Z Damianem Rzeźniczakiem rozmawia Aleksandra Kozłowska (rozmowę tłumaczyła Kamila Skalska)
Damian Rzeźniczak – współzałożyciel Centrum Polskiego Języka Migowego, certyfikowany lektor i tłumacz polskiego języka migowego (PJM) od 2010 roku, autor materiałów do jego nauki.
Aleksandra Kozłowska: Przetłumaczył pan na język migowy Biblię i utwory Mickiewicza. Po co to robić, skoro można te teksty po prostu przeczytać?
Damian Rzeźniczak: To nie jest takie proste. Ale od początku… Jakiś czas temu mój przyjaciel narzekał, że nawet w państwach afrykańskich są przekłady całej Biblii: Stary Testament, Nowy Testament, na język migowy, a u nas wciąż nie. W 2020 roku złożyliśmy więc razem z Fundacją Polskiego Języka Migowego wniosek do ministerstwa kultury o grant na tłumaczenie Biblii oraz (w 2021) wybranych utworów naszego wieszcza – projekt ten nazwaliśmy „Mickiewicz miga”. Główny cel tego przedsięwzięcia to stworzenie niekomercyjnej strony internetowej z przekładami na polski język migowy. W Polsce jest około 400 tysięcy osób głuchych, słabosłyszących i niedosłyszących – to z myślą o nich realizujemy ten projekt. Biblię już przetłumaczyłem, nad Mickiewiczem jeszcze pracuję. A wracając do pani pytania: to częsty sposób myślenia, że osoby głuche, owszem, nie słyszą, ale żyją – a więc między innymi piszą i czytają – tak samo jak osoby słyszące. Problem jest jednak o wiele bardziej złożony.
AK: Na czym polega?
DRz: Gdy ktoś traci słuch w wieku, powiedzmy, osiemnastu lat, rodzi się i dorasta w świecie słyszącym. Polską mową otoczony jest od urodzenia, pływa w niej, już jako malutkie dziecko nieświadomie przyswaja nie tylko słowa, ale całą strukturę języka, jego reguły. Inaczej wygląda nabywanie języka. Teoria lingwistyczna Chomsky’ego mówi o tym, że kluczowy czas w życiu dziecka, kiedy nabywa ono język w sposób naturalny, to wiek od trzech do sześciu lat. Dziecko nie uczy się języka, ono go chłonie z posługującego się danym językiem otoczenia, muzyki, telewizji, bajek. Dopiero mając sześć–siedem, lat uczy się czytać i pisać, i choć jest to dla niego nowa wiedza, to sam język już dobrze zna. Natomiast w przypadku osób głuchych od urodzenia – takich jak ja – nie ma naturalnego nabywania języka (w moim przypadku polskiego). Jeżeli rodzice także są głusi (jak w mojej rodzinie), to głuche dziecko nabędzie naturalnie język migowy, bo to z nim ma kontakt. Migowy będzie jego językiem pierwszym, to w nim będzie poznawało świat.
AK: Jakie są podstawowe różnice między polskim językiem fonicznym a polskim językiem migowym?
DRz: Języki foniczne, jak sama nazwa wskazuje, korzystają z dźwięków; w językach migowych komunikat nadawany jest przez ciało, odbiera się go wzrokiem. Polski to język linearny – słowo następuje po słowie; migowy to język wizualno-przestrzenny – przekazuje zdanie po zdaniu, dodatkowo występuje jeszcze funkcja przestrzenna. Na przykład po polsku powiemy: „Samochód stoi na parkingu”. Chcąc zilustrować to zdanie, można narysować auto stojące przodem, bokiem, tyłem – jak chcemy, a w migowym od razu pojawia się informacja o pozycji tego samochodu. Widzi pani moją rękę? To właśnie umowny znak na kierunek, w którym stoi pojazd – pokazuję, że stoi przodem do nas.
Ja znam oba języki: PJM jest silniejszy, polski troszkę słabszy, ale korzystam z obu. Mam właśnie remont w domu. I bardzo łatwo jest mi zamigać, o co mi chodzi, z polskim byłoby już trudniej. Bo – jak mówiłem – migowy jest wizualny, więc to, jak coś ma wyglądać, od razu zostaje w nim przekazane.
AK: Wbrew temu, co sobie wyobrażałam, język migowy nie składa się też z pojedynczych, uniwersalnych znaków, które mogłyby funkcjonować zarówno w polskim, jak i angielskim czy hiszpańskim, oznaczając na przykład stół, krzesło, niebo czy słońce.
DRz: To prawda. Słowo po słowie tłumaczy się w systemie językowo-migowym (SJM), sztucznym języku miganym (nie migowym!). Ktoś mówi po polsku i jednocześnie miga znaki dokładnie odpowiadające mówionemu komunikatowi. Nie używa mimiki i przestrzeni, tak istotnej w PJM. Na podobnej zasadzie funkcjonuje alfabet Braille’a – to kod, zapis języka polskiego. Z kolei PJM to całkiem inny język, z własną historią. Powstał około 200 lat temu, kiedy w Warszawie otwarto drugą szkołę dla głuchych (1817). Stopniowo takich szkół przybywało, stanowiły centrum komunikacji całej lokalnej społeczności głuchych. Dopiero wtedy głusi zaczęli zakładać rodziny, wcześniej (zwłaszcza osoby głuche od urodzenia) funkcjonowali bardziej w ukryciu, nie mieli swoich praw.
Język migowy cały czas się rozwija, komplikuje – można w nim wyrazić wszystkie myśli i emocje, pojęcia abstrakcyjne. Można w nim żartować, kląć, bawić się w gry słowne. Na kursie migowego lubię dawać taki przykład: gdy ktoś się puszy, jest chwalipiętą, czyli zwyczajnie zadziera nosa, pokazujemy to tak [Damian Rzeźniczak przykłada dłoń do nosa, tak że mały palec zadarty jest w górę, trochę jak w geście „zagrać komuś na nosie”]. Uwaga „nie zadzieraj nosa” to znak na odwrót – mały palec skierowany jest w dół.
PJM ma własną, odmienną gramatykę (ale tryby, jak choćby przypuszczający, czy czasy też tu funkcjonują – na przykład pokazując czas przeszły, musimy dodać do czasownika znak oznaczający przeszłość), zatem inny jest w nim również odbiór świata.
AK: A jak odbiera świat głuche dziecko słyszących rodziców?
DRz: To zależy od tego, jak przebiega rehabilitacja językowa dziecka, jak porozumiewają się z nim rodzice, czy w szkole będzie język migowy. Ale pamiętajmy: do szkoły idzie się w wieku sześciu–siedmiu lat, kiedy kluczowy okres w rozwoju językowym się kończy. Dlatego dużo głuchych dzieci przychodzi do szkoły, nie mając pełnego języka, nie tylko polskiego, ale nawet migowego. Wiele zależy też od usposobienia dziecka. Podam prywatny przykład: moi rodzice są głusi, tata ma starszą siostrę, też głuchą. I tata zna migowy bardzo dobrze, polski natomiast w stopniu podstawowym, tymczasem jego siostra w ogóle nie zna migowego, za to bardzo dobrze zna polski: czyta z ruchu warg, czyta książki, ogląda filmy (oczywiście z napisami). Ten sam dom, ci sami rodzice, a między rodzeństwem taka różnica. Ale ciocia jest bardzo konsekwentna, od zawsze pasjonowało ją czytanie, a ojciec w ogóle nie miał do tego cierpliwości. Migowego nauczył się w szkole dla głuchych. Moja babcia, a jego mama (osoba słysząca), specjalnie dla niego nauczyła się języka migowego. Niedługo skończy 88 lat i nadal dobrze sobie z tym radzi.
AK: Jest pan pośrednikiem czy też łącznikiem między dwoma światami. Jak wyglądała pana praca nad przekładem Biblii, ze wszystkimi jej archaizmami, tematyką, symboliką?
DRz: Nie ukrywam, że miałem wiele przeszkód do pokonania. Równie trudne jak treści biblijne były dla mnie chyba tylko regulaminy bankowe – zawiłości językowe ekonomiczno-prawno-bankowe.
AK: Ha! I tu, i tu przykazania.
DRz: (śmiech) To prawda. Tłumacząc tak ścisłe wytyczne jak regulaminy bankowe, muszę bardzo pilnować, by to, co czytam w języku polskim, równie precyzyjnie odebrał użytkownik PJM. Efekt przekazu musi być ten sam. Nie chodzi o dokładne przełożenie każdego słowa, ważny jest ogólny przekaz. Z Biblią jest podobnie. Od razu też trafiło się trudne słowo: „błogosławić”, „błogosławieństwo”. Podczas miganych mszy ksiądz przekazuje „błogosławieństwo”, wykonując znak krzyża. Ale przecież w Starym Testamencie nie było jeszcze tego symbolu. Jak więc go zakomunikować, zachowując logikę Biblii? Musiałem wymyślić migowy neologizm, nie było innego wyjścia. Zastanawiałem się: co właściwie znaczy „błogosławić”. Uznałem, że „Błogosławię wam” to inaczej: „Życzę wam bardzo dobrze”. I pokazałem to w ten sposób: „Z moich ust przekazuję coś dobrego na zewnątrz”.
Ale to nie jedyna zagwozdka, z jaką się borykałem. Język migowy, jak mówiłem, jest wizualno-przestrzenny. Tłumacząc przypowieść o wdowim groszu, potknąłem się o skarbonkę, taką świątynną skarbonę. Widząc to słowo, każdy zamiga świnkę-skarbonkę, ewentualnie małe pudełko na pieniądze. A przecież nie o to w tej przypowieści chodzi. Postanowiłem więc w ogóle nie migać kształtu tejże skarbonki, nie narzucać odbiorcy żadnego wyobrażenia. Wybrałem znak najbardziej neutralny, po prostu: „miejsce, w które się wkłada pieniądze”. Podobnych decyzji tłumaczeniowych musiałem podjąć dużo. Była to zresztą bardzo ciekawa praca – zagłębić się w znaczenie poszczególnych słów, poszukać ich genealogii. Jak choćby w – nomen omen – Księdze Genesis, czyli Księdze Rodzaju. W staropolszczyźnie „ród” to nie tylko „rodzina”, ale także „początek”. Początek przekazu, stąd Księga Rodzaju. Księgę Początku przetłumaczyłem jako znak: zaciśnięte pięści, czyli nie ma nic, po czym otwarte dłonie – powstał świat.
AK: Ładny gest. I praca wymagająca kreatywności. Metafory może nawet łatwiej przekazać jest ruchem, gestem właśnie, niż słowem.
DRz: To prawda. Długo analizuję tekst, wybieram takie znaki, które wywołają u odbiorcy reakcję emocjonalną zgodną z zamiarami autora. W Biblii budowaniu nastroju służą między innymi powtórzenia i patos. W języku migowym oddanie powtórzeń to nie problem – też mogę jeden znak ileś razy powtórzyć. Ale żeby wyrazić patos, muszę zmienić tempo migania na powolne, wyraźne, dostojne. Z kolei we wspomnianej już Księdze Rodzaju mamy wyraźny podział: z jednej strony jest Bóg, z drugiej świat. Pokazałem to, dzieląc przestrzeń koło mnie: Boga i to, co boskie, umieściłem z prawej strony, Ziemię, Słońce i ludzi – z lewej. W ten sposób oddałem istotę i wagę tekstu.
À propos metafor – tłumacząc Stepy akermańskie Mickiewicza myślałem o podróży: „Wpłynąłem na suchego przestwór oceanu, / Wóz nurza się w zieloność i jak łódka brodzi, / Śród fali łąk szumiących, śród kwiatów powodzi”… Jak oddać tę metaforę? Przecież nie pokażę dosłownie statku. Migam zatem te stepy jakby falowały – dodaję element falowania. I koła, które falują po tych stepach. Migam kształt kół, ale nadaję im rytm fali. W języku migowym są także rymy – przekazujemy je ułożeniem dłoni. Nie da się jednak przełożyć rymów języka polskiego na rymy w PJM.
Pracuję jako tłumacz, ale jestem też lektorem języka migowego. Oba te zawody się uzupełniają – tłumaczenia mogę wykorzystać na lekcjach języka. Tylko tu znów pojawiają się pewne różnice między światem słyszących a głuchych: tłumacz angielskiego zawsze może wziąć słownik i sprawdzić jakieś wyrażenie, poszukać synonimów, porównać wcześniejsze przekłady, zwroty zastosowane przez innych tłumaczy. W migowym jest bardzo mało takich materiałów. Ten język wymaga więcej inwencji. Ale nie chcę być też odbierany jako osoba, która wszystko wymyśla od nowa, tworzy same neologizmy…
AK: Jak przekład Biblii został przyjęty przez osoby głuche? Są już pierwsze recenzje?
DRz: Jeszcze nie. Przekład został opublikowany bardzo niedawno – w styczniu bieżącego roku. Jest w nim kilka fragmentów, z których nie jestem w pełni zadowolony, będę je poprawiał. Trzeba dać trochę czasu odbiorcom. „Mickiewicz miga” też jeszcze nie ujrzał światła dziennego – wciąż pracujemy nad tym projektem.
AK: Gdy tak patrzę na pana i panią Kamilę, która tłumaczy naszą rozmowę, i pan opowiada o niekonwencjonalnym tłumaczeniu Biblii, przypomina mi się hip-hopowa wersja tej księgi. Zna ją pan? Słucha pan hip-hopu? Miganie, ruchy ciałem, które towarzyszą naszej rozmowie, bardzo mi się z nim kojarzą. Gwiazdą tegorocznego finału Super Bowl była Rihanna. Ale przebiła ją Justina Miles, studentka pielęgniarstwa i tłumaczka migowa. Dała niezwykły show. Czy panu też się tak zdarza? Czuje pan pokrewieństwo z raperami?
DRz: Nie. Absolutnie nie. Ludzie, którzy nie znają języka migowego, widzą w nim ekspresję, aktorstwo, pewną choreografię. Ale my, głusi, widzimy cały kontekst, to nasz język. Dzięki niemu rozumiemy innych, nam służy on do codziennej komunikacji. Dlatego lepiej nie łączyć migowego z rapem.
Ale jest też artystyczne wykonanie języka migowego – to właśnie to, co zrobiła tłumaczka na Super Bowl. Ja się tym nie zajmuję. Jaka jest różnica? Tłumaczenie artystyczne, na przykład przy piosence, wygląda tak, że tłumacz miga nie tylko warstwę słowną, ale włącza też rytm, tempo, melodię. Dostosowuje się do nich – zaczyna ruszać ciałem, miga raz szybciej, raz wolniej – w zależności od tempa utworu. Jeśli piosenka jest głośna – miga bardzo szeroko, jeśli spokojna i cicha – miga blisko siebie, w ograniczonej przestrzeni. Tłumaczenie zwykłe pozbawione jest tych elementów.
AK: Podobnie chyba wyglądają migane slamy poetyckie. Nie chodzi o tłumaczenie poezji z polskiego na migowy, tylko o poezję od początku tworzoną miganiem.
DRz: Tak, są takie wydarzenia. Nie tylko poezja migowa, ale i migowy storytelling. Taka teatralna forma opowiadania historii, czyli miganie pantomimiczne (visual vernacular, VV). Oglądając to, można odnieść wrażenie, że patrzy się na film: w VV też stosuje się na przykład slow motion lub przeciwnie – ruch przyspieszony. Zwyczajne zdanie: „Kwiat się rozwija” można pokazać potocznie, można też bardziej wyszukanie – gest trwa dłużej, jest bardziej płynny, okrągły. I to daje rytm, upiększa, dekoruje przekaz.
Ciągle powstają nowe znaki, migowy bardzo szybko się zmienia. Starsza pani i jej prawnuczka mogą bez większych problemów rozmawiać po polsku, w języku migowym miałyby trudności. Chyba że są z tej samej rodziny. Oglądałem kiedyś wywiad – młoda dziewczyna rozmawiała z powstańcem warszawskim. Oboje głusi. Ale ona migała bardziej młodzieżowo, on nieco archaicznie. Widziałem, że mieli trudności komunikacyjne, nie we wszystkim się rozumieli. Bo nawet w szkole dla głuchych dzieci nie uczą się pełnego języka migowego. Dostają podstawy, ale znaki związane choćby ze światem pracy, poznają później. Do tego – jak w każdym języku – część znaków się pojawia, bo zmienia się rzeczywistość wokół nas, część zanika lub odchodzi do lamusa.
AK: W takim razie są migane feminatywy!
DRz: Nie, nie ma. Język migowy jest neutralny pod tym względem, nie ma oznaczników płci. Wiem, że w polskim wciąż toczy się wielka dyskusja na ten temat, migowy wolny jest od tych kontrowersji.
AK: W przestrzeni publicznej coraz częściej widać tłumaczy migowych – tłumaczą spektakle teatralne, spotkania literackie, konferencje, sesje rady miasta. To chyba dobrze świadczy o zmieniającej się rzeczywistości?
DRz: Owszem. Choć wiele osób myśli, że ta dostępność kultury to wynalazek XXI wieku. Że dopiero teraz osoby głuche mogą chodzić do kina, teatru, na koncerty. Język migowy na pewno jest bardziej widoczny, ale 30–40 lat temu głusi też uczestniczyli w kulturze. Gdy po drugiej wojnie powstał Polski Związek Głuchych (PZG), w dużych miastach otwierano jego oddziały, domy kultury głuchych, świetlice. To były miejsca bardzo ważne, bo integrowały całą społeczność, służyły międzypokoleniowym spotkaniom. Można było rozmawiać i z osobami starszymi, i z dziećmi. Do tego był telewizor, obok stał tłumacz języka migowego i przekładał wiadomości, filmy, seriale. PZG organizował też różne festiwale: tańca, malarstwa, pantomimy. Związek mógł sobie na to pozwolić, bo w poprzednim systemie mocno dotowało go państwo. Teraz jest inaczej. PZG nie działa już z takim rozmachem. Głusi są bardziej rozproszeni, w małych grupkach, nie ma tej międzypokoleniowej wymiany. Sam jako dziecko głuchych rodziców chodziłem do świetlicy PZG, dzięki temu nabyłem różnorodny język migowy, mogę tłumaczyć tak, by rozumieli mnie i starsi, i młodsi. Wiem, jak dobrać przekład w zależności od wieku odbiorcy. Teraz młodsze osoby głuche nie mają takich możliwości. Owszem, jest większa otwartość, inkluzywność – głusi przychodzą na różne wydarzenia, ale jako odbiorcy kultury, trudniej im znaleźć miejsce na własną twórczość. Zmieniła się też technologia. Możemy porozumiewać się przez komunikatory z kamerami, nie trzeba spotykać się osobiście. A to nie sprzyja integracji środowiska.
AK: À propos środowiska – coraz częściej widuje się słowo „głuchy” pisane wielką literą: „Głuchy”. Z czego to wynika? Co pan o tym sądzi?
DRz: To sprawa indywidualna, bardziej autoidentyfikacja. Są osoby, które czują się jak Głuchy: znają migowy, są członkami społeczności Głuchych, aktywnie działają na rzecz Głuchych lub biernie uczestniczą w różnych wydarzeniach. Są też i tacy ludzie, którzy nie czują się g/Głuchymi, tylko dlatego, że mają wadę słuchu. Ja zazwyczaj na to pytanie lubię odpowiadać: jestem człowiekiem – po prostu! Proszę na mnie patrzeć jak na człowieka. Dodatkowe identyfikacje to moja prywatna sprawa. Do dziś pamiętam słowa Jane Cordell, sekretarz brytyjskiej ambasady, która w późnym wieku straciła słuch, a wraz z nim pasję do gry na skrzypcach: „Nigdy nie przepraszaj, że nie słyszysz”.