Niech Gdańsk do nas mówi

Z Natalią Soszyńską z Gdańskiego Klubu Książki rozmawia Czesław Romanowski.

 

Natalia Soszyńska – mieszka i pracuje w Gdańsku. Jest creative copywriterką i promotorką czytelnictwa. Prowadzi Gdański Klub Książki i agencję reklamową Wszystkie Litery. Pracuje przy organizacji festiwali literackich (Literacki Sopot 2016–2019, Gdańskie Targi Książki).

Czesław Romanowski: Czego jako czytelniczka oczekujesz od miasta literatury, ale też od projektu Gdańsk Miasto Literatury?

Natalia Soszyńska: Jako czytelniczka oczekuję, że takie miasto będzie chciało ze mną rozmawiać, że wejdzie ze mną w dialog. Chcę odnaleźć w nim miejsca, których dotychczas nie znałam, a o których słyszałam, że są związane z literaturą. Wiem, że Gdańsk jest miastem literatury, zawsze dla mnie taki był, dlatego tu przyjechałam ponad dziesięć lat temu. To w Gdańsku rosły wyjątkowe projekty kulturalne, jak Bim-Bom, Żak, Totart, Rudy Kot, magnetyczny dla mnie do dziś Cotton Club ze swoim jazzem. Cała masa kawiarni artystycznych: Józef K., nieistniejący już Duszek, Piwnica Kruegera, Mazel Tov. To zupełnie różne miejsca, każde oferowało coś innego, ale w każdym z nich brzmiała właśnie ta silna, wielogłosowa narracja, która zachęcała do eksplorowania miasta w towarzystwie literatury i muzyki. I chciałabym, żeby udało się Miastu Literatury te miejsca odkryć na nowo, opowiedzieć o nich, czerpać z ich źródeł. Bo czuję, że od wielu lat zapomnieliśmy trochę o tych naszych tradycjach. Literackich, takich, z których możemy być dumni. Oczekuję więc od Gdańska swego rodzaju przebudzenia. Szczerze mówiąc, nie interesują mnie ścieżki, którymi to miasto chodzi od lat. Bliskie mojemu sercu jest zdecydowanie Nadbałtyckie Centrum Kultury, ale oferta instytucji kulturalnych nie wydaje mi się ciekawa, a w najlepszym razie – mocno przewidywalna i powtarzalna. Wiem, że Gdańsk ma do zaoferowania bardzo wiele, ale to wiele jest w mojej ocenie mocno poukrywane.

CzR: Od roku prowadzisz Gdański Klub Książki. Opowiedz o tym projekcie. Skąd pomysł? Jakie jest nim zainteresowanie?

NSz: Jest zaskakująco duże. Na początku Gdański Klub Książki nie był Gdańskim Klubem Książki. Ania Karczewska z Państwowego Instytutu Wydawniczego zaprosiła mnie do prowadzenia klubu czytelniczego pod egidą PIW-u – na siedemdziesięciopięciolecie instytutu. Pierwsze spotkanie odbyło się w Sztuce Wyboru we Wrzeszczu. Przyszło pięć osób, czytaliśmy Zazie w metrze. Mam do tego spotkania ogromny sentyment. Później spotykaliśmy się raz w miesiącu, czytając wybrane pozycje PIW-u, za każdym razem przychodziły nowe osoby i klub powoli rósł. Gdy skończył się projekt współpracy z PIW-em, pomyślałam, że energia, która się wytworzyła, i ludzie, których tam poznałam, zasługują na to, by dać im więcej. I wówczas wpadłam na pomysł, żeby otworzyć Gdański Klub Książki. Zapytałam księgarkę Malwinę ze Sztuki Wyboru, czy chciałaby w tym także uczestniczyć i robić ten klub ze mną, zgodziła się. I dzisiaj Malwa jest ze mną, organizujemy spotkania wspólnie. O ile na pierwszym spotkaniu było pięć osób, o tyle po roku, na dotychczas ostatnim spotkaniu, doliczyłam się dwudziestu siedmiu uczestników. Klub nie ma jednolitej struktury, jego fundamentalną zasadą jest brak zasad. Klub więc rośnie, ale nie geometrycznie; jest grupa klubowiczów, którzy zawsze przychodzą na spotkania, ale co jakiś czas pojawiają się nowe osoby, czasem odchodzą, meandrują, wracają. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ są to ludzie z różnych środowisk, z różnymi tradycjami czytelniczymi, z różnymi gustami literackimi – i w zupełnie różnym wieku. Nasza najmłodsza klubowiczka Aga ma siedem lat. Przychodzi młodzież, co jest fantastyczne, przychodzą studenci, są oczywiście dojrzali czytelnicy i czytelniczki. Okazuje się, że klub jest dla nas wszystkich także okazją do spotkania z drugim człowiekiem. Bo rozmawiamy nie tylko o książkach, ale też o kulturze, o filmie, komiksach, no i o tym, co się nam zdarzyło. Tak więc jesteśmy dobrymi znajomymi, bardzo się lubimy, spotykamy się nie tylko przy okazji książek, ale razem chodzimy chociażby do teatru. Wiele osób pyta mnie, czy trzeba coś mówić. Nie trzeba. Co więcej, nawet nie zawsze trzeba przeczytać książkę. Jeśli ktoś ma ochotę posłuchać, jak inni dyskutują o książkach, napić się z nami kawy czy wina – zapraszamy.

CzR: Nie macie siedziby czy jednego miejsca, gdzie się spotykacie?

NSz: Nie, klub ma formę nomadyczną. Chcę krążyć po mieście, pokazywać ludziom różne miejsca w Gdańsku związane z literaturą. Tak więc spotykamy się w siedzibach wydawnictw i księgarń, jak Marpress albo Sztuka Wyboru. Spotykamy się także w kawiarniach, lubimy Józefa K., który jest dla nas bardzo gościnny. Byliśmy w kawiarni filmowej w Starym Kadrze, lubimy alternatywny, surowy klimat LOFT-u. Jedno z naszych największych spotkań odbyło się w letnim ogrodzie Nadbałtyckiego Centrum Kultury, przyszło ponad trzydzieści osób. Robimy wspólne projekty z Teatrem Wybrzeże, na jednym ze spotkań czytaliśmy tekst sztuki Fraya Czego nie widać, a później poszliśmy na nią do teatru. Czytanie tekstów kultury jako literatury jest moim zdaniem fascynujące i pokazuje, jak potrafi być ona różna, niezdefiniowana. Tak więc staramy się łączyć literaturę z innymi sztukami performatywnymi, moje klubowiczki, Marta i Magda, doskonale orientują się w ofercie teatralnej, dzięki czemu spotykamy się też właśnie w teatrze. Ostatnie nasze spotkanie w bibliotece Europejskiego Centrum Solidarności odbyło się z udziałem tłumacza książki, którą czytaliśmy. A czytaliśmy Tu byli, tak stali Gabriela Krauzego i przyszedł do nas Tomasz Gałązka. To było wspaniałe doświadczenie, mam nadzieję, że dla obu stron. Staram się, żeby te spotkania były dynamiczne, różniły się od siebie. Ich stałym przyczynkiem jest oczywiście książka, to, o czym opowiada, ale bardzo mi zależy, by spotykania odbywały się w różnych przestrzeniach. Bo te przestrzenie często rezonują (i mają rezonować) z tym, o czym rozmawiamy. Kiedy spotkaliśmy się w Józefie K., którego wystrój jest surrealistyczny, z pogranicza jawy i snu, rozmawialiśmy o książce Stanisława Swena Czachorowskiego Pejzaż Gnojnej Góry – i to było idealne miejsce do rozmów na temat literatury, która jest zapomniana, przykurzona, surrealistyczna właśnie. Siedzieliśmy tam bardzo długo – kamienice tonęły w skwarze sierpnia, a my, w chłodzie, rozmawialiśmy o książce, która nas zaczarowała. Bardzo się więc staram, żeby zachodziła korespondencja między miejscem a książką, żeby miasto do nas mówiło, żeby Gdańsk do nas mówił, żeby nam podpowiadał w jakiś sposób rzeczy, o których będziemy rozmawiać.

CzR: No właśnie – w jaki sposób Gdańsk mógłby podpowiadać, w jaki sposób mógłby was wspomóc? Czy wiążesz jakieś nadzieje z niedawno otwartą siedzibą biura projektu Gdańsk Miasto Literatury, widzisz jakąś formułę współpracy z miastem przy swoim projekcie?

NSz: Oczywiście, że tak. Staram się widzieć możliwość porozumienia i współpracy zawsze i z każdym. Ludzi i książki kocham po równo, choć bywa to miłość pełna dramatów. Gdańsk jest dla mnie synonimem otwartości, wielokulturowości i przede wszystkim – wielogłosu, to mnie właśnie najbardziej do Gdańska przyciągnęło, ten wielogłos, z którego można wybrać coś swojego i któremu można wejść w melodię. Bo jeżeli na przykład spotykamy się w kawiarni mieszczącej się w dawnej kamienicy, to wiemy, że pięćdziesiąt, sto lat przed nami w tym miejscu siedzieli literaci i rozmawiali o literaturze, i to przydaje temu wszystkiemu dodatkowej melodii. Tej właśnie gdańskiej. Myślę, że Gdańsk może nam zaoferować dużo więcej niż to, co się dotychczas wydarzyło. Wszystkie spotkania organizuję na własną rękę, klubowicze kupują książki od księgarń kameralnych lub bezpośrednio od wydawnictw. Bardzo dziękuję Tomkowi z Książkowych Klimatów, Sztuce Wyboru, ekipie Marpressu, Ani Karczewskiej, Marcie z Hokus-Pokus. Bez nich nie miałabym książek. Jesteśmy zapraszani do miejsc, gdzie ludzie są dla nas serdeczni i goszczą nas u siebie jak w domu. Bardzo bym chciała odwiedzać miejsca mniej oczywiste, które mówią o historii tego miasta, w których ta historia jest żywa. Więc liczę, że to nowe miejsce przy ulicy Długiej, które niedawno otwarto, będzie dla nas przyjazne. Jestem tego miejsca bardzo ciekawa. Chciałabym, żebyśmy w końcu wszyscy zrozumieli, że Gdańsk od zawsze był miastem literatury, że to nie jest jakiś tytuł na festiwal roku. A teraz mamy szansę na to, żeby o tym głośno opowiedzieć i spotkać się razem: księgarki i księgarze, wydawcy, osoby związane z literaturą. Dla mnie – osoby, która przyjechała do Gdańska dziesięć lat temu – nie wszystko w gdańskim środowisku literackim jest oczywiste i zrozumiałe, staram się wiele rzeczy poznać, ale wiem, że czas najwyższy zaproponować temu miastu i jego mieszkańcom coś nowego. Bardzo bym chciała połączyć środowiska literackie, zaprosić hermetyczne środowisko poetów do budowania miasta literatury. Tu jest miejsce dla wszystkich, którzy mają energię, chcą się nią dzielić i kochają książki. Nie interesują mnie zaszłości, lecz przyszłość.

CzR: A czy w waszym klubie dyskutowaliście na temat jakiejkolwiek książki gdańskiego autora lub autorki? A jeżeli nie, to dlaczego?

NSz: Dotychczas rozmawialiśmy o kilku pozycjach z oferty gdańskich wydawnictw. Mam w planach spotkanie z książką młodej gdańskiej autorki Wiktorii Bieżuńskiej Przechodząc przez próg, zagwiżdżę, jest to dla mnie książka wspaniała, zasługująca na dużo większą uwagę, niż poświęciło jej nasze miasto. Powtórzę, że nasze spotkania nie dotyczą tylko książek, ale i innych wydarzeń kulturalnych. Mamy w gronie ludzi, którzy chodzą od kilkudziesięciu lat do Żaka, opowiadają nam historie o tym, co działo się w tym klubie. Opowiadają o Rudym Kocie, o Teatrze Wybrzeże. Rozmawiamy o kulturalnej historii tego miasta. Mnie bardzo mocno czegoś w Gdańsku brakuje, mianowicie mówienia o młodszych autorach, o młodszych pisarzach i pisarkach. Bardzo oczywiście szanuję i doceniam dorobek znanych gdańskich pisarzy, jak Stefan Chwin, Paweł Huelle czy Günter Grass, myślę jednak, że ich nazwiska zostały już na tyle wyczerpane i tak wiele się wokół nich dzieje, że naprawdę czas na nowe. A te nowe są i chciałabym, żeby mocniej wybrzmiały.

CzR: O to właśnie chciałem zapytać: o nowych twórców, którzy powinni, według ciebie, przebić się do szerszej publiczności. Te trzy wielkie nazwiska, o których wspomniałaś, goszczą w powszechnej świadomości, lecz między nimi, ich czytelniczym odbiorem a recepcją reszty tutejszych pisarzy zieje przepaść. Podobnie chyba jest w gdańskiej czy trójmiejskiej muzyce – bardzo różnorodnej, ale też takiej, która poza kilkoma nazwami nie jest poza naszym województwem jakoś specjalnie znana. Czy masz rozeznanie, jak jest z pisarzami młodego czy średniego pokolenia?

NSz: Bardzo staram się być blisko tej społeczności. W książce Wiktorii Bieżuńskiej jestem absolutnie zakochana, to wspaniały realizm magiczny, proza pisana z wyobraźni, nie doświadczeń, co dziś się nie zdarza zbyt często. Jest Paweł Radziszewski, który wydał nową książkę, Niepowinność. Jest poetka Monika Maciasz z tomikiem Kraj oka, bardzo go polecam. Wiem, że powstaje wyjątkowy reportaż o Oruni i telewizji Sky Orunia, którą pisze Grzegorz Bryszewski, już nie mogę się tej książki doczekać. Jest Basia Piórkowska, która napisała wspaniałą, absolutnie wspaniałą książkę Kraboszki – na nieszczęście ta książka wyszła na samym początku pandemii i nie mogła nabrać rozmachu, na który absolutnie zasługuje. Ta książka dzieje się w Gdańsku, dzieje się na Akademii Medycznej, jest opowieścią o chorobie, ale i tradycji, umiejętności pokonywania złego śmiechem. Jest na tyle wspaniałym tekstem, że została zaadaptowana na deski Teatru Gdynia Główna, zupełnie niedawno była jej premiera, myślę, że wciąż można Rodzanice zobaczyć. Jest Ola Majdzińska ze wspaniałą książką o Odessie. Jest Roksana Jędrzejewska-Wróbel, która co prawda bardziej znana jest jako pisarka dla dzieci i młodzieży, ale przecież kto, jak nie dzieci i młodzież, jest dla nas najważniejszy. Jako czytelniczka jestem głęboko rozczarowana młodą polską prozą, która wydaje mi się nijaka, powtarzalna, miałka. Mam dość czytania autobiograficznych refleksji niespełna czterdziestolatków o dorastaniu w latach dziewięćdziesiątych. Nie chcę już czytać o świadomości ciała, przełamywaniu barier związanych z płcią, seksualnością lub traumatycznymi doświadczeniami z dzieciństwa. Niepokojące dla mnie zjawisko spłycania tematu literatury do tego, co się dziś zjadło, powiedziało i jakim tramwajem jechało do pracy, jest chorobą toczącą polską prozę współczesną. Szukam literatury rzeczywiście pięknej. Dlatego sięgamy po autorów zapomnianych lub mniej znanych. Mogę tu wybierać do woli z półek Wydawnictwa Marpress, które wydaje książki wyjątkowo dobre. Z kolei Wydawnictwo Części Proste cudownie zaskoczyło mnie książką Tymona Tymańskiego. Nie spodziewałam się, że ten człowiek tak świetnie pisze. To książka o niezwykłym walorze erudycyjnym, to piękna gdańska pigułka alternatywnego świata artystycznego Wybrzeża.

CzR: Całkowita zgoda. Też jestem pod wrażeniem.

NSz: Mamy tam wspaniały język, to książka linearna, przemyślana również w formie, a przecież Tymon Tymański zawsze powtarza, że ma ADHD, jego myśli są strumieniem świadomości. A ten strumień przelany na książkę jest spójny, ciekawy. Czytałam tę książkę z wielką przyjemnością. Mamy więc w czym przebierać i dobrze by było, żeby nazwiska młodych lub debiutujących w prozie twórców w końcu zaczęły w Gdańsku głośno wybrzmiewać. Myślę, że mamy ogromne pole do tego, żeby dyskutować o młodej czy debiutującej gdańskiej literaturze. Zachęcam i zapraszam młode pisarki i młodych pisarzy z Gdańska, by o sobie opowiedzieli, bardzo proszę, żeby do Gdańskiego Klubu Książki zgłosili – naprawdę chętnie będę ich promować i z nimi współpracować. Jesteśmy częścią trójmiejskiej metropolii, miastem w tej metropolii wyjątkowym. Gdańsk ma piękną i długą historię, historię pisaną literaturą od samego jej początku. I myślę, że świetnie byłoby pokazać, że to miasto cały czas mówi, cały czas ma coś do powiedzenia w książkach właśnie, w literaturze. Że nie poszło spać, choć wydaje się być w uśpieniu.

CzR: Masz jakąś refleksję na temat działalności młodych ludzi w gdańskiej kulturze? Wydaje ci się, że są w nią hmmm… odpowiednio zaangażowani – cokolwiek to „odpowiednio” znaczy?

NSz: Tak, długo się zastanawiałam nad tym, jak to się dzieje, że nie widać młodych ludzi działających w gdańskiej kulturze. Jak to jest, że wszystko jest silnie zinstytucjonalizowane. I doszłam do wniosku, że od wielu lat wokół wydziału filologii polskiej Uniwersytetu Gdańskiego (na którym studiowałam) niestety nie skupiają się żadne istotne środowiska inteligenckie studentów. Widzę takie środowiska na przykład przy Akademii Sztuk Pięknych, bardzo interesująca jest multikulturowa forma kół studenckich przy Politechnice Gdańskiej. I to jest cenne i ważne. Ludzie z ASP angażują się w festiwale, angażują w Narracje, pamiętam też Streetwaves, wiecznie coś się dzieje w Łaźni. Natomiast Uniwersytet Gdański nie oferuje i nie stwarza studentom atmosfery, by koła studenckie z klasycznymi gdańskimi tradycjami humanistycznymi mogły się na nowo narodzić. Podejrzewam, że tego typu zrzeszenia funkcjonują, ale nie widać ich w mieście. Nie rozumiem, dlaczego Żak to dziś pub i miejsce, do którego głównie przychodzi się na piwo, film czy koncert. To jest serce tego miasta, tam powinny toczyć się dyskusje, powinna być uprawiana sztuka, a jazz rozbrzmiewać nie tylko w czasie festiwali, swoją drogą rokrocznie droższych i z pewnością nie inkluzywnych. Jak student ma sobie pozwolić na bilet za prawie sto złotych? Ja wiem, że każda instytucja i każde miejsce ma swoje bóle, swoje demony. Niemniej zaryzykowałabym stwierdzenie, że w latach sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych ludziom nie było łatwiej, a jakoś życie kulturalne tego miasta tętniło całą dobę. Ja bym bardzo chciała, żeby młodych ludzi było słychać, widać. I jakąś nadzieję na zmianę tej sytuacji wiążę z projektem Gdańsk Miasto Literatury.

CzR: W jaki sposób miałby to zmienić?

NSz: Skoro oddolny pomysł, jakim jest Gdański Klub Książki, przyciąga ludzi, którzy przyjeżdżają do mnie z Gdyni czy Sopotu, to myślę, że nie będzie problemu z wyjściem do gdańskich studentów, by powiedzieć im, że taka nowa przestrzeń kulturalna właśnie powstała. Nie sądzę bowiem, że młodzież, studenci na tyle się zmienili, że kultura ich nie interesuje. Myślę, że interesuje, tyle że nikt nie daje im odpowiedniej przestrzeni. Teraz ta przestrzeń jest. Ja, jako Gdański Klub Książki, intensywnie myślę nad tym, żeby z podobnej formy spotkań skorzystać, przyciągając właśnie studentów, pokazując im może, na czym polegają kluby książki, kluby dyskusyjne. Być może trzeba im pokazać, jak się rozmawia lub jak bada tekst literacki. I powiedzieć im po prostu – zobaczcie, jak to wygląda u nas, zróbcie po swojemu, macie nasze wsparcie.

CzR: Co powinna mieć książka, by cię zachwyciła? Czym zachwyciła cię na przykład Bieżuńska?

NSz: Jestem rozkochana w języku polskim. Jeżeli widzę, że pisarka czy pisarz rozumieją go i potrafią z nim grać, moje serce zostaje pożarte. Wiktoria spodobała mi się przede wszystkim dlatego, że jej proza jest przemyślana, zadbana i wielopoziomowa. Zgadza się język, zgadza się forma, jest zwykła historia zawieszona w pyle przywidzeń, fantasmagorii, snów. Wiem, że wydawnictwa dostają być może nawet po kilka propozycji książek dziennie. Dziś pisze każdy. I wiem też, że bywają to książki fatalne. Tu proza jest intelektualnie zadbana, każde zdanie jest ważne. To jest książka, której jednym z głównych tematów jest dorastanie w cieniu ojca alkoholika, który to temat był wałkowany wiele razy. Ale Wiktoria potrafiła zrobić z tego bardzo dobrą literaturę, a nie pamiętnik. Przyjemność czytania, przyjemność zatrzymywania myśli na czyimś pomyśle, na czyimś wyobrażeniu świata i odnajdywaniu tam własnego – to chyba najbardziej lubię. Tak – zatrzymać swoją myśl na czyimś wyobrażeniu świata i znaleźć tam siebie, albo znaleźć ciekawość, która pokieruje mnie do drugiego człowieka. To jest dla mnie najważniejsze.

Czesław Romanowski

Czesław Romanowski

Pochodzi z Sejn, w Gdańsku mieszka od ćwierć wieku. Jest dziennikarzem (pisał między innymi do „Dziennika Bałtyckiego”, „Życia na fali”, miesięcznika „Nasze Morze”), autorem haseł do Gedanopedii, współpracuje z klubem Żak, pisząc relacje z tamtejszych koncertów. Bywa poetą. Obecnie pracuje w latarni morskiej w Gdańsku-Nowym Porcie.

udostępnij: