Z Wołodymyrem Kuzniecowem rozmawia Anna Łazar
Wołodymyr Kuzniecow – ukraiński artysta. Urodził się w 1976 roku w Łucku w Ukrainie. Studiował na wydziale sztuki Lwowskiej Akademii Sztuki. Jest współzałożycielem grupy Priama Linia, kuratorskiej i aktywistycznej grupy interdyscyplinarnej Chudrada, CCCK – Centrum Komunikacji i Kontekstu oraz grupy artystycznej R.E.P. (Rewolutsijnyj Eksperymentalnyj Prostir / Rewolucyjna Przestrzeń Eksperymentalna). Był i jest nadal zaangażowany w oddolne inicjatywy. Bierze udział w wystawach indywidualnych i zbiorowych w Ukrainie i za granicą.
Anna Łazar: Obraz Tranzyt powstał na ścianie sali w Lwim Zamku przy Długiej 35, z którego w marcu 2022 roku po kilkudziesięciu latach zostało wyproszone rosyjskie centrum kultury. Usunięcie tego ośrodka jest odpowiedzią na pełnoskalową rosyjską inwazję na Ukrainę. Opowiedz, proszę, o koncepcji swojej pracy.
Wołodymyr Kuzniecow: W czasie wojny rośnie potrzeba wspólnych spraw. Kiedy mnie zaprosiłaś, rozmawialiśmy o mojej pracy z 2013 Kolijiwszczyna: Strasznyj sud (Koliszczyzna: Sąd ostateczny), która stała się ważnym punktem w historii ukraińskiej sztuki współczesnej, tak ze względu na tematykę, czas i miejsce powstania, jak i podjęte przez środowisko artystyczne kroki prawne w odpowiedzi na jej ocenzurowanie.
AŁ: Strasznyj sud powstał na wystawę „Wełyke i Wełyczne” w Mysteckim Arsenale. Wykorzystałeś wątek sądu ostatecznego, gdzie grzeszników spotyka słuszna kara. Za swoje dostali zdrajcy, pijacy, skorumpowani przedstawiciele służb mundurowych, lekarze biorący łapówki i duchowni z zerwanymi krzyżami. Namalowałeś też potworną zbrodnię ówczesnej milicji ze wsi Wradijiwka, gdzie milicjanci zgwałcili i żywcem podpalili młodą kobietę. W nocy przed otwarciem wystawy, na której miał się pojawić ówczesny prezydent Ukrainy Wiktor Janukowycz, twój fresk został pokryty w całości czarną farbą. To była ikoniczna, buntownicza praca, której energię chcieliśmy tu przyciągnąć. Udało ci się wówczas oddać społeczny, polityczny, nastrój tego czasu, uchwycić obywatelską niezgodę na przemoc władzy.
WK: Pierwszą akcję protestacyjną zainicjowała wówczas Łarysa Wenediktowa. Ludzie przyszli pod ocenzurowaną ścianę i zasłaniali twarze czarnymi kartkami. Fresk zamalowano w roku 2013, zacząłem szukać pomocy prawników, a w 2014 wybuchł majdan i cała uwaga została skierowana na wsparcie protestów. W jakimś momencie sprawa znowu ruszyła. W końcu trochę wygraliśmy, a trochę przegraliśmy. Odbyły się trzy procesy, podczas których rozstrzygana była kwestia praw autorskich, aktu cenzury i rozpowszechniania nieprawdziwej informacji w mediach. Włączyło się w to bardzo wiele różnych osób i organizacji, przede wszystkim Method Fund – ukraińska instytucja artystyczno-naukowa, która pomogła między innymi zebrać środki na prowadzenie procesu. Wszystko to dotyczy mojej pracy, chociaż nie było moim dziełem, zogniskowało jednak moment, w którym praca przerodziła się w coś innego. Wreszcie dzięki wsparciu Method Fund i ukraińskiej Fundacji Helsińskiej sprawa trafiła w 2021 do Trybunału Europejskiego. Tymczasem zaczęła się wojna i pewnie znowu będzie przerwa w podejmowaniu decyzji wokół tego fresku, na przykład w kwestii ustalenia odpowiedzialności – czy odpowiedzialność ponoszą osoby, instytucja Mysteckyj Arsenał, Ławra Kijowsko-Pieczerska, administracja prezydenta? Czy też może należy ją rozpatrywać jako efekt ścisłego powiązania interesów ich wszystkich. W pewnym sensie naruszyliśmy cały system, obnażyliśmy go. To jedna z funkcji sztuki. Unaoczniać sytuację, a jedocześnie w pewien sposób ją zmieniać. Kiedy zaprosiłaś mnie do działania tutaj, razem zaczęliśmy się zastanawiać, co można zrobić – i pojawił się pomysł, żeby pokazać ideę ruchu wolontariackiego.
AŁ: Tak, zjawiska naszych czasów – oddolnego typu relacji międzyludzkich, które nie dotyczą zarobku, lecz koncentrują się na zaspokojeniu najpilniejszych potrzeb innych osób. Nie tylko wojna i ludobójstwo, ale też potężna kontrreakcja.
WK: To jest skutek, dziedzictwo poprzednich majdanów. Na przykład rok 2004 i pierwszy majdan, a potem samoorganizacja ludzi, która powtórzyła się w 2014. Ludzie zaczęli się jednoczyć, sami robili kaski, samodzielnie szyli kamizelki kuloodporne, z początkiem akcji separatystów jeździli na wschód Ukrainy. Teraz, kiedy doszło do pełnoskalowego wtargnięcia rosji, byliśmy gotowi. Mieliśmy poczucie jedności, powstrzymaliśmy pierwsze uderzenia i dalej razem pracujemy. Każdy włącza się na własnych zasadach. I tego dotyczy moja praca Tranzyt przy Długiej 35. Zaprosiliśmy też wolontariuszy i wolontariuszki, żeby przekazywali swoje myśli i stworzyli rysunki. Pierwszy był wizerunek busa popularnej marki, zwanego Teczik, który jedzie z europejskiego zachodu na wschód Ukrainy. Pokazana jest też elektrownia atomowa – jako potężne ekologiczne zagrożenie. Zamiast ludzi narysowałem zwierzęta. Nie chciałem zbytniej personalizacji.
AŁ: Jest też rakieta, która trafia w roślinę.
WK: Tak, rakieta trafia w liść i w nim znika. Rośliny są naszymi sprzymierzeńcami. Ale to także obraz niszczenia roślin, przyrody, zwierząt w okresie po katastrofie czarnobylskiej, a zarazem fenomen ich intensywnego rozkwitu bez ingerencji ludzi. Przypomina to proces spontanicznego rozwoju ruchu obywatelskiego, który jest niezależny, tak jak rośliny. Rośliny rosną, żyją i utrzymują równowagę świata. Są w trudnej sytuacji. Dalej mamy ogień, w którym płoną rzeczy. Z jednej strony przepadają w tym ogniu, z drugiej – pomagają w jego likwidacji. Ogień jest też przejściem. Najpierw wojna, potem ogień jako portal do przyszłości, a w niej kosiarz z bioniczną protezą – kosi pszenicę, bierze odpowiedzialność za swoją przyszłość. Jest też półka z książkami, dwie osoby pod jabłonią czytające książki. Na dole kawiarnia. Siedzą w niej osoby – wolontariusze – i tu właśnie zaprosiliśmy ochotniczki i ochotników, żeby pokazali te postacie zgodnie ze swoją wizją.
AŁ: W pracy Tranzyt odnosisz się do codziennego doświadczenia, proponujesz nowy typ układu sił i symboli. Jednorożczyni pokazuje staremu łosiowi swój telefon z wybuchami bomb fosforowych, a ten równolegle ogląda HIMARS-y, obok sowa zajmuje się zbiórką pieniędzy, a pająk naprawia drony. Jest też święta Javelina, przekazująca żołnierzowi broń. Łapiesz tę rzeczywistość, moment historyczny, zarazem dokumentujesz i przetwarzasz. Jeż-kosiarz z bioniczną protezą wskazuje na ludzi, którzy stracili na wojnie kończyny.
WK: Posttraumatyczny syndrom to poważne zadanie do rozwiązania, będzie bardzo dużo dotkniętych nim ludzi, ale mamy też pomoc psychologiczną. Wydaje się, że nieomal każdy reaguje w swojej dziedzinie. Na przykład kowale, którzy robią przenośne piecyki, terapeuci udzielający porad. To też odbija się w pracy Tranzyt, która nadaje tutejszej przestrzeni inny charakter, nie ogranicza się do dekoracji. Braliśmy pod uwagę nową funkcję tej przestrzeni, chcieliśmy otworzyć ją komunikacyjnie. Jest problem, jest i rozwiązanie.
AŁ: Jak zaczęło się twoje działanie w przestrzeni publicznej?
WK: Zaczęło się we Lwowie, gdzie malowałem na ścianach. Sztuka ulicy, ale to nie było graffiti. Po prostu wychodziłem i malowałem. Miałem wrażenie, że dopełniam miasto swoimi sensami. Potem powstawały prace w galeriach. Pewnie zależało mi na monumentalności i totalnym geście. Duża skala, łączenie malarstwa z architekturą. Ale kiedy pracuję, to w galerii, mam konkretnych widzów, istotna jest też strona finansowa, trzeba z czegoś żyć. Najbardziej jednak interesuje mnie malarstwo uliczne na wielkich ścianach.