Slam? Ze slamem problem mam.
Dla mnie slam to taki chłam.
Bo jak można, drogi panie,
w knajpie, tak na zwołanie,
wierszem bić jak bokser w ringu
wśród gawiedzi, przy dopingu?
Gdzie szacunek, gdzie oprawa?
Świece, wino, nuta łzawa,
co się z fortepianu sączy?
Gdzie ten klimat lekko śpiący?
Kiedyś – ha! – były wieczory
(część wspominam do tej pory)
literackie, że aż miło!
Z koleżanką się chodziło
słuchać słów, co legną w duszę.
A ten slam? Slamem się krztuszę.
Jakieś miny, jakieś bzdury,
jakiś cyrk zamiast kultury…
Więc gdy mówisz mi, że slam.
Cóż – idź sam. Ja gdzieś go mam.
Od redakcji: Inne spojrzenie na slamy poetyckie można sobie zacząć wyrabiać, sięgnąwszy po artykuł Wojciecha Borosa Liryczne pojedynki na słowa albo Gdynia slamem słynie czy wywiad Marty Pilarskiej z Mariną Dombrowską zatytułowany Myślę slamem. Jeszcze lepiej – biorąc udział w jednym z cyklicznych trójmiejskich slamów. A są to między innymi: „Gdynia Slam”, „Slam w Blokowisku”, „Slam bez kasy”, „Haiku Slam”.