Anna Danuta Pitra: Ich
1
gdy zaczyna całować po rękach,
uciekaj. uciekaj od wąsów
wspinających się po udzie.
nie będziesz mi wrzaskiem słowika.
więc spal się. śpij. utop. zagiń lepiej
(nie.) tylko nie tul, nie lilaj. ja sama.
ty
2
przerwij, nocy, rozwiej mnie wpół.
rozmień na mniej, więcej, na działkę
z księżyca. miewasz zero litości,
twoje natchnienie syfi mi w język,
napierdalasz krzakiem jaśminu
po bardzo zdumionych w sztorc cyckach.
3
zanieczyścisz mi ciało, obcym
uczynisz, nieczynnym choć w akcie,
karmę rozpaczy przyjmę z drugiej ręki
owiniętą w trzy warstwy naskórka.
płyty zdarte do krwi, pęknięte od przetarć,
to jakby wdeptać pisklę w trotuar,
gdy zasnąć się chce w ciepłym chlebie.
4
gdy wyjścia brak, należy wykopać je
przez ścianę lub sobie spod ziemi,
wyjąć spod dowolnej lady. wyć. idź
na przestrzał zimnemu miastu,
bądź małym wściekłym mojżeszem
zarośniętej milczeniem ulicy.
Grzegorz Bronakowski: „wschód słońca…”
wschód słońca nad zimnym Bałtykiem
sztorm zabiera powietrze na oddech
trzeba odwrócić głowę i spojrzeć w dół
na piasku nie ma śladów stóp
po prostu jestem
znikąd nie przyszedłem i nie mam gdzie iść
ptaszyska rozbijają się o słońce
chmury jak na ruchomej fototapecie suną
silniczek wrzuca coraz wyższy bieg
kręci się ziemia – uwiera sens wynika z bez
i jak z bzu owoce gnijemy
obok aronia a dalej sad pełen soczystych
renet i lobo
sztorm zabiera powietrze na oddech
trzeba odwrócić głowę i spojrzeć w dół
na piasku nie ma śladów stóp
po prostu jestem
znikąd nie przyszedłem i nie mam gdzie iść
żarzę się rozdmuchiwany wiatrem
czarny ślad między nerwami
aż do przepalenia
Lena Pelowska: „wszystkie ręce…”
wszystkie ręce na pokład
przylądek canaveral jest teraz w stoczni gdańskiej
kadłub wahadłowca malują chińscy malarze
lada dzień zapach farby i smarów
skłębi się w obłok cudu
i spłynie do wód najnowszy płód techniki
wszystkie ręce na pokład
kobietom zakazano podglądać
wycierają w zapaski
ręce tłuste od pierogów
śpiewają marynarskie pieśni
ale cicho jak kolędy nad kołyską
Marcjanna kiwa głową i mówi
z tego pokładu zejdę na ląd
ziemi obiecanej
Marcin Makowski: Pepsi
mam sześć lat, kucam w korytarzu z boazerią
mój ojciec pokazuje mi nabój do pistoletu
żółta spłonka
tu nie dotykaj
bo wybuchnie
nie mówili nam wtedy że będziemy krzywdzić innych samym istnieniem
że bycie mężczyzną to patrzenie na piersi
pocięte żyletką w głąb mięsa
i mówienie sobie: to nie moja wina
potem krew wsiąka we wstążki szarego papieru toaletowego
(to nie jest wiersz, tylko dokument)
mikrodermabrazja nie usuwa blizn do końca
zostają gładkie powierzchnie, ja mam
wypalone smołą kółko na prawym udzie
nikt nam nie powiedział, że nasze kobiety
będą rzucać się na siebie z nożem
lub nagrzewać go nad kuchenką gazową żeby przypalić skórę
że ich rany będą prêt-à-porter
z metką: zrobione przez ciebie
mam dziesięć lat, przez butelkę pepsi patrzę
na słońce nad jeziorem Symsar
młode kobiety przy stoliku uśmiechają się do mnie
mówią, że jestem ładnym chłopcem
nie znają jeszcze zagrożenia
ja tu dotykam
i wtedy się mnie kocha
aż do krwi