowania i granica między życiem a pracą potrafi mi się cały czas zacierać. Staram się jednak świadomie nad tym pracować. Miewałam już takie momenty, kiedy przez to, że nad jakimś projektem pracowałam właściwie bez przerwy – bo jak nie rysowałam, to o nim myślałam i na odwrót – to rysowanie dla siebie, które przecież uwielbiam, przestawało mi sprawiać jakąkolwiek przyjemność. Zaczęłam więc szukać innego zajęcia, które skutecznie oderwałoby mnie od rysowania i pozwoliło mojemu mózgowi odpocząć. Obecnie takie wytchnienie znajduję właśnie w szydełkowaniu albo lepieniu z gliny czy robieniu kilimów. Nadal jest to twórcze, ale nie kojarzy mi się z pracą. Myślę, że dzięki temu udaje mi się zachować zdrową równowagę.

Trzeba mieć w sobie bardzo dużo samodyscypliny – mnie jej brakuje, ale staram się ją w sobie wyrobić – żeby rysowanie cały czas traktować także jako piękną pasję. Największym problemem jest dla mnie to, że jak leżę wygodnie na kanapie, to widzę moje biurko – a ono na mnie patrzy i mówi: „Chodź, narysuj coś…”. Czasem wygrywa moja silna wola, a czasem daję za wygraną i zwycięża moje pełne wyrzutów biurko (śmiech).

MS: Za to udaje ci się nie zarywać nocy. Osiem godzin snu to dla ciebie podstawa?

HK: To dla mnie świętość. Nie potrafię sobie wyobrazić nieprzespanych nocy w moim wykonaniu! Nigdy jeszcze mi się to nie zdarzyło. Zazwyczaj kładę się spać o godzinie dwudziestej trzeciej, najpóźniej o północy. Jeśli czasem zdarzy mi się zasnąć o pierwszej, to czuję się, jakbym była w jakimś trybie trolla. Lubię czuć się wyspana i mieć konkretny rytm dobowy.

MS: Wstajesz. I co dalej? Od razu myślisz o pracy czy potrzebujesz czasu na rozruch?

HK: Moje poranki zazwyczaj są luźne i wyglądają właściwie tak samo, czyli wstaję, piję wodę, patrzę przez okno, oceniam, czy pogoda jest brzydka czy ładna, i robię śniadanko. Ostatnio bardzo lubię zaczynać dzień na słodko. To dlatego, że odkryłam doskonałą owsiankę budyniową – jest przepyszna. Dziś na przykład zrobiłam sobie kaszę mannę z budyniem, do tego dodałam dwie kostki gorzkiej czekolady i na to kleks malinowego dżemu. Lubię pomieszanie smaków słodkiego i kwaśnego. Choć śniadania na słono też są fajne – jakaś jajecznica albo serek wiejski ze szczypiorkiem plus kanapeczka…

Po śniadaniu na deser lubię obejrzeć odcinek serialu. Najedzona – już na kanapie – zaczynam przeglądać, co mam do zrobienia, robię listę zadań i dopiero wtedy siadam do pracy. Nie potrafiłabym od razu po wstaniu z łóżka włączyć trybu on. Zawsze potrzebuję z półtorej godziny, żeby się rozkręcić.

MS: „Nigdy nie miałem określonej pory na rysowanie. Ja rysuję bez przerwy. Kiedy pomysł wpada w nocy, trzeba wstać i go zanotować” – to cytat z Papcia Chmiela. Jak jest z tym u ciebie?

HK: Ja, kiedy śpię, to nie myślę. To znaczy śnią mi się różne rzeczy, ale generalnie jestem wtedy praktycznie nieprzytomna i nic nie jest w stanie mnie obudzić. Tym bardziej nie wyobrażam sobie, że sama miałabym się zerwać w nocy tylko po to, żeby coś zanotować – nie, to mi się nie zdarza.

Moje ulubione godziny na pracę to przedział między dwunastą a piętnastą. Ten czas jest u mnie najbardziej produktywny i twórczy. Towarzyszy mi wtedy poczucie przyjemnego komfortu, bo jestem wypoczęta, nie jestem jeszcze bardzo głodna – bo już około szesnastej zaczyna mi burczeć w brzuchu, zaczynam się denerwować i nie potrafię myśleć o niczym innym tylko o obiedzie… I wtedy trudno skupić mi się na pracy.

Czasami jednak żadna pora nie jest dobra na pracę. Stresuję się, kiedy wieje silny wiatr, leje, kiedy jest plucha i ogólnie beznadziejna pogoda. To przez to, że mieszkam na poddaszu, więc jak wiatr mocno się rozpędzi, to wszystko to słyszę i zawsze wyobrażam sobie, że zrywa mi dach (śmiech). Wówczas o żadnej pracy nie ma mowy!

MS: To trochę inaczej niż u Papcia Chmiela (śmiech). Henryk Jerzy Chmielewski pojawił się tu nie bez powodu. Tytus, Romek i A’Tomek to chyba jeden z twoich ulubionych komiksów, prawda?

HK: W Tytusie, Romku i A’Tomku zaczytywał się kiedyś mój tata. Miał naprawdę sporą kolekcję. Jak jeździliśmy do moich dziadków, to wielokrotnie po kolei czytałam te komiksy. To było moje główne zajęcie i potrafiłam w ten sposób przesiedzieć wiele godzin. Potem sama już sobie kupowałam Tytusa, Romka i A’Tomka, te komiksy śmieszyły mnie i podobały mi się ich ilustracje.

MS: Komiksy Papcia są pełne abstrakcyjnego humoru. Myślisz, że miało to wpływ na to, w jaki sposób podchodzisz dziś do ilustracji?

HK: Nie zastanawiałam się nad tym, ale to całkiem możliwe, bo uwielbiam rysować wesołe, głupie rzeczy. To jest silniejsze ode mnie. Lubię też, jak inni śmieją się z moich rysunków, jak ktoś parska śmiechem na ich widok. Te zabawne rzeczy wychodzą ze mnie bardzo naturalnie i wydaje mi się, że nawet jakbym chciała zrobić coś bardziej dystyngowanego czy poważnego, to czułabym, że czegoś temu brakuje, i korciłoby mnie, aby dorysować coś śmiesznego. Możliwe więc, że w jakimś stopniu moje dziecięce zainteresowania mają na to wpływ. W Tytusie, Romku i A’Tomku było przecież mnóstwo żartów – słownych i wizualnych – i podobnie jest u mnie.

MS: Wybitny polski grafik i ilustrator Janusz Stanny w jednym z wywiadów podkreślał, jak ważny jest dla niego humor dostrzegany w codziennych sytuacjach: „Zawsze śmieszyła mnie rzeczywistość. Zawsze szukałem może nie lepszej, ale śmieszniejszej strony życia. Zabawniejszej, która na co dzień często umyka nam z pola widzenia, a mnie ona zawsze interesowała i interesuje do dzisiaj”. Skojarzyło mi się to z tobą.

HK: I jest mi to bliskie. Często dostrzegam w niby nieśmiesznych sytuacjach coś zabawnego. Potrafi mnie rozbawić nawet kształt ziemniaka. Często zdarza mi się przekręcać przypadkowo słowa i potem wychodzą z tego całkiem ciekawe pomysły na ilustracje. Nie wiem, czemu tak się dzieje, ale mój mózg regularnie manewruje między różnymi głupimi pomysłami, które później okazują się strzałem w dziesiątkę. Mam w sobie dużą wrażliwość na głupoty i bogate życie wewnętrzne, czemu daję ujście właśnie w ilustracji. Obserwuję i dużo widzę, a moja wyobraźnia sporo mi dopowiada.

Jeśli jako punkt zaczepienia wezmę sobie wspomnianego ziemniaka, to potrafię wokół niego narysować kilkadziesiąt ilustracji, które będą go przedstawiać w różnych śmiesznych odsłonach. Wymyślanie takich głupot jest dla mnie zwyczajnie przyjemne. Wiele moich pomysłów nie widzi jednak światła dziennego. Mam dla nich specjalny szkicownik, w którym zbieram wszystkie swoje pomysły. Jest tam dużo szkiców i śmiesznych małych ilustracji. Pokazuję tylko te wybrane.

MS: Lubisz żartować i widać, że sprawia ci to frajdę, ale – jak sama przyznajesz – „ilustracją zajmujesz się nie na żarty”.

HK: Zdecydowanie. Ilustracja to moja pasja, ale też praca. Oprócz tego, że ilustruję, zajmuję się również projektowaniem graficznym w studio.kmicic, które tworzę razem z Kasią Cichosz. Marzy mi się, żeby jeszcze bardziej zanurzyć się w ilustracji, na przykład stworzyć od początku do końca wesołą książkę dla dzieci. Niestety, mam taki problem, że niezwykle trudno jest mi się na coś zdecydować. Mam tak dużo pomysłów, że nie jestem w stanie wybrać tego jednego, więc w końcu nie robię nic.

MS: Niektóre twoje pomysły na szczęście decydujesz się pokazać światu. Nieźle się uśmiałam, kiedy zobaczyłam stworzoną przez ciebie „Krótką historię o miłości”. W swoim portfolio masz wiele takich zabawnych ilustracji.

HK: Chodzi o tę, gdzie w pierwszym okienku widać pana, który całuje swój biceps, jak taki porządny kulturysta kochający swoje bicepsy, w drugim okienku biceps oddaje mu całusa, a w trzecim patrzą sobie w oczy z miłością?

MS: Właśnie o tę!

HK: Pamiętam, że chciałam zrobić jakąś ilustrację walentynkową i wyszedł mi komentarz społeczny o miłości własnej. Pewnie miałam też inne pomysły, które byłyby całkiem śmieszne, ale ten rysunek szczególnie do mnie przemówił. Kiedy szukam jakiegoś pomysłu, który chciałabym zrealizować, i zależy mi na tym, aby był absurdalny czy śmieszny, to przeszukuję moją prywatną bibliotekę wszystkich ludzkich zachowań albo jakichś przedstawień, które przechowuję w głowie, i zastanawiam się, które z nich byłyby najfajniejsze w kontekście tego, co planuję przedstawić. Z reguły udaje mi się trafić w sedno, a jednocześnie nikt się na mnie nie obraża, bo staram się, by moja ilustracja była i śmieszna, i urocza jednocześnie.

MS: Szczególny wyraz dajesz temu humorowi na swoim profilu instagramowym – kiedy rysujesz na żywo, a tematy do ilustracji wybierają widzowie. Tak powstały między innymi nieoczywiste rysunki rekina w pływaczkach, jamnika jedzącego spaghetti, leniwców grających w ping-ponga i wiele innych. Dobry ilustrator narysuje wszystko?

HK: Uważam, że tak, dobry ilustrator narysuje wszystko – oczywiście w swoim stylu i przefiltrowane przez własny sposób patrzenia na świat. To, co robię na Instagramie, jest dla mnie pewnym wyzwaniem, dzięki któremu mogę się sprawdzić. Zależało mi też na tym, aby w jakiś sposób zaangażować osoby, które mnie obserwują. Chciałam je poznać i zrobić wspólnie z nimi coś fajnego. Rysowanie na żywo zdecydowanie wychodzi poza moją strefę komfortu, co w sumie jest odkrywcze, bo okazało się, że nawet poza nią mogę czuć się komfortowo. Nie sądziłam, że ta forma tworzenia ilustracji tak dobrze się przyjmie i odzew będzie tak entuzjastyczny.

 

MS: Ile znaczy dla ciebie kontakt z odbiorcami twojej twórczości?

HK: Ten kontakt jest dla mnie naprawdę ważny, ponieważ rysuję z myślą o innych. Kiedy tworzę jakąś ilustrację, to zawsze zastanawiam się, czy rozśmieszy innych. Biorę pod uwagę to, czy innym się ona spodoba. W ramach pierwszego testu zawsze pokazuję ilustrację mojemu chłopakowi i jeżeli on się zaśmieje i powie: „O, śmieszne” – to wiem, że mogę dalej iść w tym kierunku.

MS: Kiedy zaczęła się twoja przygoda z ilustracją? Podobno za początek swojej twórczości uważasz rysunek przedstawiający rentgen zęba swojego taty. To prawda? Potrzebuję więcej szczegółów…

HK: To zabawna historia. Pamiętam, że jak miałam jakieś pięć lat, mój tata przyniósł do domu zdjęcie rentgenowskie swoich zębów. Zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Kiedy byłam dzieckiem i szłam z mamą do lekarza albo musiałam na nią z jakiegoś powodu dłużej czekać, zawsze dostawałam od niej takie małe karteczki i długopisik do rysowania. W ten sposób umilałam sobie czas oczekiwania, rysowałam na tych karteczkach latami. Prawdopodobnie właśnie wtedy – bo ten rysunek był na takiej małej karteczce – narysowałam mojego tatę, który ma rentgen zęba: jego głowę, oczka, nosek, uszka, buzię, która była strasznie przerysowana – małe zęby i jeden wielki ząb. Wiem, że ten rysunek jest cały czas w domu moich rodziców. Muszę wreszcie go zeskanować na pamiątkę. Takich rysunków powstała cała masa.

Sama zawsze chętnie siadałam do rysowania, ale pod tym względem niezwykle inspirujący był dla mnie również tata, który dużo malował hobbystycznie. Jak byłam mała, to często patrzyłam, jak chowa się za płótnem. Podpatrywałam go, jak maluje. Mogłam tak patrzeć godzinami, tak mnie to fascynowało. Tata malował olejami skomplikowane pejzaże, robił też dużo reprodukcji. Widać było, że sprawia mu to prawdziwą przyjemność. Zazwyczaj malował w weekendy dla relaksu, dla siebie. Dziś te obrazy wiszą na ścianach w domu rodziców. Lubiłam też, gdy tata rysował specjalnie dla mnie. Mówiłam: „Tato, narysuj mi ogród”, „Narysuj pieska”, i on to rysował. Za każdym razem szokowało mnie, że potrafi narysować naprawdę wszystko. I ja też bardzo chciałam tak rysować.

MS: Dlatego wybrałaś Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku?

HK: Najpierw poszłam do gimnazjum plastycznego, a potem do Państwowego Liceum Sztuk Plastycznych im. Leona Wyczółkowskiego w Bydgoszczy, co było dla mnie naturalnym wyborem. Mieliśmy tam zajęcia z malarstwa i grafiki. Pamiętam, że długo zastanawiałam się, co chciałabym dalej robić, w którym kierunku pójść. Ilustracja wydawała się właściwym wyborem. Rodzice bardzo wspierali mnie w realizowaniu tych marzeń. Pamiętam, jak w ostatniej klasie liceum pojechaliśmy na tak zwany rekonesans na gdańską ASP – postanowiłam wtedy, że na studia pójdę tylko tu. Niesamowicie się zaparłam i na szczęście od razu się dostałam. Wybrałam grafikę, bo wydawała mi się najbardziej przyszłościowa.

MS: Masz w sobie wewnętrzny imperatyw, który każe ci rysować? To twój sposób komunikowania się ze światem?

HK: Chyba tak właśnie jest. Generalnie jestem dosyć skryta i trudno mi się otworzyć przed ludźmi, mimo że dużo myśli kłębi się w mojej głowie. Wstydzę się jednak i stresuję, kiedy muszę coś powiedzieć na głos. Nieśmiałość to jedna z moich głównych cech, więc to, że mogę pokazać swoje prace w sieci, dużo mi ułatwia. Dzięki Instagramowi dzielę się ilustracjami z większą liczbą ludzi. Moje konto przyciąga osoby z podobną wrażliwością do mojej i to grono, które mnie obserwuje, wie, czego się może po mnie spodziewać, a ja czuję się bezpiecznie.

MS: Teraz obserwuje cię już trzy i pół tysiąca osób – to takie małe miasteczko.

HK: Prawda? To już spora grupka, taki Frombork (śmiech). Czasami sobie myślę o artystach, którzy tworzyli, zanim powstały media społecznościowe, którzy musieli wychodzić do ludzi, pokazywać swoje prace, umieć się nimi pochwalić… Wiem, że ja w takim świecie na pewno bym nie przetrwała. Tym bardziej się cieszę, że żyję w takich, a nie innych czasach, i swoją twórczość mogę pokazywać, nie wychodząc z domu.

MS: Mówisz, że uciekasz od szufladkowania i określania stylu, ale twoje ilustracje są bardzo rozpoznawalne. Patrzę na nie i wiem: to Hania Kmieć.

HK: No właśnie sama mam z tym duży problem, bo czuję się właściwie nieokreślona, a bardzo chciałabym się czuć określona! Wiele osób mówi, że nawet jeżeli zrobię coś w zupełnie innej technice niż zazwyczaj, to wciąż widać, że zrobiłam to ja. Ale mi trudno to zobaczyć. Staram się więc słuchać tych głosów rozsądku, a nie siebie, bo potrafię doskonale się sabotować. I pewnie wynika to z tego, że jestem wobec siebie dość krytyczna. Dopada mnie czasem jakiś taki niepokój, że aby być poważnym ilustratorem, trzeba mieć określony styl czy rozpoznawalną kreskę, ale potem sobie myślę, że może jednak nie? (śmiech)

MS: Wspomniałaś, że masz swój szkicownik. Co w nim jest i ile razy do roku kupujesz nowy?

HK: Dosłownie kilka dni temu kupiłam sobie kolejne dwa szkicowniki! Jeden starcza mi mniej więcej na rok. Jest w formacie A4, ale nie mam pojęcia, ile ma stron. Ostatecznie na koniec i tak ma ich mniej niż na początku, bo gdy się zdenerwuję, to wyrywam z niego kartki i wyrzucam do kosza (śmiech).

Poza tym jak widzę czasami szkicowniki Gosi Herby, wspaniałej polskiej ilustratorki, to jej strasznie zazdroszczę, bo one wszystkie są takie ładniutkie, czyściutkie i każda strona jest na maksa interesująca. To dlatego w tym roku kupiłam sobie dwa szkicowniki: jeden do rysowania na brudno i drugi – do rysowania na czysto. W brudnym szkicowniku rysuję ołówkiem małe, śmieszne, koślawe rysuneczki, które prawdopodobnie rozumiem tylko ja. Jeżeli przetrwają próbę czasu i uznam, że są naprawdę fajne, to zostają przerysowane do czystego szkicownika (śmiech). Muszę się jednak przyznać, że rysuję właściwie wyłącznie w tym brudnym, bo czysty już mi się znudził.

MS: Na swoim koncie masz wiele autorskich prac – często robionych na własny użytek – które powstają pod wpływem chwili, jakiegoś impulsu. Dajesz w ten sposób upust własnym emocjom?

HK: Te obrazki najczęściej powstają dlatego, że mam ochotę coś narysować. Rysuję je w moim brudnym szkicowniku i nazywam to trenowaniem mózgu. To forma relaksu, sposób spędzania czasu samej ze sobą, wyciszenia się i skupienia. Na pewno czasem moje emocje znajdują formę i kształt w ilustracji. W moich rysunkach są radość, strach, frustracja. Może w ten sposób oswajam te emocje?

Stworzyłam kiedyś dwie ilustracje, w których na jednej przedstawiłam siebie jako malutką postać trzymającą dużo głów nad sobą, a na drugiej dużą mnie, którą podtrzymuje moja mała wersja. Pamiętam, że jak je rysowałam, byłam bardzo sfrustrowana tym, że za dużo myślę i się zastanawiam, zamiast rysować. To był mój sposób na wyrzucenie z siebie tego uczucia. Więc faktycznie zdarza mi się czasem robić ilustracje, które służą do wyładowania siedzącego we mnie napięcia.

MS: Poprzez ilustrację angażujesz się też społecznie, robisz coś dobrego, zabierasz głos w jakiejś sprawie.

HK: I to znowu łączy się z tym, że średnio czuję się na wszelkiego rodzaju protestach czy manifestacjach, tłum mnie raczej przeraża, a jak jeszcze trzeba gdzieś wyjść i coś powiedzieć, to czuję się strasznie nieswojo. Ilustracja jest moim bezpiecznym miejscem, w którym mogę wyrzucić z siebie wszystko to, co chciałabym wykrzyczeć na proteście.

MS: Świetnym przykładem twojego zaangażowania społecznego jest plakat „Love”, który przeszedł niesamowitą drogę, goszcząc na kilku różnych wystawach, a powstał tak naprawdę jako odruch, szybka reakcja na wiadomość o wojnie w Ukrainie. Na ilustracji widać postać ubraną w ukraińskie barwy, której ciało układa się w serce.

HK: Pamiętam, że byłam wtedy bardzo przytłoczona wojną w Ukrainie i chciałam w jakiś sposób wyrzucić z siebie lęk i złość – wszystko to, co się we mnie kotłowało. I oczywiście zaczęłam rysować. Ta ilustracja miała zabrać ode mnie moją frustrację, i to było jej głównym zadaniem. Ale chciałam też dać wyraz mojego wsparcia dla Ukrainy. Pomyślałam więc, że wyślę ten rysunek do Pogotowia Graficznego, które wspiera inicjatywy społeczne i udostępnia za darmo plakaty różnych twórców. W efekcie dużo osób udostępniło tę ilustrację w swoich relacjach na Instagramie, była też wyświetlana na telebimie i wzięła udział w wystawie. Oprócz tego pojawiła się na koszulkach Fundacji Rak’n’Roll, z których dochód został przeznaczony na pomoc onkopacjentom z Ukrainy. To daje mi poczucie, że nie jest to tylko zwykły obrazek, ale realne wsparcie.

Pamiętam, że jak rysowałam tę ilustrację, to nie byłam pewna, czy jest ona wystarczająco stosowna, bo jednak przedstawia uśmiechniętą postać. Czułam, że jest może trochę nazbyt pogodna, mimo to postanowiłam ją udostępnić i okazało się, że dużo ludzi utożsamiało się z tym przekazem – bo jak się mówi o wojnie, to powinno się przede wszystkim mówić o miłości i wsparciu. A ta postać nas przytula i pokrzepia. Nie potrzebujemy wojny, tylko miłości, dobra i uśmiechu.

MS: Trudno się z tym nie zgodzić. Obok pandemii także nie przeszłaś obojętnie. Twoją odpowiedzią na nią była między innymi sekwencja rysunków – prześmiesznych zresztą – „Nie liż klamek”. Lubisz komentować rzeczywistość?

HK: Wygląda na to, że inaczej nie potrafię (śmiech). Lubię ją komentować, ale lubię też ją interpretować po swojemu, przekręcać, dodawać do niej moją refleksję. Mój głos dzięki rysunkowi jest słyszalny, nie zostaje w szkicowniku, lecz jest zauważany przez osoby, które się z moją wizją świata zgadzają. I to nie są tylko odbiorcy sztuki, ale po prostu ludzie, którzy myślą podobnie jak ja.

MS: Robisz także ilustracje do książek dla dzieci i do książek dla dorosłych. Masz swoje ulubione, te, którymi lubisz się pochwalić?

HK: Jakiś czas temu miała premierę książka wydana z okazji dwudziestopięciolecia istnienia gdańskiego festiwalu FETA, przy której pracowałyśmy razem z Kasią Cichosz. To jest aktualnie moja ulubiona książka, ponieważ zajęłyśmy się nią od początku do końca: zrobiłyśmy skład, ilustracje, projekt graficzny, przygotowanie do druku. Miałyśmy szansę potraktować temat kompleksowo. Bardzo lubię tę formę pracy, kiedy mam kontrolę nad każdym elementem książki i jestem za nią w pełni odpowiedzialna.

Szczególnie lubię także rysunki, które zrobiłam do Sąsiedzkiej książki kucharskiej i Drugiej sąsiedzkiej książki kucharskiej (IKM i UM w Gdańsku). Jedna z nich dostała nawet wyróżnienie w konkursie Najpiękniejsze Książki Roku 2017. Te publikacje powstały dzięki pracy wielu kobiet, między innymi Lucyny Kolendo, odpowiedzialnej za fotografie, i Anity Wasik, odpowiedzialnej za projekt graficzny i skład. Pamiętam, że to było moje pierwsze duże zlecenie książkowe, i jestem z niego superdumna. Dobrze pracowało mi się też przy książce Gorączka filmowa Pawła Sitkiewicza (słowo/obraz terytoria), do której zrobiłam ilustrację okładkową. Przy tym zleceniu miałam wolną rękę, a Paweł bardzo mi zaufał.

Ponadto jako studio.kmicic razem z Kasią pracowałyśmy nad książką Rymowanki z dreszczykiem, chochlikiem i morałem (Słowa na Wybiegu) autorstwa Katarzyny Igi Gawęckiej. Rymowanki były inspirujące i wymyślanie do nich ilustracji było samą przyjemnością! Zastosowałyśmy ograniczoną kolorystykę, dzięki czemu książka w całości jest spójna – mimo że każda rymowanka opowiada zupełnie inną historię. Kolory są stonowane i nieco przygaszone, co buduje nieco tajemniczy klimat. Typografię tytułową rysowałyśmy ręcznie, ponieważ zależało nam na analogowym klimacie. Ilustracja jest na przodzie i tyle okładki, a po rozłożeniu tworzy jedną historię.

MS: Twój największy dotychczasowy projekt to…

HK: Powiedziałabym, że wzięcie udziału w wystawie Słownik ukrainizmów, artystyczno-edukacyjnym przedsięwzięciu będącym efektem współpracy Miejskiej Galerii Sztuki w Łodzi i Łódź Design Festival. Ukrainizmy to słowa funkcjonujące w języku polskim, ale wywodzące się z języka ukraińskiego. Zadaniem zaproszonych artystów były ilustracyjne interpretacje poszczególnych słów, takich jak bohomaz, wataha, majdan czy step. Ja zilustrowałam słowo „kureń”, które oznacza drewnianą, typowo ukraińską chatę. Wzięcie udziału w tej wystawie było dla mnie wielkim przeżyciem! Znalazłam się w gronie takich ilustratorów jak Ola Niepsuj, Gosia Herba, Jan Kallwejt, Paweł Szlotawa czy Dawid Ryski, czyli tych totalnie znanych i cenionych w Polsce i na świecie. Na tej wystawie znaleźli się zarówno polscy, jak i ukraińscy artyści – w tym ja.

MS: Wiele projektów robisz pod szyldem wspomnianego przez ciebie duetu graficznego studio.kmicic, którego jedną połówką jesteś ty, a drugą Kasia Cichosz. Skąd wzięła się ta nazwa?

HK: To proste – pierwsze trzy litery z obu naszych nazwisk dają słowo: kmicic. Śmiałyśmy się z tego jeszcze podczas zajęć na studiach i tak już zostało. Z Kasią zawsze spędzało mi się dobrze czas, przyjaźnimy się i zawsze marzyłyśmy o tym, żeby wspólnie coś robić, więc założyłyśmy nasze studio. W kmicicu robimy typowo graficzne projekty, które wymagają kompleksowego projektowania i są bardziej użytkowe.

Pracujemy między innymi dla instytucji kultury. Jednym z moich ulubionych projektów, który wyszedł spod kmicicowego szyldu, jest identyfikacja piątej i szóstej edycji „Graj w zielone”, plenerowego wydarzenia na terenie centrum kulturalnego tuBAZA w Gdyni. Razem z Kasią zaprojektowałyśmy plakaty, materiały promocyjne, mapkę, torby, które były na bieżąco drukowane na sitodruku w trakcie wydarzenia, i monidła. Wspólnie z Kasią miałyśmy też przyjemność współpracować z Muzeum Miasta Gdynia, Muzeum Emigracji czy Muzeum Narodowym w Gdańsku, co bardzo sobie cenimy.

MS: A jaka jest Hania Kmieć po pracy?

HK: Po pracy jestem zmęczona (śmiech). To pytanie filozoficzne! Wydaje mi się, że jestem podobna do tej Hani, która jest w pracy. Zawsze staram się być autentyczna. Jestem nieśmiała, ale jednocześnie mam dużo do powiedzenia. Dlatego tak lubię mówić poprzez ilustrację. Jestem typem introwertycznym, choć czasem mam ekstrawertyczne przebłyski. Uwielbiam siedzieć w ciszy w moim pokoju. Rozmawianie z innymi ludźmi sprawia mi przyjemność, ale potrzebuję też pobyć sama ze sobą. Doceniam ten czas.

MS: Co jeszcze kryje się „w czeluściach twojego mózgu”?

HK: Nie wiem, co się w nich kryje, i sama jestem tego ciekawa – to w końcu czeluści. Czasem mnie one zaskakują i jak mam jakiś przejaw geniuszu, a w mojej głowie pojawiają się nieoczywiste pomysły, to szybko zapisuję je w swoim brudnopisie.

Mam bardzo bogatą wyobraźnię i jak o czymś myślę, to od razu to widzę w kolorach i kształtach. Moje czeluści są więc kolorowe i kropkowe. Przypominają mi maszynę losującą z Totolotka, z której wychodzi jedna myśl, a ja ją odczytuję i przelewam na papier. To jest zresztą świetny pomysł! Muszę zrobić z tego ilustrację (śmiech).

Maja Sitkiewicz

Maja Sitkiewicz

Dziennikarka i redaktorka. Fanka polskiej ilustracji i książek dla dzieci. Zawodowo związana z portalem Ładne Bebe i wydawnictwem Bernardinum. Mieszka w Gdańsku. @instagram

udostępnij:

Przeczytaj także:

Ilustratorki rosną w siłę Ilustratorki rosną w siłę Ilustratorki rosną w siłę
Maja Sitkiewicz

Ilustratorki rosną w siłę

Pudełko z dziecięcymi skarbami Pudełko z dziecięcymi skarbami Pudełko z dziecięcymi skarbami
Maja Sitkiewicz

Pudełko z dziecięcymi skarbami