Rozmowa z Wojciechem Borosem, poetą, autorem czterech tomów poetyckich, aktywistą literackim, współpracownikiem czasopisma „Słowo”.
Paweł Baranowski: Wojtku, kiedy ostatnio ktoś robił z tobą wywiad jako autorem, poetą? Jeśli pamiętasz…
Wojciech Boros: No, ładnych kilka lat temu, w 2022 roku. To był obszerny wywiad dla Radia Gdańsk, do audycji „Po pierwsze wiersze”, publikowany w trzech częściach. Przeprowadził go ze mną Tadeusz Dąbrowski.
PB: Pytam o wywiad, ponieważ to ty zazwyczaj robisz wywiady z autorami. I zrobiłeś ich niemało. Powiedz coś o tej odsłonie swojej aktywności.
WB: Zaproponował mi to swego czasu nieżyjący już Andrzej Krzysztof Waśkiewicz, który był redaktorem naczelnym dwumiesięcznika „Autograf”. Obracałem się wówczas w środowisku literackim, w kręgu Inicjatywy Poetyckiej „Almanach” i innych młodych grup, jak Grupa Poetycka „Wrzesień”. Waśkiewicz powiedział, że skoro już znam tyle młodych osób, które piszą coś interesującego, to mógłbym raz na dwa miesiące publikować w „Autografie” krótkierozmowy z poetami i poetkami, połączone z publikacją ich wierszy w moim wyborze. Przyznam, że na początku nie byłem przekonany do tego pomysłu; wydawało mi się dziwne, że jako dwudziestoparolatek mam przeprowadzać wywiady z rówieśnikami na podobnym jak ja poziomie literackim i rozwojowym, ale ciekawość wzięła górę i realizowałem ten projekt do roku 2020, czyli do zamknięcia pisma. A od 2022 roku robię to w pomorskim magazynie artystycznym „Słowo”. To zaowocowało nową publikacją: dziesięć zrobionych dla tego czasopisma wywiadów złożyło się w jedną książkę, do której napisałem wstęp – to antologia debiutów poetyckich pod tytułem Przecinki, która nakładem Biblioteki „Słowa” ukazała się pod koniec 2024 roku.
PB: Publikacja miała swoiste tournée po pomorskim, była również prezentowana w gdańskim Domu Literatury. Gdzie jeszcze z młodymi trafiłeś?
WB: Po raz pierwszy zaprezentowaliśmy książkę w szerokim gronie w Gdyni, w Przystani Poetyckiej „Strych”, potem byliśmy w Bibliotece Głównej Uniwersytetu Gdańskiego, na Politechnice Gdańskiej na Wydziale Inżynierii Mechanicznej i Okrętownictwa, pojawiliśmy się w Centrum Kultury w Tczewie, w bibliotece w Żukowie, a w planach jest jeszcze wizyta w Starogardzie Gdańskim we wrześniu. I być może to nie będzie nasze ostatnie słowo.
PB: Jak oceniasz odbiór tej pozycji przez publiczność i młodych twórców?
WB: To spotkania kameralne. Mamy do czynienia z debiutantkami i debiutantami, osobami, które są mało znane, ale pojawiają się w przestrzeniach konkursowych, slamowych – odbiór jest pozytywny. Nakład książki wyniósł 500 egzemplarzy; większość się już rozeszła – podczas promocji i w trakcie innych działań. Dla młodych ta publikacja to wstęp do samodzielnej książki lub, być może, ostatnia z publikacji, ale pokazujemy, kto właśnie próbuje zaistnieć na poetyckim firmamencie, nie tylko trójmiejskim, gdańskim. Antologia ma szeroki zakres, prezentuje głównie osoby pochodzące spoza Trójmiasta, ale tutaj aktualnie mieszkające, studiujące, pracujące. Cenne jest to, że spotkała się z zainteresowaniem instytucji kulturalnych, pojawiło się też kilka recenzji: Wojciecha Markowskiego w „Mieście Literatury”, Dominiki Lewickiej-Klucznik w sztumskiej „Prowincji”; wkrótce pojawią się omówienia książki – w „Toposie” przez Piotra W. Lorkowskiego i w „Słowie” przez Andrzeja Faca.
PB: Warto przypomnieć, że podobna publikacja, prezentująca osoby debiutujące, ukazała się ponad ćwierć wieku temu – była to Galera Poetów Trójmiasta, do której powstania przyczyniła się poetka Aleksandra Perzyńska, no i ty. Później ukazywały się inne zbiory, jak Konstelacje, czy antologie kolejowe Piotra Rudzkiego, ale były to prezentacje selektywne, z autorami i autorkami o różnym dorobku literackim. Ale wróćmy do twojej działalności. Powiedz, proszę, dlaczego tak bardzo od lat angażujesz się w aranżowanie życia literackiego dla innych – spotkania, konkursy, slamy, warsztaty… Co – poza zleceniem, płacą – motywuje cię do takiej aktywności? Zamiast tego mógłbyś na przykład spędzać czas przed telewizorem czy na meczu Lechii.
WB: W sumie lubię to robić, a w kontekście przeszłości postrzegam to jako sposób na spłacenie długu zaciągniętego wobec ludzi, którzy mnie kiedyś promowali. Bo to jest jednak robota mało widowiskowa, ale sprawiająca dużo przyjemności. Lubię z ludźmi przebywać, poznawać nowe światy, które tworzą w swoich wierszach, a każde pokolenie i każda osoba przynoszą nową opowieść. Myślę, że to bardzo ważne, żeby podać tym osobom rękę, wyjść do nich z pewnym zrozumieniem, bo one często się z tymi tekstami gdzieś tam bujają po kątach. Od rówieśników nie zawsze dowiedzą się czegoś istotnego na temat swojej twórczości, a starszy gość, który na to spojrzy inaczej, podpowie: „a może dajcie to do publikacji”. To bywa fajnym punktem zaczepienia.
Mnie to też daje kopa, bo przysłuchuję się temu, co młodzi tworzą, co piszą i czasami mnie to inspiruje. Nie powiem, że podbieram tematy czy kradnę metafory – bo tego nie robię – po prostu lubię patrzeć, jak wygląda twórczość nieco młodszych pokoleń, bo one mają inne skojarzenia i inne podejście do słowa niż my. To wynika z różnych sytuacji, ale zawsze uwidacznia się, że materia języka jest wiecznie żywa i ewoluuje w swoją stronę – nie zawsze w tę, w którą byliśmy zapatrzeni trzydzieści lat temu, ale to nadal żywy nurt, w którym warto stanąć i popatrzeć, co się dzieje i gdzie to wszystko płynie.
PB: A kiedy sam ostatnio napisałeś wiersz?
WB: Kilka dni temu, w trakcie „WORDSTOCK-u 2025” w gdańskiej galerii WL4 Mleczny Piotr, powstał krótki, trzyzwrotkowy wiersz. To taka pioseneczka, jeszcze nieobrobiona do końca. W tym roku napisałem już sześć wierszy.
PB: Czyli nie opuściła cię czujność poetycka?
WB: Nie. Myślę, że rocznie piszę około dziesięciu, dwunastu tekstów; nie jest to tak dużo jak wtedy, gdy miałem dwadzieścia lat, ale nadal sporo – jak na mnie.
PB: Zatem, skoro podtrzymujesz bieżącą produkcję wierszy, przejdźmy do podsumowania twojej twórczości. Ostatni tomik wierszy wydałeś w roku…
WB: W 2014 roku. Mam w tej chwili bardzo długą przerwę.
PB: A jaki jest status nowego tomiku? Bo wiem, że materiał już się zebrał.
WB: Jestem po wstępnej rozmowie z wydawcą, mam nadzieję, że na początku przyszłego roku projekt przybierze wreszcie fizyczną formę, bo ja się z tą książką bujam już od dobrych dwóch lat. W tej chwili, jakby tak dobrze popatrzeć, mam materiał na dwa tomy poetyckie, ale nie chcę robić dwóch książek na raz, więc sobie na spokojnie przygotuję jedną, a do drugiej będę się znów powoli zbierał. Myślę, że z wiekiem przestałem odczuwać wewnętrzną presję, żeby książkę wydać – i z jednej strony to dobrze, z drugiej źle, ale rzeczywiście nie mam takiego parcia na papier, jak miałem kiedyś. Dlatego bardzo dużą przyjemność dało mi redagowanie wspomnianej antologii Przecinki.
PB: Zatem rodzi się pytanie: czy z wiekiem milczenie stało się dla ciebie ważnym aspektem poetyckiego istnienia?
WB: Może nie tyle milczenie, ile raczej przypuszczenie, że świat niekoniecznie oczekuje kolejnej książki. Myślę, że jest ogólnie przeładowany w tej chwili wszystkim: książkami, filmami, meczami, koncertami, więc po prostu daję mu trochę wytchnienia. Albo, być może, jestem bardziej leniwy, niż byłem kiedyś… Wiesz, na pierwszą książkę czeka się z wypiekami, człowiek się niecierpliwi, druga książka jest bardziej dopracowana, taka bardziej twoja, przy trzeciej to już wiesz, co możesz zrobić i czego raczej nie zrobisz… Ja miałem tak, że po czwartej zwolniłem już ewidentnie, powiedziałem sobie: wydam czy nie wydam – przeżyję. Bycie poetą nie jest jedyną przestrzenią, w której się realizuję. Poza tym dość często publikuję teksty w czasopismach literackich, więc pojawiam się na tym polu kilka razy w roku, po kilka wierszy – uważam, że to całkiem spora dawka Borosa w przestrzeni publicznej.
PB: Powiedz zatem, po co ci poezja w życiu? Inwestujesz w nią, stawiasz na nią – po co? Robisz to z pragnienia, by coś ludziom przekazać? Bo czujesz, że jeszcze nie wszystko powiedziałeś?
WB: Po prostu lubię opowiadać historie, a poezja służy temu równie dobrze jak opowiadanie czy powieść, tylko forma jest nieco bardziej skondensowana, co mi się zawsze podobało; w poezji można użyć przenośni, metafor, porównań, które dają możliwość odnalezienia zupełnie nowych znaczeń słów i stworzenia zupełnie nowych światów. Z dużą dozą prawdopodobieństwa możemy powiedzieć, że pewnych fraz poetyckich nikt przede mną nie napisał (choć nie wykluczam, że w niektórych wierszach coś może być naśladownictwem czy pokłosiem fascynacji lekturami poetyckimi) ani nie napisze nikt po mnie…
PB: Ale ja zmierzam ku pytaniu o cel pisania…
WB: Nie wiem, czy pisanie ma cel.
PB: W komunikacji z innymi posługujesz się słowem poetyckim i mową potoczną, jak wszyscy. Czy uważasz, że poezja jest formą wyrazu bardziej precyzyjną, konkretną, pełniejszą od tej drugiej? Czy może jednak na odwrót?
WB: Myślę, że obie formy wyrazu mają swoje zalety i wady. W obu można wyrazić to, co się chce, przy czym poezja z pewnością zostawia więcej pola do interpretacji. Rozmowa, taka zwykła, ma bardziej konkretny charakter, służy określonemu celowi, dogadaniu się, to droga z miejsca A do miejsca B, a poezja… poezja nie jest dążeniem do celu. Poezja to wejście do lasu i zachwycanie się drzewami, chodzenie to tu, to tam, bez zastanawiania się, gdzie mam wyjść, bo nawet nie wiem, gdzie mam wyjść. Las jest tak wielki, że i tak się już w nim zagubiłem, więc chodzę od drzewa do drzewa i oglądam po drodze różne rzeczy.
PB: Zatem w poezji nie definiujesz odbiorcom tego, co widzisz…
WB: Próbuję im pokazać swoje wizje, ale czy jestem poetą, który definiuje? Raczej nie… Może kiedyś bardziej chciałem dążyć do konkretu, rzeczy, dopaść i przyszpilić to coś, jak motyla złapanego gdzieś w tropikach. Ale żeby przyszpilić motyla, trzeba go zabić. Zrozumiałem, że być może lepszą opcją – i dla tego motyla, i dla mnie – jest to, by motyl został w swojej przestrzeni, gdzie będzie go można zobaczyć, ale nie pochwycić, unieruchomić. Bo nie o to tu chodzi.
PB: Mówiliśmy wcześniej o twoich tomikach. Powiedz, który z nich był ci najbliższy i dlaczego?
WB: To chyba trudno określić. Wydaje mi się, że przyjąłem taką strategię, że najbliższy mi jest ten ostatni.
PB: Czyli Pies i Pan?
WB: Tak. To był tom o odchodzeniu, rozpięty pomiędzy Erosem i Tanatosem, opowiadający o miłości synowskiej do ojca, o rozpadzie małżeństwa; przez cały czas pojawiała się w nim także córka, która dorastała w tamtym czasie – i to było mi najbliższe. To pamiętnik intymny, ubrany w poetyckie słowa, ale są tam również wiersze poświęcone rzeczom zupełnie ulotnym, które niekoniecznie trzeba wiązać z podmiotem lirycznym.
PB: Jaka sztuka – poza poezją – przemawia do ciebie najbardziej? I czy w którejś z nich także próbujesz swoich sił?
WB: Bardzo lubię oglądać filmy, jestem też fanem sztuk plastycznych – we wszelakich przejawach. Stałym punktem wszystkich moich wyjazdów jest znalezienie, w miarę możliwości, muzeów czy galerii, gdzie mogę sobie pochodzić i popatrzeć na to, co stworzyli inni ludzie. No i muzyka, ale głównie klubowa, taneczna, bardziej elektro, takie klimaty, bo lubię posłuchać i poskakać – tańczę, podobnie jak piszę, tak jak mi dusza podpowie. Zarówno w tańcu, jak i w poezji zrozumiałem, że nie zawsze istotne jest „jak”; że ważniejszy bywa sam akt – że to się dzieje – i niekoniecznie trzeba się trzymać reguł. I to mi się podoba w sztuce: że brak reguł może nas zaprowadzić w zupełnie inne przestrzenie.
PB: Mimo swojej miłości do sztuk plastycznych nie chwytasz za ołówek lub pędzel?
WB: Nie, nie – nie podejrzewam, abym miał na tym polu jakieś zdolności. Może najprędzej zdecydowałbym się zrobić drobny kolaż, tak, tego mógłbym spróbować. Ale pole plastyczne pozostawiam tym ludziom, którzy się na tym znają.
PB: Czy poezję można by bardziej spopularyzować?
WB: Na pewno. Tylko jeżeli w ogólnopolskiej, publicznej telewizji nie ma przestrzeni choćby na półgodzinny program prezentujący nową poezję, a duże dzienniki nie są zainteresowane regularnym publikowaniem tekstów poetyckich, to trudno cokolwiek zmienić. W krajach zachodnich czy w Stanach Zjednoczonych duże pisma zajmujące się polityką i światem przewidują miejsce na poezję, znajdują przestrzeń, aby od czasu do czasu wydrukować fragment powieści lub opowiadanie. U nas tej kultury, niestety, nie ma. Z czego to wynika – trudno mi powiedzieć. Kiedyś „Gazeta Wyborcza” publikowała wiersze w sobotnim magazynie, nie wiem, czy tak jest nadal. Zresztą brakuje tego nie tylko na poziomie krajowym, ale i lokalnym – z jakichś przyczyn, pewnie finansowych, większość pism nie publikuje poezji. W radiu poezja się jeszcze pojawia, to taka ostoja, gdzie wiersze mają się w miarę dobrze. Dużo poezji weszło do internetu i to też jest poetycka ostoja. Spopularyzować poezję można przez takie akcje jak publikowanie wierszy na przystankach zamiast reklam, ale to się wiąże z dużymi kosztami. Dlatego też poezja mieszka w niszy, gdzieś na końcu świata.
PB: A czy możliwe byłoby stworzenie – wzorem prywatnych kanałów z disco polo – kanału poetycko-muzycznego? Disco polo to muzyka i tekst. Czy lżej podana poezja nie miałaby szans na własny kanał?
WB: Disco polo to taka poezja ludyczna. Myślę, że dużo prawdziwej poezji jest w tekstach hip-hopowych, melodeklamacji, tam, gdzie slam się styka z rapem – to spora przestrzeń pełna całkiem dobrych tekstów. Jest też klasyka – jak to, co robi Marcin Świetlicki, co robiło Lao Che, co robi Spięty, co niosą niektóre piosenki Kasi Nosowskiej, Mery Spolsky i wielu innych osób.
PB: Co najbardziej cię ukształtowało jako poetę?
WB: Myślę, że Inicjatywa Poetycka „Almanach”, czyli grupa, w której mieliśmy okazję się spotkać, działająca w Trójmieście w latach 1993–1997 – to chyba było najciekawsze doświadczenie poetyckie. Miałem wtedy najbardziej chłonny umysł, stawiałem pierwsze kroki, tworzyłem własny język poetycki.
PB: Ostatnie pytanie: co poecie Borosowi potrzebne jest do życia, czego by oczekiwał lub sobie życzył na swojej drodze poetyckiej?
WB: Życzyłbym – nie tylko sobie – stabilnych warunków zatrudniania poetek, poetów, honorariów za spotkania poetyckie, określonych stawek za występy, uporządkowania spraw emerytalnych. To ważne, bo my, pracownicy słowa, tkwimy w jakiejś niewidzialnej dziurze, umykamy wszystkim statystykom. Mniej popularnym pisarkom, pisarzom często trudno związać koniec z końcem. To oczywiście nie zawsze jest wina systemu, ale myślę, że stabilne warunki zatrudnienia, jasne i przejrzyste struktury na pewno by ludziom pomogły.