Być może jest za nami, idzie z tyłu
Podąża krok w krok i słychać to niczym
Kobiece obcasy w pustej uliczce,
Wieczorem.
Może gdzieś powyżej, ale wtedy jest
Niewidzialne i tylko niektórzy mogą
Ujrzeć czasami światło.
Wówczas piszą traktaty albo milczą do śmierci
Z przerażenia. Niezwykłe muszą być takie chwile
Niewyobrażalne wprost.
fragment wiersza Pawła Huellego „To”
Niewidzialny to „ten, którego nie widać”. W żadnym razie nie należy go mylić z „tym, którego nie ma”. Niewidzialny może być, może istnieć – chociaż go nie widać. Niewidzialny może być Bóg. Niewidzialny może być naród albo część narodu. Niewidzialny może być człowiek. Niewidzialna może być rzeczywistość, której świat obecny w doświadczeniu jest tylko przejawieniem.
To, czego nie widzą jedni, może być przez innych widziane, a przynajmniej raz jeden zobaczone. Czy ci, co zobaczyli, potrafią o tym mówić tak, aby ich zrozumiano, aby im uwierzono? Czy mogą wyjaśnić tajemnicę niewidzialnego? W wierszu To Paweł Huelle pisał:
Dawniej byli tacy, którzy przez całe życie
Badali sprawę, tracili młodość, wzrok, majątek,
Ale też nie wiedzieli.Od takich pytań można zwyczajnie oszaleć:
Jedyna pewność to ta, że nie ma żadnej
Pociechy ani odpowiedzi.
Jeden z tych, „którzy przez całe życie badali sprawę”, sławny francuski filozof Henri Bergson (w latach dwudziestych i trzydziestych ubiegłego stulecia jego wykłady w Collège de France były wydarzeniami dla ludzi z paryskiej elity), w eseju Intuicja filozoficzna zauważył, że każdy wielki filozof ma zwykle tylko jedną najważniejszą rzecz do powiedzenia i najczęściej właśnie ją tylko stara się wyrazić. „Ta ośrodkowa intuicja – komentował Leszek Kołakowski – jest z reguły całkiem prosta, filozof jednakowoż zazwyczaj jedynie krąży wokół niej, ukrywa ją w różnych zawiłych konstrukcjach; w końcu nie udaje mu się jej wypowiedzieć explicite, tak że to zadanie pozostawione jest jego czytelnikom i komentatorom”. Jeśli słowo „filozof” zastąpimy słowem „pisarz”, sens przytoczonej wypowiedzi nie musi ulec zmianie. Spróbujemy to zrobić. W niewidzialnym porządku rzeczy nie jest bez znaczenia, że Henri Bergson został laureatem Nagrody Nobla w dziedzinie literatury.
*
Wielkich czy wybitnych pisarzy krążących w swej twórczości wokół jednej najważniejszej dla nich intuicji znamy wielu. W powojennej Polsce był wśród nich pisarz, z którym Huelle czuł duchowe powinowactwo – Jarosław Iwaszkiewicz. Iwaszkiewicz – jak zauważali jego komentatorzy, ci najbardziej wnikliwi: Tomasz Burek, Jerzy Kwiatkowski, Ryszard Przybylski – toczył nierozstrzygniętą walkę wewnętrzną między przywiązaniem do tego, co widzialne, ziemskie, zmysłowe, a potrzebą odnalezienia się w rzeczywistości duchowej, niewidzialnej, w świecie z innego świata.
Ośrodkową intuicją, wokół której zazwyczaj krążył Paweł Huelle, było przeczucie, że to, co niewidzialne, istnieje i może zostać zobaczone – także dzięki literaturze. Tę intuicję autora Weisera Dawidka wyczuwała krytyka, czy raczej kilku krytyków o szczególnej wrażliwości. Na przykład Andrzej Franaszek, który zauważał, że: „Pisanie jest dla Huellego próbą zapisu tego, co niezapisywalne, odsłanianiem tajemnicy, która wymyka się zdroworozsądkowym wyjaśnieniom, poświadczaniem, iż świat jest czymś więcej, niż przywykliśmy sądzić. […] Jest tu wyraźnie widoczny moment religijny, poszukiwanie Tego, Który Stoi Za Wielością Zjawisk, ukrywa się i daje jedynie niejasne, trudne do interpretacji znaki. Poszukiwaniu towarzyszy niepewność i zwątpienie, a to, czego się w efekcie dotyka, może wymykać się oficjalnej religijnej wykładni”.
Z Franaszkiem, nawiasem mówiąc, przyjdzie mi się w kilku sprawach nie zgodzić. Odkładając jednak polemiki z nim na później, proponuję przyjrzeć się bliżej jednemu z utworów Huellego, który jest, jak sądzę, bodaj najbardziej dla niego reprezentatywny. Utwór ten to Ryfka – krótkie, zaledwie sześciostronicowe opowiadanie z najpóźniejszego okresu twórczości pisarza, zamieszczone przezeń w zbiorze Talita (2020). Przenosi nas ono w czas okupacji hitlerowskiej. Czytamy o likwidacji getta w Tarnowie i serii masowych mordów na Żydach, także tych spędzanych do miasta z pobliskich wiosek. Nazwa Tarnów w opowiadaniu nie pada, ale wzmianki o Zbylitowskiej Górze czy lesie Buczyna nie pozostawiają wątpliwości co do miejsca akcji. Lokalnej topografii autor nie stara się precyzyjnie odtwarzać. Niektóre szczegóły celowo zmienia. Pisze więc na przykład o Żydach prowadzonych „na Zbylitowską Górę”, jakby była to naprawdę góra, a nie istniejąca od XIV wieku mała miejscowość czy zgoła wioska. W warstwie realistycznej dla dramatu, który się tam rozegra, nie ma to większego znaczenia. Ma je natomiast w warstwie symbolicznej, budząc skojarzenia z drogą Chrystusa na szczyt Golgoty.
*
Po wybuchu wojny Tarnów został zajęty przez oddziały Wehrmachtu wcześnie, już 7 września 1939 roku. Na miasto nie spadła ani jedna bomba i wszystkich – pisze Huelle – zdumiewało, że Niemcy od razu wtoczyli na bocznicę kolejową trzy wagony wapna, jakby chcieli coś odbudowywać, a przecież nie mieli czego… Wkrótce po wkroczeniu do miasta zburzyli w nim jedynie synagogę, wysadzając ją w powietrze. „W innych miastach zwlekali z tym nieraz do 1944 roku, jakby na koniec nie powinna takich świątyń widzieć Armia Czerwona, ale tu była eksplozja jeszcze październikowa, przed mroźną zimą 1940 roku”. Gruzy największej synagogi i trzy wagony wapna, o których mowa już w pierwszym zdaniu opowieści, stają się dla czytelnika złowrogim memento.
Żydzi – jak w całej Polsce – także w Tarnowie pozbawiani byli człowieczeństwa stopniowo. Wprowadzone szybko opaski z gwiazdą Dawida musieli oczywiście nosić od razu, ale tak napiętnowani mogli jeszcze poruszać się po całym mieście, nawet dorożkami. Dopiero po kilku miesiącach nakazano im przenieść się do jednej z dzielnic, gdzie wielu Żydów już mieszkało. Przymusowe dokwaterowania coraz trudniej dawało się wytrzymać. Ojciec Ryfki był rabinem. Raczej z tych biedniejszych. „Kiedy w ich trzypokojowym mieszkaniu znalazło się już piętnaście osób – kłótliwych, pyskatych i w ogóle nie do życia – przeniósł się do małej izdebki szamesa Gabiego. Pod schodami. Wśród wierzbowych mioteł, konewek i innych narzędzi mógł jednak rozkładać Księgę i studiować ją w spokoju, co było najważniejsze. A matka Ryfki sobie nie radziła. Z nadmiarem obcych ludzi w ich mieszkaniu. Z gotowaniem. Z modlitwą. Z niczym… Z Bogiem”.
W połowie roku 1942 dzielnica żydowska została w Tarnowie zamknięta, stając się formalnie gettem. Liczyła wtedy około czterdziestu tysięcy mieszkańców i w krakowskim dystrykcie Generalnej Guberni była jednym z największych skupisk Żydów. Akcję ich eksterminacji opisywali szczegółowo historycy i Huelle z pewnością czytał najważniejsze prace na ten temat, zwłaszcza wydane po roku 1990. Czytał i na swój sposób je wykorzystywał. Różnice zdań przy ustalaniu niektórych faktów, zwłaszcza dokładnej liczby osób, które danego dnia zamordowano lub wysłano do obozów śmierci, miały dla niego wyraźnie mniejsze znaczenie. W publicystycznych dyskusjach o Zagładzie niecierpliwiła go mentalność buchalteryjna. Od prawdy liczby mnogiej, z którą musi się liczyć zawodowy historyk, bardziej poruszała go prawda liczby pojedynczej – prawda przypadków poszczególnych. Ryfka jest opowieścią o takim przypadku bardzo tajemniczym.
W Tarnowie Żydzi rozstrzeliwani byli na Rynku i pobliskich ulicach, a także na swoim cmentarzu, gdzie zawczasu przygotowano masowe groby. Kiedy je zapełniono, egzekucje odbywały się pod Tarnowem, zwłaszcza w lesie Buczyna koło Zbylitowskiej Góry. Wśród ofiar znalazły się między innymi dzieci z żydowskiego sierocińca. Niemcy wrzucali je żywcem do zalanych wapnem dołów i mordowali przy użyciu granatów. Najmłodsze zabijano, roztrzaskując ich głowy o pnie drzew i znajdujący się w pobliżu duży głaz.
Ryfkę i jej matkę, w grupie kilkuset osób spędzonych najpierw pod ratusz, poprowadzono na egzekucję właśnie do lasu Buczyna. „Kazano się rozbierać do naga jakieś dwadzieścia metrów przed rowami. Poczuła dłoń matki w swojej. Potem już tylko terkot karabinów i upadek, do dołu. Nic jej nie zabolało”. Niemcom zdarzało się oszczędzać amunicję, niektóre z ofiar umierały, dusząc się pod zwałami trupów. Ale Ryfka powoli wygrzebała się do góry. „Najgorszy był moment, kiedy zdawało się, że ci z dołu trzymają ją za nogi i nie wypuszczą. A potem jeszcze i ten: była naga, sama w tym lasku, a trzeba było ruszyć do pobliskiej wsi. Do najbliższej chałupy”.
Czytelnik może w tym miejscu pomyśleć, że dalszy ciąg opowiadania będzie jedną z wielu znanych mu historii: oto żydowskie dziecko, które oprawcy wyprowadzili z getta na pewną śmierć, ocalało i jego dalszy los zależeć będzie od tego, jakich ludzi spotka po aryjskiej stronie – złych, dobrych, obojętnych… Takie opowiadanie wpisywałoby się w dyskusję o relacjach polsko-żydowskich w czasie okupacji. Dyskusję, która po kilku głośnych książkach na ten temat, szczególnie po Sąsiadach Jana Tomasza Grossa, budzi nieustające kontrowersje.
Ale Paweł Huelle czytelnika swego opowiadania zaskakuje. Ryfka – naga, zakrwawiona – dotarła na wieś. Chłop, który naprędce ją przyodział i napoił mlekiem, każe jej iść „do swoich”. Po namyśle, ukrywszy dziewczynkę pod warstwą słomy, sam zawozi ją furmanką „prawie pod bramę dolną getta”. Ryfce udaje się dostać pracę w domu starców – nie wiemy, czy na terenie getta, czy poza nim. Pracuje, obierając ziemniaki, sypia w piwnicy, obok resztek węgla. W jej życiu zdarza się nagle coś, czego wcześniej czytelnik nie mógłby w żaden sposób przewidzieć.
Otóż Ryfka codziennie chodzi na żydowski cmentarz do grobu dziadka, który był większym rabinem niż jej ojciec. Podobno był prawdziwym cudotwórcą. Za każdym razem składa tam bukiecik dzikich kwiatków wraz z kamykiem, a potem „obejmuje macewę jak najbliższą osobę i potrafi tak trwać wiele chwil”. Któregoś dnia, „późną jesienią, kiedy już zawiało mrozami z Rosji”, Ryfkę ubraną w letnią sukienkę marznący deszcz przemienił wraz z macewą w bryłę lodu. „Jedni mówili, że to dziadek Chaskiel ją przytrzymał mocą swoich dawnych cudów przy sobie. Inni, że anomalia ustąpi z wiosennymi roztopami i wtedy trzeba będzie urządzić na koszt gminy pogrzeb, bo jakże by to mogło być, żeby córka i wnuczka pobożnych żydów tak została – i to na cmentarzu porzucona”. Ale minął marzec i połowa kwietnia, a bryła lodu z Ryfką i macewą wewnątrz pozostawała nietknięta. Wtedy dopiero wiadomość o cudzie rozeszła się po okolicy, ciągle o nim rozprawiano. Na żydowski cmentarz – rzecz niebywała – potajemnie zaczęli przychodzić chrześcijanie, aby Ryfkę widoczną za przezroczystym lodem sfotografować i pokazywać zdjęcia innym.
W tym momencie Huelle po raz drugi zaskakuje czytelnika, który mógłby się spodziewać, że dalszy ciąg opowieści wynikać będzie z ludowej potrzeby nadawania faktom niewytłumaczalnym naiwnych, hieratycznych form. Kto wie – pomyśli – czy tego, co stało się na żydowskim cmentarzu w Tarnowie, niektórzy katolicy nie zaczną tłumaczyć w sposób właściwy dla tradycyjnej hagiografii swojego Kościoła, i to tej najbardziej naiwnej? A jednak nie o takim „zawłaszczeniu cudu” Huelle chciał napisać. Tajemniczy przypadek wnuczki rabina Chaskiela w jego opowiadaniu będą wyjaśniać nie Polacy, tylko – Niemcy.
Wiadomość o cudzie dociera do gubernatora Hansa Franka, który od czasu, kiedy objął w posiadanie zamek na Wawelu, czuł się – jak odnotował w dzienniku Goebbels – panem i władcą, prawowitym „królem Polski”. O Ryfce dowie się także sam Heinrich Himmler, drugi po Hitlerze najważniejszy dostojnik III Rzeszy. Na Wawel przybędzie wkrótce z misją o najwyższej klauzuli tajności doradca Himmlera do spraw żydowskich doktor Frieze. W Tarnowie, na cmentarzu, osobiście dokona oględzin i pobierze próbki.
Po miesiącu bryła lodu z Ryfką obejmującą macewę dziadka została oderwana od cmentarnej ziemi, zapakowana na długą podróż i specjalną ciężarówką chłodnią przewieziona do Instytutu Chemii Politechniki Berlińskiej. Kiedy przybyła na miejsce, „tajna ekipa zdejmowała kadr po kadrze. Po otwarciu rygli z ciężarówki wypływało coraz więcej wody, jakby wszystko się rozpuściło. Lodu tyle co na lekarstwo. Żadnej Ryfki, żadnego nawet choćby skrawka sukienki. Wilgotna breja trocin i spękana macewa”. Doktor Frieze słowo po słowie spisał inskrypcję, która okazała się niekompletna. Warto przytoczyć jej poruszający fragment:
Tu pochowany pan nasz i mistrz Chaskiel pamięć błogosławiona w życiu przyszłym, syn pana naszego sprawiedliwego, pana i mistrza Salomona, zmarł w przeddzień soboty 28 dnia miesiąca nissan roku… Niech dusza jego związana będzie w węzełku życia. I cały dom Izraela niechaj płacze, bo zaćmiło się światło naszej mocy. Na wieczną pamiątkę, na cztery łokcie ze wszystkich stron dookoła grobu nie kłaść nikogo, bo taki był testament.
W raporcie Friezego przeznaczonym dla Himmlera trzy rzeczy pozostały niewyjaśnione. Co się stało z Ryfką? Dlaczego chłodnia najlepszej duńskiej firmy Danfoss nie zadziałała, jak powinna? Dlaczego na inskrypcji macewy nie było daty rocznej śmierci rabina? Te trzy pytania Huelle zadaje swoim czytelnikom. Sam nie stara się na nie odpowiedzieć. Niczego nie wyjaśnia. Niczego nie sugeruje. Do trzech pytań czytelnicy mogą dodać czwarte, to, którego pisarz nie postawił. Dlaczego tajemnica małej Żydówki z tarnowskiego getta – całkiem niezależnie od tego, jak bardzo nam wydałaby się niezwykła – zwróciła uwagę hitlerowskich oprawców? Dlaczego zadali sobie tyle trudu, chcąc ją wyjaśnić? Mogli przecież, aby „ostatecznie rozwiązać” sprawę i zapobiec szerzeniu się plotek o „cudzie”, grób rabina wraz ze zlodowaciałą Ryfką wysadzić w powietrze za pomocą granatów, tak jak zrobili to z synagogą i setkami żydowskich dzieci wrzuconych żywcem do dołów z wapnem w lesie Buczyna koło Zbylitowskiej Góry.
Dieter Schenk, biograf gubernatora Hansa Franka, przytoczył słowa „króla Polski” na temat jego poddanych: „Mój stosunek do Polaków jest stosunkiem analogicznym do relacji mrówki do mszycy”. Stosunku gubernatora do Żydów nie da się wyrazić nawet za pomocą takiego porównania. Hans Frank, nie wspominając już o Heinrichu Himmlerze, jednym z największych zbrodniarzy, jacy chodzili kiedykolwiek po ziemi, w hierarchii istot żywych (nadludzie, ludzie, podludzie, zwierzęta…) umieszczał Żydów głęboko poniżej zwierząt. Wszystkich nie można było wprawdzie zastrzelić, ale wszyscy musieli zostać unicestwieni. Przez Kraków obok zamku na Wawelu jechały transporty do Auschwitz. Dlaczego Reichsführer SS wydał osobiście rozkaz, aby dużym nakładem sił i kosztów zbadać sprawę jednej żydowskiej dziewczynki?
Doktor Frieze był włoskim okultystą. Sam Himmler należał do okultystycznego Towarzystwa Thule, którego członkowie zajmowali się na jego polecenie między innymi przeprowadzaniem straszliwych testów medycznych na więźniach obozów zagłady. Niektórych ze swoich „pacjentów” po zamrożeniu umieszczali w komorach próżniowych. Wszystkie te eksperymenty miały jeden cel: szukanie uzasadnienia nazistowskich teorii rasowych.
Okultyzmem Himmlera i jego obsesjami na punkcie mitycznej przeszłości germańskiej Paweł Huelle bardzo się interesował. Ciekawiła go szczególnie zorganizowana pod patronatem Reichsführera SS ekspedycja w Himalaje, gdzie znajdować się miała mityczna podziemna kraina rządzona przez Pana Świata (zapewne Germanina), znającego wszystkie sekrety Ziemi i kosmosu. Tamta wyprawa do Tybetu to już temat innej opowieści. Huelle nie zdążył jej zapisać. W opowiadaniu, które czytaliśmy, na koniec wspomina o tym, że okultysta doktor Frieze wypadł z łask Himmlera i zmarł w swojej willi na Capri. Jego notesy skonfiskował oficer brytyjskiej 8. Armii podczas inwazji na Italię.
„W tej prozie – pisał Andrzej Franaszek – wszystkie tajemnice odchodzą, giną, pozostawiając nas z pustymi rękami”. Otóż nie. Tajemnice nie znikają, dopóki o nich pamiętamy, dopóki pragniemy je zgłębiać. Z pustymi rękami pozostaniemy tylko wtedy, kiedy zaczną być nam obojętne…
Fragment pierwszego rozdziału książki „To” – niewidzialne. Rzecz o pisarstwie Pawła Huellego.