Opowiadanie wyróżnione w jesiennej edycji Stolika Literackiego w 2024 roku, organizowanego przez Trzy Wigry, kolektyw założony przez aktywistów literackich Natalię Soszyńską, Martę Pilarską i Fabiana Cieślika.
Podobno jest taka choroba. Jakaś nerwica czy coś. Nazwa pochodzi od zadupia pod Paryżem… Astrid gasi papierosa na ścianie kontenera na śmieci i wrzuca niedopałek do środka. Czas wracać do roboty. Do hot dogów i kawy dla tych wszystkich ludzi, którzy idą akurat na SKM, żeby się stąd wydostać do jakiejś ładniejszej części miasta. Nie, że tutaj jest jakoś źle. Jej się nawet trochę podoba. Lubi te wielkie bloki, lubi czuć się jak w grze, która się zlagowała. W sensie, że sobie idzie, a tu ten sam blok, i znowu, i znowu. I te obskurwiałe windy nawet lubi. Ale fakt faktem, jak się całe życie z okna widzi tylko betonową bombonierkę z szybami zamiast czekoladek, to można dostać nerwicy. Tej z Paryża, bo Paryż niby taki piękny, a przecież widziała na reelsach, co tam pobudowali na przedmieściach. Z drugiej strony – przynajmniej ciekawiej tam mają, nie to, co tutaj. Kopiuj wklej.
Wychodzi z zaułka. W kieszeni wibruje telefon. Jeszcze tylko kilka kroków, ale może zdąży pogadać, nim skończy się przerwa. „Widzimy się dzisiaj?”, pisze Lukrecja. „Tam, gdzie zawsze”, odpisuje Astrid.
Tam, gdzie zawsze, czyli w parku, bo po co się stąd ruszać, jak nie trzeba. Żabka, Żabianka. Za dużo żab. Jak w bajce. Pocałujesz Żabkę i co, zmieni się w Walmarta? Nie, Walmart to dla plebsu. Zmieni się w kilkupiętrowy butik Louis Vuitton w kształcie torebki. A jak Żabiankę? Co się stanie, gdy pocałujesz Żabiankę? Może zmieni się w duże miasto. No, miasto ma centrum, ma jakiś układ, prawo magdeburskie, chełmińskie i inne takie. A tutaj, jak w tym cholernym Sarcelles, bloki poustawiane w jakieś nieskładne grupy, skupiska, coś jak mapa uczestników imprezy – ci sobie stoją w kółeczku, a ten stoi samotnie. Podpierałby ścianę, ale sam jest ścianą. Ale w tym jest to piękno, myśli Astrid, pchając drzwi do Żabki. Ding-dong. I znowu to samo, hot dogi, kawa, kulki owsiane.
*
Wieczorem siedzą na ławce, mdłe światło latarni pada na ścieżkę, a nad drzewami górują bloki. Bloki jak wielkie monolity z obcej planety, pełne życia, mikroświaty – czy jak oni tam piszą w tych głupio mądrych książkach.
Lukrecja oczywiście nie ma na imię Lukrecja, tylko jakoś normalnie, ale nie lubi mieć normalnie. Jest jeszcze Bambi, coś jak pseudochłopak Astrid. Pseudo, bo jest właśnie jak Bambi, próbujesz zwabić kostką cukru, a ten się płoszy bez widocznego powodu, a potem znowu przygląda się zza drzew, jakby coś jednak chciał. No, ale oczywiście nie wie, że jest Bambi. Astrid nie ma żadnej ksywy, bo ma głupie imię. Podobno znaczy „gwiazda”. Astrid w sumie chciałaby być gwiazdą, ale nie bardzo wie czego: muzyki? (nie umie śpiewać, grać tym bardziej, z tańcem jako tako, ale nie na teledysk), filmu? (no, to już w ogóle odpada), Instagrama? (szanujmy się, kto zapierdalając w Żabce, znajdzie czas na ładne wyglądanie i nagrywanie tiktoków z ładnych miejsc). Za to mogłaby być królową.
– Czego królową? – Lukrecja chichocze, aż prawie opluwa się piwem. Astrid zatacza dłonią koło:
– No, tego. Królową bloków.
Gdy wychodzą z parku na deptak, patrzą na rozjarzone rzędy okien. Lukrecja coś kopie.
– Ty, patrz – mówi. – Jak kostur.
– Co?
– No, taka laska, co magowie mają. Albo królowie.
Astrid się uśmiecha, trochę na zewnątrz, ale bardziej w środku, do siebie. Na drodze leży kij, długi i gruby, prawie że prosty, gałąź pozbawiona swojego jestestwa, czyli odgałęzień. Astrid podnosi go i staje w dumnej pozie, blask latarni oblewa ją złotem.
– Czy już wyglądam jak królowa? – pyta, a Lukrecja patrzy na nią jak urzeczona.
*
– Gdzieś to musi być… – mruczy do siebie Astrid, przerzucając zabawki brata, rozklekotane samochodziki, znaczy: bolidy wyścigowe (z jakiegoś dziwnego powodu to nie to samo, choć przecież jeździ), pociągi, figurki supermęskich mężczyzn. Ha! Jest na szafie. Papierowa korona z Burger Kinga. Astrid ściąga ją obiema dłońmi, jakby naprawdę trzymała koronne klejnoty rodziny brytyjskiej, a nie tanią tekturę dodawaną w gratisie do burgerów. Już chce ją uroczyście nałożyć na skronie, gdy rozlega się wrzask:
– Nie grzeb w moich rzeczach!!! Mamoooo!!! – Mały gnojek wrócił od kolegi akurat w tym momencie. Tak ważnym i podniosłym. Trudno.
*
– Astrid, w co ty się bawisz? – chichocze matka na widok córki przed lustrem w korytarzu. Astrid ma w ręce swoje berło, symbol władzy w Królestwie Żabianki, na głowie koronę – może i niezbyt wyszukaną, ale w końcu jakie królestwo, takie insygnia – a na plecach pelerynę z czerwonego koca.
– Płaszcza z gronostajów nie było – odpowiada Astrid. Poważnie, bo i chwila jest poważna.
– Dziewczyno, ty masz dwadzieścia lat, co to za przebieranki?
Astrid bierze oddech i rusza. Mija matkę, jak w filmie, powiewając za sobą czerwoną peleryną, i mówi:
– To nie przebieranki. To rewolucja.
*
– Ludu bloków! – krzyczy Astrid znad parapetu, a okna w blokach na Sztormowej się zapalają. – Od lat te bloki żyją nami, my płyniemy w żyłach ich korytarzy jak krew, jesteśmy ich życiodajną siłą. Nadszedł czas, byśmy zaczęli funkcjonować jak jeden organizm.
*
Na razie dach jest dobrą miejscówką, ale na jesień będzie się musiała przenieść gdzie indziej. Może urządzą salę tronową w czyimś mieszkaniu? U Lukrecji, kiedy jej siostra wyjedzie na studia. Albo ktoś z poddanych… Nie, poddani nie powinni się w to mieszać. To ona znajdzie sobie nową siedzibę. Jak japoński cesarz będzie zmieniać stolicę co parę miesięcy. Osiądzie raz w jednym bloku, raz w drugim. Tak, żeby wszyscy czuli się równi, niezależnie od liczby pięter. Astrid poprawia się na tronie, kuchennym krześle przykrytym narzutą, i patrzy w przestrzeń. Zieleń i beton. Co może być piękniejszego? Pod jej stopami dary od poddanych, ze wszystkich bloków dookoła. Cała Żabianka znosi dary królowej. Królowej Żabianki, władczyni, która wyszła z Żabki. Tej, która prowadzi lud przez zieleń i beton.
Nagle coś burzy spokój jej dachu. Najpierw głowa, potem górna część ciała, wreszcie nogi. Bambi w całej swej marnej okazałości wchodzi po drabinie do jej domeny, do świętego sanktuarium. Staje przed nią zadyszany, a Astrid przygryza wargę, w dłoni ściska berło. Jak on śmie!?
– Słuchaj… – zaczyna zdyszany. – Bo ja chciałem…
Astrid zaciska usta i stara się przełknąć oburzenie, które staje jej w gardle betonową kulą.
– Nie obchodzi mnie, co chciałeś, nędzniku. – Wskazuje na niego kosturem. – Wynoś się stąd, zanim strącę cię w otchłań.
*
– Pani, Gdyńska 5 się zbuntowała! – krzyczy Lukrecja, która wpadła do mieszkania Astrid jak burza.
– Jak to zbuntowała? – Astrid odwraca się gwałtownie. Peleryna prawie zjeżdża z jej ramion, na szczęście korona trzyma się świetnie. Astrid zdejmuje ją tylko, kiedy nikt nie widzi, na krótką chwilę, żeby psiknąć włosy suchym szamponem. Przecież nie powinna się pozbywać królewskich regaliów na dłużej. Kąpie się w niej i śpi, z szyją na desce, jak gejsza. Tyle poświęcenia nie może iść na marne.
– To znaczy… jeszcze nie, ale… – waha się Lukrecja. – Chcą założyć swoje państwo! Ludzie potrzebują bardziej radykalnych decyzji, wasza wysokość. Musimy się spieszyć.
Astrid wstaje, zarzuca płaszczem, aż podnosi się wiatr. Czas nadszedł.
*
Astrid stoi na dachu Sztormowej, ma nadzieję, że usłyszy ją i Gdyńska, i Subisława, w dłoni ma szczekaczkę, a za sobą wierną adiutantkę Lukrecję.
– Ludu bloków! Ogłaszam, że dziś, o godzinie siedemnastej minut czterdzieści trzy, w sobotę, czwartego października, powstaje tu Królestwo Żabianki. Samorządne, niepodległe. Niepodległe od miasta, od Polski, od Unii Europejskiej. Miejsce samo dla siebie, nie pod, nie obok. Nasze miejsce! Dla nas wszystkich, wszystkich chorych na bloki. Jesteśmy ich głosem.
Sztormowa wiwatuje. Subisława wiwatuje. Gdyńska śpiewa Marsyliankę.
***
7 grudnia 2023 roku w wydawnictwie Marpress został powołany projekt Trzy Wigry. To kolektyw skupiający troje aktywistów literackich z Gdańska: Natalię Soszyńską (założycielkę Gdańskiego Klubu Książki, copywriterkę, księgarkę), Martę Pilarską (blogerkę, księgarkę, wydawczynię, redaktorkę poezji) i Fabiana Cieślika (redaktora naczelnego wydawnictwa Marpress).
Stolik Literacki to pomysł kolektywu na wsparcie debiutantów na ich pisarskiej drodze.
Pierwsze spotkanie z cyklu zorganizowali 13 grudnia 2023 roku w ramach obchodów Dnia Księgarń Kameralnych w Gdańsku. Zapraszając młodych pisarzy i pisarki na indywidualne konsultacje dotyczące ich twórczości, omawiali przesłane wcześniej teksty (do 30 stron), przedstawiali typowy proces wydawniczy i specyfikę polskiego rynku wydawniczego. Po spotkaniu osoby uczestniczące w wydarzeniu otrzymywały informację, co należy w tekście poprawić, indywidualnie dobraną listę lektur, które mogą pomóc w doszlifowaniu tekstu wraz z ewentualnym wskazaniem wydawnictwa, do którego dany tekst pasuje profilowo.
Dzięki dofinansowaniu ze środków miasta Gdańska w programie Gdańsk Miasto Literatury 2024 spotkania były kontynuowane przez cały 2024 rok.