Stojąc na ramionach olbrzymek

Fotografia: Kornelia Głowacka-Wolf
Fotografia: Kornelia Głowacka-Wolf

„Mężczyźni podróżowali w celu zdobycia bogactw, żeby odkryć nowe miejsca na ziemi, podbić je i oddać we władanie swego kraju. Kobietom obca była żądza podbojów. Wyruszały w podróż, żeby poczuć wolność i niezależność”.
Wolf Kielich Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie ostępy

Na przekór ograniczeniom

Kiedy po raz pierwszy wyruszyłam w drogę sama, czułam wolność. Towarzyszyły mi różne myśli, trochę się bałam, ale poczucie wolności przeważało i dodawało skrzydeł. Oddycha mi się głębiej za każdym razem, kiedy wysiadam z samolotu czy pociągu albo kiedy pakuję się do samochodu w długą podróż. Zmysły się wyostrzają, staję się bardziej spostrzegawcza, ciekawa innych, wrażliwsza. Świat zdaje się być na wyciągnięcie ręki.

Choć wychowana na literaturze podróżniczej i reporterskiej, nie miałam dobrych kobiecych wzorców. To mężczyźni wyruszali w nieznane. Świat, o którym czytałam, który oglądałam w telewizji, był opisywany męskim głosem i z męskiej perspektywy. Dopiero wiele lat później zaczęłam odkrywać historie kobiet, których ścieżkami chciałam podążać, które mi imponują i które podziwiam. I które odkryły przede mną świat pełen możliwości. Parafrazując klasyka:

Jeśli widzę dalej, to tylko dlatego, że stoję na ramionach olbrzymek.

Podróżujące kobiety nawet dziś muszą się mierzyć z wieloma nieprzychylnymi i upupiającymi komentarzami. Podczas ubiegłorocznych Spotkań Podróżujących Kobiet „Trampki”, jedynego w Polsce festiwalu podróżniczego poświęconego podróżowaniu kobiet, rozmawiałyśmy o barierach, które często musimy pokonać, by udać się w wymarzoną podróż. Wśród najczęstszych: negatywne nastawienie bliskich i podważanie kompetencji. Jednej z gościń festiwalu przygotowania zajęły dziesięć lat. Teraz z nastoletnią córką i dwoma psami przemierza Europę kamperem. Tak jak tego chciała.

Zawsze jest ten moment, kiedy trzeba odpowiedzieć na pytanie: jak nie teraz, to kiedy? Część bohaterek przywołanej na wstępie książki Wolfa Kielicha (przekład Małgorzata Diederen-Woźniak, WAB, Warszawa 2013) łączy to, że zaczęły realizować swoje podróżnicze marzenia dopiero po śmierci mężów. W XVIII czy XIX wieku zostanie wdową ze spadkiem umożliwiało uwolnienie się od społecznych konwenansów, sięgnięcie po pełnię życia.

Margaret Fountaine (1862–1940) dostała wolność od wujka – w testamencie po bezdzietnym członku rodziny otrzymała odsetki z rodzinnego kapitału. Nie musiała więc już szukać „dobrej partii”, mogła spełniać własne marzenia. Najpierw o malarstwie, o śpiewie, ale najbardziej pociągały ją podróże. Na początek wraz ze swoją siostrą zjeździła Korsykę, Włochy, a potem wyruszyła dalej, w pojedynkę. Jej odważny pamiętnik, który prowadziła przez niemal całe życie, rysuje portret wolnego ducha, osoby żądnej przygód, gardzącej wiktoriańskimi i edwardiańskimi konwenansami. Odwiedziła ponad sześćdziesiąt krajów, wiele z nich samodzielnie. Zmarła na Jamajce, jako ekscentryczna staruszka, pozostawiając po sobie imponujący dorobek z dziedziny lepidopterologii – kolekcję 22 tysięcy motyli z całego świata oraz wiele tomów szkiców entomologicznych.

Wbrew stereotypom

„Sama na morzu czułam się wolna. Nikt mi niczego nie mógł kazać. Za wszystko byłam odpowiedzialna ja” – opowiadała Krystyna Chojnowska-Liskiewicz (1936–2021), pierwsza kobieta, która opłynęła świat solo. Kiedy w 1976 roku weszła na pokład jachtu „Mazurek”, przebiła szklany sufit, poruszyła horyzont wyobraźni. Przemierzyła ponad 30 tysięcy mil morskich, odwiedzając porty na pięciu kontynentach i stawiając czoło ekstremalnym warunkom na morzu. Wykazała się nie tylko hartem ciała i ducha, również wiedzą techniczną – tu niezwykle przydatne okazało się jej politechniczne wykształcenie. Mąż w tym czasie czekał (i kibicował) w domu.

Kilka lat przed morską podróżą dookoła świata Chojnowska-Liskiewicz zorganizowała rejs z całkowicie damską załogą. Zebrała dziewczyny doświadczone i z ambicjami, a jednak nikt nie chciał im dać jachtu na rejs! W rozmowie z Pauliną Reiter (Samotne oceany. Historia Krystyny Chojnowskiej-Liskiewicz, pierwszej kobiety, która opłynęła świat solo, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2023, s. 57–58) wspominała:

Nie powinnam się dziwić, bo przecież w stoczni byłam już trochę zaprawiona, że niektórzy kobiety lekceważą. A jednak dziwiłam się, i to bardzo. Myślałam: kurczę, ja jestem kapitan żeglugi wielkiej, inżynier budowy okrętów, Aśka – inżynier budowy okrętów, Baśka – akademicka mistrzyni w klasie fin, sternik morski. Co miałyśmy temu jachtowi zrobić? A ciągle było: Co? Same kobiety?

Pomimo niekwestionowanego osiągnięcia na skalę światową i zostania pionierką w zdominowanej przez mężczyzn dziedzinie żeglarka bardzo szybko została zapomniana. Sama nie szukała rozgłosu. Do tego splot różnych czynników politycznych, historycznych (żelazna kurtyna, cenzura, zmiany ustrojowe) oraz kulturowo uwarunkowane pomijanie i niedocenianie kobiecych sukcesów spowodowały, że jej doświadczenie, jej wyczyn w pełni docenić możemy dopiero teraz. Historię legendy żeglarstwa opowiada reporterska biografia Samotne oceany. Chojnowska-Liskiewicz nie doczekała premiery. Czy wiedziała, czy czuła, że jest jedną z olbrzymek?

Na własny rachunek – z myślą o innych

„Zawsze miałam w sobie wewnętrzny niepokój, który pchał mnie do podróży i odkrywania nowych miejsc. Wolność, którą czuję podczas eksploracji, jest nieporównywalna z niczym innym” – opowiada w jednym z wywiadów Barbara Jóźwiak z Fundacji forScience. Jóźwiak po przemierzeniu kawałka świata, od Rosji po Nepal, zainteresowała się regionami polarnymi. Podróżowanie łączy z popularyzacją nauki oraz pracą społeczną: na Svalbardzie usuwa plastikowe odpady, bada śmieci morskie oraz zawartość metali ciężkich w wodzie słodkiej i glebie. W rozmowie z Dagmarą Bożek (wywiad dostępny jest na stronie polarniczki.pl) wyraża nadzieję, że dzięki tej pracy uda się zebrać dane, które doprowadzą do realnej zmiany w podejściu do odbioru i utylizacji śmieci pochodzących ze statków.

Mama Barbary Jóźwiak, również Barbara Jóźwiak, zawsze przyjmowała jej pomysły wyjazdowe z dużą dozą spokoju: „Nigdy nie próbowała mnie zniechęcać, wręcz przeciwnie, mimo że wybierałam mało oczywiste destynacje” – opowiada mi Jóźwiak. „Jeździłam sama, spałam w krzakach pod namiotem, czasem przez wiele dni nie dawałam znaku życia, bo nie było takiej możliwości. Kosztowało ją to pewnie sporo nerwów, ale nie dawała mi tego odczuć. I zawsze była ciekawa moich wrażeń i opowieści. Chyba jako jedyna!”

Więc jej o swoich przygodach opowiadała. A mama dodawała miejsca z tych opowieści do swoich planów wyjazdowych, w niektóre z nich później wracały razem. Jak wiele daje taka akceptacja pasji ze strony najbliższych, ile siły i wiary w siebie. Kiedy pytam Jóźwiak o jej olbrzymki, przyznaje, że za jej decyzjami podróżniczymi w pewnym sensie stała cała armia ludzi: znajomych, bohaterów z kart książek, postaci z telewizji. Na pewno wśród nich było wiele kobiet, ale wszystkie te poszczególne inspiracje zlały się już dawno w jedną całość.

Barbarę Jóźwiak poznałam dzięki Dagmarze Bożek, która z podziwu godną determinacją od ponad czterech lat dokumentuje doświadczenie polskich polarniczek. Najpierw w książce Polarniczki. Zdobywczynie podbiegunowego świata (Mando, Kraków 2021), potem w filmie dokumentalnym o tym samym tytule, zrealizowanym we współpracy z Kubą Witkiem, oddaje głos kobietom, które mrówczą pracą i odwagą zapewniły równoprawne miejsce dla siebie i przyszłych pokoleń kobiet w polarnym towarzystwie wtajemniczonych.

Polska historia badań polarnych ma ponad sto lat, ale przez bardzo długi czas te nieliczne z kobiet, które podróżowały pod bieguny, były przede wszystkim żonami swoich mężów. W stacjach polarnych nie siedziały bezczynnie, lecz jako badaczki i naukowczynie oficjalnie zaczęły brać udział w polskich wyprawach dopiero w latach siedemdziesiątych XX wieku.

„Rejony polarne mają w sobie niesamowitą moc przyciągania i to one dają to poczucie wolności, bycia w przestrzeni, w której wiele rzeczy jest możliwych, w której czujemy łączność ze sobą i z otaczającą nas przyrodą” – mówi mi Dagmara Bożek. Sama uczestniczyła w dwóch całorocznych wyprawach polarnych, więc doświadczyła tego na własnej skórze. „Duża część polarniczek, z którymi rozmawiałam, podkreślała, że ich praca była związana z realizacją pasji, marzeń, zainteresowań zawodowych. Poczucie wolności było pochodną tego pierwszego wyboru” – dodaje. Dla kobiet starszego pokolenia udział w wyprawach miał też aspekt wolności w znaczeniu fizycznym. Wyjazd z kraju uwięzionego za żelazną kurtyną, możliwość zobaczenia kawałka świata w czasach PRL-u to było coś, o czym zwykli obywatele i obywatelki mogli tylko marzyć.

A jednak „badaczka” i „podróżniczka”

Uzupełnienie historii polskiej polarystyki o dokonania polskich badaczek polarnych (znamienne: kiedy piszę „badaczek”, automatyczna korekta poprawia słowo na „badaczy”) wydawał się Bożek istotny nie tylko z historycznego i naukowego, ale również ludzkiego i osobistego punktu widzenia. „Maria Agata Olech, Wiesława Ewa Krawczyk i Anna Wanda Siedlecka” – odpowiada Dagmara Bożek, kiedy pytam o jej olbrzymki. „Nie tylko zasługują na szacunek ze względu na ich pracę i osiągnięcia naukowe, ale dla mnie są to kobiety, które przeżywają życie na swoich zasadach. Mimo wieku są aktywne, mają zainteresowania, poczucie satysfakcji z tego, co osiągnęły, i to są takie cechy, które chciałabym w sobie pielęgnować i zachować mimo upływającego czasu”.

Wszystkie trzy są zasłużonymi dla polskiego polarnictwa postaciami, ale tylko jedna z nich – Olech – doczekała się artykułu w Wikipedii. Fakt ten dobitnie podkreśla wagę przedsięwzięcia Bożek. Maria Agata Olech była pierwszą kobietą w historii polskich wypraw polarnych, która zimowała w Antarktyce, i pierwszą kobietą, która objęła kierownictwo nad całoroczną wyprawą polarną. Wiele razy była w czymś pierwsza, a mówimy tu o nie tak odległych czasach, bo o przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Wcześniej nawet sama obecność kobiet na wyprawach badawczych była przyjmowana jako coś egzotycznego. Kiedy w 1960 roku Anna Wanda Siedlecka towarzyszyła mężowi na Spitsbergenie, prowadziła badania geologiczne, brała czynny udział w życiu bazy nad fiordem Hornsund. Mimo to dla wielu była po prostu „żoną szefa”. „Kobieta na wyprawie! W dawnych czasach zjawisko nie do pomyślenia” – głosi podpis pod jednym ze zdjęć z tamtej wyprawy. I tak nieźle, bo Wiesława Ewa Krawczyk w filmie Zimny ląd (1984) dla Telewizji Polskiej została… Wiesławem. Lektor stwierdził, że to „a” na końcu imienia musi być literówką i we fragmencie pokazującym laboratorium w Werenhus pomiary wykonywał długowłosy magister Wiesław.

*
Prowadzić badania w Antarktyce. Spłynąć Amazonką solo. Zobaczyć step o świcie. Jeśli chcę spróbować, to mogę – i za to czuję ogromną wdzięczność do wszystkich olbrzymek, z których ramion tak chętnie korzystam. Wdzięczność za pokonanie społecznych oraz kulturowych ograniczeń, dzięki którym jest mi łatwiej odnaleźć odwagę do odkrywania i doświadczania świata na własnych zasadach. Za pokazanie, że wolność i podążanie za swoją intuicją są możliwe.

 

Wspomniany w artykule festiwal podróżniczy „Trampki” – Spotkania Podróżujących Kobiet odbywa się w Gdańsku, ósma edycja została zaplanowana na 27–29 września 2024 roku w Europejskim Centrum Solidarności.

 

Ana Matusevič

Ana Matusevič

Zawodowo związana z działaniami społecznymi oraz trójmiejską kulturą. Autorka podcastów, między innymi „Atlas Świata” oraz „Ptasie Radio OTOP”, gdzie spełnia się w zadawaniu pytań i słuchaniu opowieści o świecie. Czasami pisze dla „Przeglądu Bałtyckiego” o Litwie, skąd pochodzi. Miłośniczka latarni morskich, odwiedziła ich ponad trzydzieści w piętnastu krajach.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Tu jest moje miejsce Tu jest moje miejsce Tu jest moje miejsce
Ania Kiedrowicz

Tu jest moje miejsce

W pewnym sensie uchodźczyni (wybór) W pewnym sensie uchodźczyni (wybór) W pewnym sensie uchodźczyni (wybór)
Larissa Babij

W pewnym sensie uchodźczyni (wybór)