Filipowi
Na początku opowieść była Słowem.
„Księżyc” oznaczało noc.
Światło explodowało jak słodkie amerykanki
i jasny chleb z piekarni na Dąbrowszczaków.
Szybki bieg do dziury w płocie
zamiast odpowiedzi na pytania.
Obecnie jest jak palimpsest.
Historie wracają co rusz.
Każdy wdech kończy się wydechem.
Jak pisze do mnie w nocy przyjaciel z rakiem krtani:
„Kochany – kończymy. Bo Ty jesteś
przed kolejnym stosunkiem, a ja jestem senny.
Buziaki”.
Jutro talerzyk będzie słońcem,
dzięki któremu wiemy, kiedy wstać.
Będzie księżycem, na którym musimy ponownie wylądować,
by zamienić się miejscami.