Syndrom odrzański

Afisz karnawałowy z 1947 roku (domena publiczna, źródło: Polona)
Afisz karnawałowy z 1947 roku (domena publiczna, źródło: Polona)

O Odrzanii. Podróży po Ziemiach Odzyskanych Zbigniewa Rokity (Znak Literanova, Kraków 2023).

 

Na Ziemiach Odzyskanych – terenach, które po drugiej wojnie światowej odebrano Niemcom i przekazano Polsce pod czujnym okiem ZSRR – wciąż jest więcej pytań niż odpowiedzi, choć od zakończenia procesu ich powojennego wysiedlania i zasiedlania minęło już ponad siedemdziesiąt lat. Zbigniew Rokita wyruszył w podróż po tej krainie – przede wszystkim po to, aby sprawdzić, czy ona na pewno istnieje. I tak otrzymaliśmy knajpiany (według autora) lub włóczęgowski (według wydawnictwa) poemat reporterski.

Zestarzała się już nieco, stosowana od 1945 roku, nazwa – Ziemie Odzyskane. Dziś wiemy, że były co najwyżej „zyskane”, ale nic lepszego w zamian nie wymyślono. Rokita jako pierwszy nadał temu miejscu imię, które ma szansę się przyjąć w szerszym obiegu – Odrzania. Jest świeże, pasuje do dzisiejszych pokoleń gotowych na „małe ojczyzny” bardziej niż ich rodzice czy dziadkowie. Nazwa nadal nieidealna, jeśli jednak przymknąć oko na geografię, to Odrzania uzupełnia dotychczasowe braki symboliczne. Po pierwsze, Odra staje się punktem zaczepienia dla tej mitycznej osi, której potrzebuje każde plemię, aby wokół niej zbudować swój świat. Po drugie, tam gdzie dotychczas mieliśmy Polskę polską i Ziemie Odzyskane, dziś dzięki Rokicie mamy dwie siostry równoprawne wobec polskości: Wiślanię i Odrzanię. Wprawdzie, nie oszukujmy się, Odrzania nadal pozostaje „tą drugą” siostrą, ale przynajmniej zyskała własne imię, co nieco podnosi jej status w rodzinie. 

Miejscem całkowicie wyjątkowym na mapie Ziem Odzyskanych jest Gdańsk. Jedyne miasto z odrzańskich, które można uznać też za wiślańskie. Położenie nieopodal ujścia Wisły czyni ze stolicy Pomorza naturalne domknięcie osi krakowsko-warszawskiej, która wciąż jest tą dominującą w polskim życiu publicznym. Gdańsk kilka razy zaistniał również jako symbol historii XX wieku, dzięki czemu trwale zapisał się w wyobraźni Polek i Polaków. 

Rokita stara się zgłębić miasto, ale w przypadku Gdańska nie jest to możliwe podczas kilku włóczęgowskich wizyt. Zderzenia mitów takiego jak tutaj nie znajdziemy nigdzie indziej: Wolne Miasto i Ziemie Odzyskane, niemieckość i polskość (ta ostatnia szczęśliwie poddana krytycznemu osądowi Jana Daniluka), początek wojny i polski wobec niej opór. W przeciwieństwie do Szczecina, Olsztyna czy nawet Wrocławia Gdańsk w XX wieku zawsze był miastem znaczącym, niezależnie od tego, w granicach jakiego państwa akurat się znajdował. Aby zrozumieć jego istotę, nie wystarczy wiedza historyczna, trzeba je poczuć i wejść w jego codzienność. Pierwszym sprawdzianem na stopień osłuchania z Gdańskiem jest odpowiedź na pytanie: dokąd jedzie gdańszczanin, gdy udaje się eskaemką na przykład na ulicę Opata Jacka Rybińskiego? Spoiler: na pewno nie „na Oliwę”. 

Najwięcej uwagi Rokita poświęca Wrocławiowi, niemało też Szczecinowi. Swój Górny Śląsk zostawia „na kolejną książkę”, zdając sobie sprawę, jak bardzo by go pochłonął. Gdańsk, Olsztyn i Zielona Góra są zauważalne, a Gorzów Wielkopolski i kilka pomniejszych miejscowości – ledwo wspomniane. Autor ogranicza swoją penetrację Odrzanii do największych miast, odkładając na bok całe połacie ciągnących się wokół nich powiatów i gmin. Być może pokonało Rokitę wykluczenie komunikacyjne, zjawisko tutaj tym powszechniejsze, im dalej od dużych ośrodków miejskich. Trudno oczekiwać od reportera cudów, nawet jeśli prowadził go włóczęgowski zew. 

Trafnie został odczytany Szczecin, z jego brakiem centrum i usytuowaniem „nie po drodze” w stosunku do reszty Polski. Najbardziej zachwyca Rokitę sąsiedztwo niemal ściana w ścianę Zamku Książęcego i budynków typowych dla epoki PRL-u, widok ten można zaobserwować szczególnie „na tyłach” zamku. Jest on dla Szczecina bardzo charakterystyczny i w pewien sposób oddaje jego ducha. Z jakiegoś powodu nie znajdziemy jednak tych obrazków na szczecińskich pocztówkach. Być może dlatego, że to miejsce, tak pociągające dla reportera, szczecinianom przypomina o jednym: że ich Stare Miasto nie zasłużyło na odbudowanie choćby w takim stopniu, jak się to stało we Wrocławiu czy Gdańsku. 

Nie ma w Odrzanii zbyt wielu wypowiedzi samych Odrzan i Odrzanek. Autor częściej zabiera głos sam, niż oddaje go mieszkańcom terenów, które eksploruje. Na pierwszej osobie opiera się idea i narracja tej książki. Niczym współczesny Edward Stachura reporter pociągiem przemierza Polskę, obok faktów umieszczając szeroko zakrojone rozważania. Ceną takiego pisania, którą płacimy my, czytelnicy i czytelniczki, jest brak szerszej perspektywy. W miejsce historii osób zasiedlających Ziemie Odzyskane oraz ich potomków i potomkiń dostajemy historię Zbyszka, który rozprawia się ze swoim wyobrażeniem Odrzanii. 

Odrobiny wrażliwości zabrakło krakowskiemu (wiślańskiemu!) wydawnictwu Znak. Wy tam macie bardziej po sąsiedzku, to może rozumiecie śląski język, ale my tutaj, na północy, to nie bardzo. Nie ma w Odrzanii tych słówek dużo, ale przydałby się słownik śląsko-polski dla tych co bardziej ciekawskich osób czytających. 

Zaskoczeniem dla Odrzan i Odrzanek może być zestaw blurbów na okładce. Spośród aż czterech ani jeden nie pochodzi od osoby, która Odrzanii doświadczyła na własnej skórze dłużej niż przez okazjonalne pobyty – a przynajmniej żaden tego nie sugeruje. W takim natłoku głosów z zewnątrz można mieć poczucie, że „Wiślania objaśnia mi świat”. 

Poszerzenia perspektywy zabrakło również przy publikacji zdjęć w książce. Wiele z nich zostało podpisanych fragmentami tekstu głównego. Dostajemy więc na przykład fotografię budynku z przebijającym przez odpadający tynk niemieckim napisem, ale nie dowiemy się ani w jakim mieście znajduje się ta ściana, ani w którym roku zrobiono zdjęcie. To jedno z tych miejsc, gdzie „poemat” bierze górę nad „reportażem” ze stratą dla czytelników. 

Dziś bycie Odrzaninem lub Odrzanką wiąże się z ciągłym odkrywaniem i poszukiwaniem, drążeniem w historii, w ziemi, w pamięci, w tożsamościach. Szukamy sposobów na oswojenie tego, czego nie mogli oswoić nasi rodzice i dziadkowie. Eksperyment społeczny rozpoczęty na konferencji w Jałcie trwa do dziś i kolejne pokolenia obarcza dziedzictwem, które nazwałabym „syndromem odrzańskim”. To taki stan emocjonalny, w którym są jednocześnie i pustka, i chaos związane z historią naszego pochodzenia. Trudno ją ogarnąć, kiedy sobie uświadomić, że łączy w sobie wątki przywiezione ze wschodu i wypchnięte na zachód. Grzebiemy w historii rodziny, co w końcu zawsze prowadzi do jakiejś wycieczki na wschód; czasem po to, żeby w zapisanych cyrylicą dokumentach znaleźć wszystko, co się da, a czasem tylko po to, żeby zobaczyć rodzinną wieś babci/dziadka, cerkiew, w której zostali ochrzczeni, a może nawet pole, które uprawiali dla właściciela ziemskiego. Grzebiemy też w miejscu naszego urodzenia i tu dla odmiany wyłaniają się napisy szwabachą; rzadko coś mówią o ludziach, częściej o ulicach i budynkach. W ten sposób przywracamy ciągłość historii przerwaną po 1945 roku. 

Odrzania jest jedną wielką krainą szwów. W warstwie fizycznej i symbolicznej łączą się tutaj: PRL ze średniowieczem, Wiślania z Zabużanią, inteligencja z chłopstwem, Śląsk, Gdańsk, Kaszuby i Prusy z Polską, prawosławie z katolicyzmem, gwary z polszczyzną ogólną. Pierwszoosobowa narracja w Odrzanii sprawia, że nie słyszymy różnorodności głosów mieszkańców Ziem Odzyskanych: ani tych, którzy je zasiedlali, ani ich dzieci i wnucząt. Nieliczni świadkowie i potomkowie świadków – i celowo używam tu wyłącznie rodzaju męskiego – którzy wypowiadają się w książce, nie pokazują, co w pełni kryje się za Odrzanią. Ta kraina to coś więcej niż tylko poniemieckie: to osadzone na poniemieckim polskie, ukraińskie, łemkowskie, białoruskie, wileńskie oraz ziejąca w tym wszystkim pustka po żydowskim. Autor poszukuje Odrzanii w miejscach, symbolach, nazwach, napisach, ale nie w ludziach. Przedstawia namacalne, fizyczne cechy odrzańskości, te duchowe pozostawiając wyłącznie sobie. Podążamy w narzuconym przez Rokitę kierunku i widzimy świat wyłącznie jego oczami – co czasami ma zawadiacki urok podobnych knajpianych historii, a czasami uwiera swoją jednogłośnością. 

Urszula Obara

Urszula Obara

Czytelniczka i redaktorka, w obu dziedzinach szczególnie oddana prozie feministycznej. Mieszkanka wielu miast, z których tylko Gdańsk podbił jej serce. 

udostępnij:

Przeczytaj także:

Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk
Krystyna Romanowska

Jak „obrendowaliśmy” Gdańsk

Marc<i>ja</i>nna Marc<i>ja</i>nna Marc<i>ja</i>nna
Helena Hejman

Marcjanna

Aż nadeszło rytualne: <i>Are you from?</i> Aż nadeszło rytualne: <i>Are you from?</i> Aż nadeszło rytualne: <i>Are you from?</i>
Marek Górlikowski

Aż nadeszło rytualne: Are you from?

Kształty i brzmienia ciszy i milczenia Kształty i brzmienia ciszy i milczenia Kształty i brzmienia ciszy i milczenia
Antoni Michnik

Kształty i brzmienia ciszy i milczenia