Dziwni koledzy w dość dziwnym stanie
w pewien kwietniowy dzionek prześliczny
postanowili dać na humanie
pokaz liryczno-akrobatyczny.
Wyli, śpiewali, stroili miny,
z werwą mieszali słowa i gesty.
Aż na widowni bledły dziewczyny
słyszące śmiałe te manifesty.
Tak to w historii literatury
dumnie zapisał swą pierwszą kartę
tranzytoryjny, płynnej natury
twór wielogłowy zwany TOTARTEM.
W jednym szeregu Koñjo, Kudłaty,
Lopez z Paulusem, Tymon, Awsieje,
Sajnóg i inni – zbiór był bogaty
i przebogate były ich dzieje:
Bale, lokale i festiwale,
techniki zlewu, improwizacje.
Czasem poważni, a czasem wcale,
i trudno zgadnąć, czy mieli rację.
Była to sztuka awangardowa
(choć kreatury małe i podłe
wypominają im wciąż od nowa
tylko ten skandal z kupą i godłem).
Dziś TOTART to już przebrzmiała płyta,
czas zmienił złoto w kurz oraz błoto.
I tylko Koñjo, gdy go zapytać,
śmieje się smutno i rży z tęsknotą…