Musiałem zobaczyć Ciebie,
z którego powstałem w dziś.
Wczoraj byłeś Moje, które trzeba było spalić na rozstajach
gdzieś za liceum, by rytuał się domknął.
Oto Ja, który pękam na oczach tłumu.
Przyzywam Cię. Byś mógł znów wyjść i zawirować.
Zrób to tak, aby nie mogli Cię rozpoznać we Mnie,
którym właśnie tej nocy przestaję być.
Czerwone światła. Sklepienie. Domyka się.
Cały w dotykach, rytmie, pocie, wylewkach na blatach.
Który nie jesteś Mną, nie szukaj kurtki tam,
gdzie jej nie zostawiłeś.
Patrz na nich, nie widząc.
Mów błahe, nie słysząc.
Nie odpowiadaj w Moim imieniu.
Chodź.
Obracamy się w Rzekę i Młyn.