Niechaj osądzi czytelnik, jaka była moja radość, gdym się dowiedział, przybiwszy do brzegu, iż ta forteca jest Minda, będąca o milę od Gdańska, dokąd holenderski kupiec, płynąc po zboże, przypadkiem dla mnie osobliwszym, obaczył mię lecącego z moim balonem i zanurzonego w morzu ratował na okręt.
Tak zbliża się ku zakończeniu narracja pierwszej polskiej „powieści baloniarskiej” – Wojciech Zdarzyński, życie i przypadki swoje opisujący, autorstwa Michała Dymitra Krajewskiego (1785). To utwór fantastyczny, z jednej strony wpisujący się w tradycje Podróży Guliwera Jonathana Swifta, a z drugiej – nawiązujący do Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków Ignacego Krasickiego. Bohater utworu Krajewskiego to młody prowincjonalny szlachcic, który roztrwoniwszy w Warszawie pieniądze, ucieka balonem przed wierzycielami. Podróż wiedzie go na Księżyc, gdzie Zdarzyński – peregrynując między tamtejszymi państwami Sielana i Wabad – przeżywa wiele przygód, zyskuje i traci majątek; na koniec, wracając na Ziemię, woduje na Bałtyku i zostaje ocalony przez holenderskich kupców zmierzających do Gdańska. Na ląd schodzi w Mindze, czyli Wisłoujściu, która należała wówczas, po pierwszym rozbiorze Rzeczypospolitej, do gdańskiej enklawy. Dzieło Krajewskiego to pierwsze literackie świadectwo udziału Gdańska w prawdziwym kulturowym fenomenie lat osiemdziesiątych XVIII wieku.
Triumfalny pochód bani powietrznej
W roku 1783 wieść o pierwszych balonowych eksperymentach braci Montgolfier błyskawicznie obiegła całą Europę. Czasopisma krajowe (między innymi „Gazeta Warszawska”, „Gazety Wileńskie” i „Pamiętnik Historyczno-Polityczny”) już jesienią pisały o pokazach, podkreślając ich niezwykły charakter, ale też rozważając ich społeczny wymiar. Zachwycano się pierwszymi lotami, omawiano różne typy wynalazku, śledzono próby nie tylko w Paryżu, ale i innych państwach. Opisywano także publiczne obwieszczenia we Francji – choćby informacje o tym, że obiekt widziany na niebie nie oznacza budzącego lęki zaćmienia słońca – oraz strach, jaki balon wywoływał wśród zwykłych ludzi, na koniec lotu spadając z przestworzy.
W następnym roku wydano po polsku co najmniej dwie broszury opisujące dogłębnie wynalazek. W Krakowie ukazał się Kuli aerostatycznej rożnych aż dotąd doświadczeń opis dostateczny (anon., druk Ignacy Grebel), w Warszawie zaś ksiądz Józef Osiński opublikował Robotę machiny powietrznej Pana Mongolfier, ujętą jako swoisty dodatek do jego wcześniejszej publikacji Gatunki powietrza odmiennego od tego w którem żyjemy (1783).
W Rzeczypospolitej zapanowała prawdziwa „gorączka balonowa”. Eksperymenty i pokazy odbywały się między innymi w Krakowie, Warszawie i Wilnie, ale również w posiadłościach magnackich, na przykład w Puławach. Doświadczenia – o których donosiła też lokalna polskojęzyczna prasa – prowadzono również za porozbiorowym kordonem wojsk Habsburgów we Lwowie. W Warszawie badania i pokazy wspierał Stanisław August Poniatowski, ale nieformalnym centrum baloniarstwa w Rzeczypospolitej stał się w tym pierwszym okresie Kraków, gdzie w doświadczenia zaangażowało się środowisko akademickie.
Jan Śniadecki pozostawił obszerny opis krakowskiego pokazu, „doświadczenia czynionego z banią powietrzną”, z 1 kwietnia 1784 roku. Najpierw wydarzenie zostało rozmaitymi sposobami zapowiedziane: w dzień odpowiedniej pogody trzy poranne wystrzały z moździerzy miały zaanonsować mieszkańcom, że doświadczenie zostanie przeprowadzone. I tak się stało: 1 kwietnia o siódmej rano huk moździerzy oznajmił mieszkańcom, że to właśnie ten dzień, a następna salwa, oddana o godzinie dziesiątej, potwierdziła jego rozpoczęcie – balon zaczęto napełniać powietrzem.
„Naprzód kilka wiązek dobrze wysuszonej słomy w ręku zapalone trzymane były w otworze machiny” (s. 9 nlb.). Następnie zapalono piec, który po rozpaleniu ognia (specjalnie wybranego, „przez kilka niedziel suszonego” stosu „drzewa bukowego”) został umieszczony w koszu balonu, by przyspieszyć podnoszenie materiału. A gdy balon był już w znacznej mierze napełniony rozgrzanym powietrzem, wstawiono właściwą, mniejszą „fajerkę” („na końcu tego blaszanego otworu cztery pręty grube żelazne były przyszyte drutem do blachy, na których w czterech rogach były haki służące do zawieszenia fajerki z ogniem” – s. 7 nlb.). Wtedy dopiero, „przytrzymawszy ją przez dwie blisko minuty, cała machina od trzymających puszczona, z wielką wspaniałością przy okrzykach wszystkich spektatorów w górę podniosła się, a ulatując, coraz bar[d]ziej swego do góry przyspieszała biegu” (s. 10). Balon latał przez około pół godziny, po czym opadł, gdy w „fajerce” zaczęło się kończyć paliwo do utrzymywania rozgrzanego powietrza.
Był to lot, podczas którego prowadzono rozmaite pomiary, a doświadczenie miało wyraźnie naukowy charakter – pokaz został przygotowany po obszernej korespondencji krakowskich naukowców z francuskimi akademikami. Publiczny spektakl stanowił nie tyle atrakcję samą w sobie, ile szczęśliwy dodatek promujący eksperyment wraz z rozmaitymi badaniami i pomiarami.
Podobne elementy spektaklu na przecięciu nauki i ludycznej zabawy – niektórzy widzą w tym rodzaj nowoczesnego zbiorowego świeckiego rytuału – znajdujemy w wielu opisach. I tak, również w relacjach z warszawskich pokazów pojawia się motyw anonsowania wydarzenia wystrzałami – niby dzwonkami w teatrze życia publicznego. Co więcej, wiele opisów podkreśla dynamikę zbiorowego napięcia, ciszę i skupienie otaczające początek pokazu, przechodzące w kolektywną eksplozję radości i wiwatów po starcie balonu, wreszcie w emocje (i odgłosy) zbiorowego lęku w trakcie obserwacji lotu.
Gdańsk zwykle pozostawiany jest na uboczu opowieści o początkach baloniarstwa na ziemiach polskich, tymczasem tutaj również dotarło „balonowe szaleństwo”. Pierwszy gdański pokaz balonowy odbył się 24 marca 1784 roku. Wiemy, że konstruktorem obiektu był niejaki Jacob Kapss, „lokalny miłośnik sztuk mechanicznych” (jak głosił tekst w „Historische und Gelehrte Neuigkeiten” (nr 37, z 27 marca 1784). Balon Kapssa został wykonany z materiałów zwierzęcych – „dünnen Fellen (dergleichen sich die Goldschläger bedienen)” – miał cztery stopy długości, trzy stopy przekątnej i objętość dwudziestu stóp sześciennych. Wykorzystywał wodór uzyskiwany przez reakcję kwasu chlorowodorowego i opiłków cynku – w przypadku tej metody wodór był wpuszczany do balona przez rurkę i dopompowywany na końcu pompką. Podczas gdańskiego eksperymentu balon jednak oderwał się, kiedy został napełniony jedynie w około trzech czwartych, po czym po jakichś sześciu minutach odleciał. W maju gazeta opublikowała list od właściciela pola na Żuławach („Preussische Holland”), na którym balon odnaleziono w drugiej połowie kwietnia.
Niedługo później, 29 maja, odbył się drugi pokaz z inicjatywy doktora Nathanaela Ernsta Dautera, lekarza i przewodniczącego gdańskiego Towarzystwa Przyrodniczego (Naturforschenden Gesellschaft). O tym doświadczeniu wiemy jednak znacznie mniej – przede wszystkim, że balon również był podobną „szarlierką”, ale miał inne proporcje: sześć stóp w przekątnej i trzynaście stóp sześciennych objętości (dr Fr. Schwartz, Der erste Luftballonaufstieg in Danzig im Jahre 1784, „Mitteilungen des Westpreussischen Geschichtsvereins” 1909, Jahrg. 8, Nr. 2, s. 44–45).
Gwiazdy i pasażerowie
Po prawdziwej „gorączce balonowej” roku 1784 szybko podniosły się głosy, że powtarzane eksperymenty stanowią kosztowne fanaberie. Bolesław Orłowski pisze o sprawozdaniu z Sesji Ekonomicznej KEN, gdzie odmówiono krakowskim uczonym środków na dalsze eksperymenty. Co więcej, pojawiły się też opinie – choćby na łamach „Lwowskiego Pisma Uwiadamiającego” (1784, nr 8–12) – o szkodliwości baloniarstwa: ze względu na rozrzedzone powietrze, różnice temperatur, niebezpieczeństwo piorunów, a także wykorzystanie wodoru (w balonach typu „szarlierka”).
W efekcie do pierwszych załogowych lotów balonowych doszło na terenie Rzeczypospolitej dopiero po kilku latach. W roku 1789 w Warszawie (w obecności Stanisława Augusta Poniatowskiego) taki lot (z ogrodów Foksal do Białołęki) odbył francuski pionier awiacji Jean-Pierre François Blanchard (jedna z kontrowersyjnych gwiazd ówczesnego baloniarstwa). Rok później Blanchard powtórzył lot w Warszawie, a w koszu razem z nim znalazł się Jan Potocki. Blanchard planował kolejne pokazy, lecz jego następna próba się nie powiodła – po czym opuścił Warszawę i pojechał do Gdańska. Tam spotkał między innymi Johannę Schopenhauer, która we wspomnieniach opisuje najwybitniejszego zawodowego aeronautę epoki (Gdańskie wspomnienia młodości, przełożył i objaśnił Tadeusz Kruszyński, ilustracje wybrała Kalina Zabuska, słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 244–246). Pisarka wyraźnie traktuje aeronautę jako Wielką Postać, prawdziwego celebrytę oświecenia, nauki i postępu. Schopenhauer jasno stwierdza jednak, że Blanchard jedynie demonstrował publicznie (zapewne odpłatnie) swój balon w stanie spoczynku na ziemi – czyżby warszawskie żeglowanie w przestworzach z Potockim uszkodziło konstrukcję „bani”?
W Warszawie z Blanchardem, Potockim i jego służącym (Turkiem) w koszu znajdował się również biały pudel arystokraty. Cóż, historia baloniarstwa – w tym również polskiego – to nie tylko opowieść o podbijaniu przestworzy w dobie oświecenia, lecz również znakomity przykład problematyczności relacji ludzko-zwierzęcych na polu nauki. W roku 1784 jeden z lotów balonowych odbył się we włościach Izabeli Czartoryskiej w Puławach. W koszu balonu (konstrukcji Simona Antoine’a Jeana L’Huilliera, wybitnego matematyka i nauczyciela na dworze Czartoryskich) umieszczono żyjącego na dworze kota Filusia. Balon wzbił się w powietrze, lecz po chwili wylądował na drzewie i zaczął się palić. Filuś spłonął żywcem wraz z balonem, stając się polskim protoplastą psa Łajki oraz niezliczonych innych zwierząt eksploratorów, poświęcanych przez ludzkość w imię rozwoju awiacji, a później kosmonautyki. Postać Filusia została uwieczniona w poemacie Franciszka Dionizego Kniaźnina Balon (1787), w którym pisarz subtelnie wpisał działania naukowo-towarzyskiego Towarzystwa Balonowego oraz „sejmik Kotów” decydujący o udziale Filusia w konteksty ówczesnej, problematycznej sejmokracji Rzeczypospolitej.
W Gdańsku pierwszy lot balonowy z udziałem zwierzęcia odbył się niedługo po wizycie Blancharda – w 1790 roku. 18 sierpnia francuski konstruktor i medyk (przypisywano mu wynalazek bandażu elastycznego) Dionysius de Fontenelle zorganizował na Targu Rybnym pokaz, w trakcie którego w powietrze uniósł się balon („montgolfierka”) z gondolą, w której znajdował się pies. Po osiągnięciu przewidzianej wysokości (dwa tysiące sążni) gondola „oddzieliła się” od balonu i powróciła na ziemię ze spadochronem (wynalazkiem, który również bezpośrednio wiązał się z początkami baloniarstwa) – kosz czy gondola były bowiem łączone z zasadniczą częścią balonu poprzez spadochron. Rozdzielenie kosza/gondoli i spadochronu od reszty balonu zwykle polegało na przepaleniu lin łączących obie części. Podczas gdańskiego pokazu gondola wraz z psem wylądowała już w Prusach, na polu grafa Carla Ludwiga Alexandra von Dohna, który zostawił w liście świadectwo fascynacji osiągnięciem „wielkiego Fontenelle’a” (dr Foltz, Aufstieg eines Luftballons in Danzig im Jahre 1790, „Mitteilungen des Westpreussischen Geschichtsvereins” 1909, Jahrg. 8, Nr. 1, s. 15–16).
Powrót Wojciecha Zdarzyńskiego
Bez wątpienia Gdańsk nieprzypadkowo pojawia się w zakończeniu tekstu Wojciecha Zdarzyńskiego. Baloniarstwo szybko zostało wciągnięte w kulturowe i polityczne spory – od samego początku wiązało się z nowoczesnością i przekraczaniem (lub znoszeniem) granic ludzkiego poznania. W związku z tym w utworach literackich wiązało się ze śmiałością myśli oraz sporami dotyczącymi zmian, modernizacji itd. Literaturoznawcy, z Janem van der Meerem na czele, wskazują na to, że w anonimowych wierszach pisanych na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych XVIII wieku w kontekście pokazów Blancharda sugerowano Francuzowi wywiezienie w balonie z Polski rosyjskiego ambasadora Ottona Magnusa von Stackelberga, który reprezentował zależność Rzeczypospolitej od Rosji, sprawując de facto władzę za pośrednictwem powołanej na sejmie rozbiorowym Rady Nieustającej (zwanej potocznie Zdradą Nieustającą).
Krajewski był zwolennikiem reform i oświeceniowcem. Wojciech Zdarzyński wyraźnie zawierał pierwiastek edukacyjny – daleka podróż bohatera odzwierciedla wewnętrzny rozwój jednostki, ale też poszukiwanie rozwiązania problemów Rzeczypospolitej poprzez grand tours magnaterii. Doświadczenia zebrane w innych krainach mają umożliwić przemianę bohatera, który na końcu odnajduje stateczne szczęście w życiu na prowincji, z dala od Warszawy.
W baloniarskiej podróży Zdarzyńskiego możemy widzieć konserwatywną w gruncie rzeczy opowieść o potrzebie roztropności i umiarkowania, przekonanie o swoistej zbyteczności nowych wynalazków – chyba że służą nauce i młodzieńczemu wyszumieniu. Całą podróż da się wręcz zinterpretować jako przywidzenia – wszak Zdarzyński mdleje już w rozdziale X, podczas pierwszego lotu… Może cała reszta to jedynie majaki? Tym bardziej że Modol, stolica Wabadu, to przedstawiona w krzywym zwierciadle Warszawa – ta część podróży (inspirowanej mocno Swiftem) służy szyderczej krytyce kultury stolicy w epoce stanisławowskiej. Z drugiej strony – we fragmentach dotyczących państwa Sielan możemy dostrzec wezwanie do gruntownej reformy edukacji w kierunku wiedzy praktycznej. Podobne napięcie znajdujemy również w innych utworach Krajewskiego, który postuluje ewolucję postaw elit czy zmiany nauczania, jednak bez przebudowy społecznej struktury państwa.
Okoliczności powrotu Zdarzyńskiego do Rzeczypospolitej przywodzą na myśl pierwszy lot przez kanał La Manche – Blanchard wraz z pochodzącym z USA naukowcem Johnem Jeffriesem odbyli go w styczniu 1785 roku, nieomal kończąc go wodowaniem. Ratunek Zdarzyńskiego jest możliwy właśnie dzięki Gdańskowi i jego nadmorskim włościom. Polityczny wymiar lotu w przestworzach jest wyraźny. Mamy tu przecież do czynienia z powrotem do ówczesnej nadmorskiej enklawy Rzeczypospolitej, otoczonej terytorium Prus, na które zresztą spadały wszystkie balony wypuszczane były w tych latach w Gdańsku w przestworza. Co więcej, okres 1782–1785 to czas prawdziwej wojny celnej Prus i Gdańska, która kończy się w lutym 1785 roku podpisaniem kompromisowego, niekorzystnego dla enklawy porozumienia.
Balon ulega zniszczeniu, a wraz z nim przepada możliwość bezpośredniej podróży z Gdańska na resztę terytorium Rzeczypospolitej i Zdarzyński musi płynąć do Warszawy statkiem przez Prusy. Czy przesłania nie stanowi tu potrzeba wyzbycia się politycznych mrzonek i stoicka akceptacja porozbiorowej rzeczywistości? Z pewnością znamienne jest, że po powrocie do kraju Zdarzyński nie wraca do baloniarstwa, nie szuka jego praktycznych zastosowań. Krajewski stroni od powszechnej wówczas heroizacji balonowych awiatorów, w jego ironicznym tekście czuć wyraźnie zdystansowany – znacznie bardziej niż choćby zafascynowanej po latach Blanchardem Johanny Schopenhauer – stosunek do nowego wynalazku.
Wszystko to sprawia, że nasuwa się głębsze pytanie: czy „gorączka balonowa” była w międzyrozbiorowej Rzeczypospolitej eksplozją eskapizmu połączonego z marzeniami o „skoku modernizacyjnym”? Czy elity i mieszczaństwo tak bardzo fascynowały się baloniarstwem, bo miały nadzieję „wlecieć baniami” do nowoczesności? Wytyczać nowe szlaki handlowe, zmodernizować powietrznie armię, odzyskać niezależność spod rosyjskiego protektoratu i podźwignąć pogrążone w kryzysie i próbach nieudanych reform państwo?
Cóż, jak pisał Kniaźnin w Gali-Wielkiej, dodatku do Balonu (opisując rozmowy Wielkiej Rady Balonowej na dworze Czartoryskich):
Kto wie, co zrobi z Balonem powietrze,
Ale czci naszej żaden traf nie zetrze.
Zdanie to przecież znakomicie pasuje też do Sejmu Czteroletniego, który zaczął się ledwie rok później.