Wszystko, co dobre. Wszystko, co złe

Ilustracja: Julia Chomiaczewska

Część tej opowieści jest fikcją. Cała ta historia jest prawdą.

 

Uwaga: w opowiadaniu pojawiają się wątki kulinarne.

 

Opis: wzrost nieduży, lekko poniżej średniej; oczy niebieskie (lubię myśleć, że czasem zielone), włosy strzyżone przez ojca na krótko, bardzo praktycznie, raz nadciął mi ucho.

 

Charakterystyka – żartowniś, ekscentryczny, lubiany; własna paczka, kilka osób, relacje powierzchowne. Z usposobienia samotnik / osoba potrafiąca być sama ze sobą, samodzielny, żyjący w fikcji, niepewny, strachliwy, unikający narażania się innym.

 

*

Czy pamiętacie z dzieciństwa takie sytuacje: wychodzicie z kina po tym, jak na dwie godziny zanurzyliście się w innym świecie tak skutecznie, że kiedy ponownie ujrzeliście światło dzienne, nie wiedzieliście, czy to teraz, czy to jutro, a może… dawno, dawno temu? Miałem tak nagminnie – całkiem obok świata, całkiem…  w innym świecie, we własnym schronieniu, na luzie, ale też trochę nieszczęśnie.

Sytuacja osobności – powtarzające się poczucie, że może nie ma was z innymi i łatwo o was zapomnieć – stanowicie tło tej historii. Niejasna pozostaje kwestia, czy to źle, czy to może całkiem spoko sytuacja.

*

Babcia smażyła bliny na słoninie. Uwielbialiśmy jadać je na śniadanie. Tajemnicą receptury było dodanie do ciasta kwaśnej śmietany. Po usmażeniu porcji placków na kolejną, lekko podgrzaną porcję tłuszczu trafiał świeżo posiekany młody szczypior. Na rytuał jedzenia tego posiłku składało się kilka czynności: oderwać skrawek blina, złożyć palcami na mniejszą część, nabić na widelec, zaczerpnąć na skrawek placka tłuszcz ze szczypiorem, otrzeć dłonią tłuszcz ściekający lekko po brodzie. Comfort food. Tego samego rodzaju przyjemności-azylu dostarczał serwowany co niedzielę rano napój. Jeszcze w piżamach, niedługo po przebudzeniu, piliśmy ciepłe kakao. Linia podziału: na tych, którzy zjadali kożuch unoszący się na powierzchni płynu, oraz tych, którzy na samą myśl o kożuchu dostawali drgawek.

Regularne sześć tygodni wakacji na wsi – czas przygody, czas samodzielności, okres rozleniwienia. Czas zanurzony w ukropie, nie wiesz jeszcze, że lato już się przełamało, wydaje ci się, że stoisz w miejscu, jednak ziarenka piasku przesypują się, bardzo powoli, bez zatrzymania. Wydaje ci się, że nic się nie zmienia, to potrwa jeszcze wiele lat, całe wieki, nie wiesz, jak długo, może bardzo długo, potrafisz się przed tym schronić, masz na to sposoby, radzisz sobie eskapistycznie, lekceważysz to, „jebać to”, mówisz sobie, robisz swoje, w końcu znikasz, zacierasz się w pamięci.

*

Po raz drugi w czasie powstawania tego tekstu zastanawiasz się, dlaczego to piszesz. Masz poczucie, że łamiesz jakąś niepisaną zasadę. Chcesz się tym podzielić, inni też znają tę historię z doświadczenia, wystarczy spojrzeć im w oczy – od razu widać, że są z tej samej gliny. To dosyć powszechne doświadczenie, nic w nim wyjątkowego.

*

W dzieciństwie myślał, że jest najbardziej pechowym dzieckiem na świecie. Taki trochę… egzaltowany. Jak mu się rozbił termometr rtęciowy, to sądził, że oślepnie, chociaż nie dotknął rtęci. Czekał na ostatnie chwile, czekał, aż straci wzrok, żegnał się już z widzialnym światem. Świat postanowił jeszcze chwilę z nim zostać.

Chyba czas już to wreszcie napisać.

Był z przemocowego domu. Nie umiał wtedy tak tego nazwać.

*

Trochę będzie się wstydził, że to napisał, ale dlaczego ma się wstydzić za innych?

*

Nie umiał nazwać przemocy innej niż fizyczna, takiej nie doświadczył. Był ostatnim dzieckiem, po długiej przerwie. Jego rodzeństwo, dekadę wcześniej, doświadczało przemocy fizycznej. To była dosyć powszechna norma w tamtych czasach – co niczego nie usprawiedliwia.

Był ostatnim dzieckiem – po długiej przerwie. Miał zatem wszystko, czego potrzebował. Stawał na palcach przy stole w kuchni, pytał o to, o co dziecko może zapytać, o to najważniejsze, otrzymywał odpowiedź twierdzącą, czuł się bezpiecznie. Po latach zauważył jednak, że trochę za długo został przetrzymany w domu.

Chwilę później (no, jakieś trzy–cztery lata później): bał się narażać, bał się mieć własne zdanie, nie miał własnego zdania. Podporządkowywał się. Bał się niezadowolenia, ono i tak przychodziło, mógł się więc na to przygotować. Radził sobie, pływał w tym sprawnie, wiedział, jak unikać raf, umiał znaleźć schronienie, skutecznie.

*

I był ten dzień, kiedy wyprowadzał się z domu, połowa października 2008 roku, wiedział, że już na zawsze. Nie miał dużo rzeczy – zmieściły się w kufrze starego mercedesa.

Wiedział, że wszystko im zawdzięcza. Wszystko, co dobre. Wszystko, co złe.

Antoine D.

Julia Chomiaczewska

Julia Chomiaczewska

Absolwentka studiów I stopnia na Wydziale Grafiki Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, gdzie kontynuuje naukę. Zajmuje się projektowaniem książek, plakatów, okładek płyt, a także ilustracją, litografią i wklęsłodrukiem.
Lubi posługiwać się technikami analogowymi (kolaż, ilustracja tuszem) i łączyć je z elementami cyfrowymi. W jej pracach najczęściej dominuje ekspresja i wyrazista forma.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Powrót ojca Powrót ojca Powrót ojca
Dominik Kasicki

Powrót ojca

Uryna Uryna Uryna
Rita Jankowska

Uryna