Lepiej o tym nie mówić?

Fotografia z książki Wolfganga Kirchnera „Tamten czas. Wspomnienia niemieckiego chłopca z Gdańska w 1945 roku”
Fotografia z książki Wolfganga Kirchnera „Tamten czas. Wspomnienia niemieckiego chłopca z Gdańska w 1945 roku”

Recenzja książki Wolfganga Kirchnera Tamten czas. Wspomnienia niemieckiego chłopca z Gdańska w 1945 roku (przełożyła Katarzyna Zimmerer, Gdańsk 2025), opublikowanej przez wydawnictwo słowo/obraz terytoria oraz Instytut Kaszubski w Gdańsku w serii „Powroty” (pod redakcją Basila Kerskiego)

Akcja tej autobiograficznej powieści obejmuje zaledwie kilka miesięcy: od nadejścia Rosjan w marcu 1945 roku po opuszczenie miasta przez rodzinę „niemieckiego chłopca z Gdańska”, 1 września tego samego roku. Albo inaczej: to bezczas po odejściu ojca i próba zrozumienia jego roli w wielkiej historii. Ojciec narratora, posiadacz dwóch ukrytych w porę mundurów, brązowego SA i szarego, polowego Wehrmachtu, zostaje wyprowadzony przez Rosjan z kamienicy przy ulicy Sobótki 11A (Am Johannisberg) i wywieziony na roboty. Narrator, którego imię znika pod naporem aktywności i widzialności o cztery lata starszego brata Dietera, bardzo rzadko przejmuje sprawczą i pierwszoplanową rolę w opisywanych wydarzeniach. Jest właściwie częścią monstrualnego ciała złożonego z matki i pozostałego małoletniego rodzeństwa: Detlefa, Helmuta, Dorothee. Drugim obok Dietiego satelitą krążącym wokół tej rodzinnej planety jest najstarszy, piętnastoletni Achim (Joachim).

Rytm prozy Kirchnera oddaje losowo wybrany fragment:

Mama spogląda w dół Jaśkowej Doliny, w kierunku rynku. Diti wyszedł wczesnym rankiem i jeszcze nie wrócił. Wkrótce będzie popołudnie. „Achim ostrzegał brata, żeby się nie wspinał po gruzowiskach”, napisała mama. (s. 60)

Fiksacja na krótkich zdaniach, w których centrum są działające ciała i ich zmysły. Odmierzanie czasu. Bardzo często w „wiecznym” czasie teraźniejszym. Przy jednoczesnym posiłkowaniu się „księgą wszystkich rzeczy”, pierwszym materiałem literackim: notatkami matki narratora. Przyglądanie się transkrypcji upływających dni, jednego za drugim, na kartce oszczędnie zapełnianej odręcznym pismem. Jest w tym akcie niewypowiedziana wiara w siłę języka, w ocalenie przez pismo i przeświadczenie o znaczeniu opowieści cywilnej, prywatnej.

Można jeszcze zapytać: Jak słychać pisanie matki? Czy akt zamykania dnia ma też jakiś zapach? Jak smakuje głód? Bo jest w tych krótkich i dynamicznych zdaniach wrażliwość sensualna, której trudne świadectwa dostarczają obrazy plagi much i robaków. Tak wkracza na scenę dziecięcego doświadczenia środowisko olfaktoryczne, a zaraz za nim haptyczne wraz z topografią miasta, którą znaczy nie tylko szlak ruin, ale też ciał zwierząt i ludzi, leżących na ulicach czy unoszących się na powierzchni kanału Radunii. Do tej samej kategorii wizualnej, z którą rywalizują wszystkie inne zmysły, należy również porzucony w lesie martwy koń jako niepewne źródło pożywienia.

Wspomnienia Wolfganga Kirchnera po raz pierwszy ukazały się w wydawnictwie Rowohlta pod tytułem Wir durften nichts davon wissen. Ein Jugendroman (Nie wolno nam było nic o tym wiedzieć. Powieść dla młodzieży) w 1980 roku. Kiedy jest więc mowa o języku, który ocala, to za każdym razem chodzi o język niemiecki, język gdańszczan mówiących po niemiecku i w tym języku rozmawiających z Polakami, tymi sprzed wojny i tymi nowo przybyłymi.

Ze względu na rok i miejsce powstania książki (autor, na stałe mieszkający w Berlinie, spisał ją po ponownej wizycie w Gdańsku w 1976 roku) możliwa jest konfrontacja z modernistyczną, karnawałową wyobraźnią Güntera Grassa. Kirchner na pewno ją znał, podobnie jak jej filmową adaptację (1979). To hipoteza, która dobrze łączy się z zawodowym dossier autora scenariuszy, tekstów scenicznych, słuchowisk radiowych. U Kirchnera dużo się krzyczy i ciągle słyszy krzyki innych. Katalog tych krzyków jest pojemny: krzyczą kobiety i dzieci w obliczu seksualnej agresji sowieckich żołnierzy – w piwnicach, we własnych mieszkaniach, w lesie. To do tych krzyków dołącza w naszej literackiej pamięci rozbijający szkło i wywołujący społeczny chaos krzyk Oskara – na drugim biegunie hitlerowskiego wrzasku, emitowanego w radioodbiornikach, ulicznych głośnikach. To czas, w którym krzyk nadal jest normą. I nagle lepiej rozumiemy genezę pomysłu chłopca z blaszanym bębenkiem.

W recepcji dzisiejszego czytelnika Tamten czas retroaktywnie dołącza jeszcze do tekstów założycielskich o sile mitologicznej, choć nie wyprowadzonych z doświadczenia biograficznego, to na zawsze już konstruujących Gdańsk jako miejsce literackie (Hanemann Stefana Chwina, 1995; Weiser Dawidek Pawła Huellego, 1987). I wprowadza na tę gdańską scenę inny, trochę reporterski zapis wymiany ludności miasta: jej wahadłowe odchodzenie, powroty, dokwaterowywanie lokatorów, wymuszone opuszczenia domów. Nieustanną mobilność w obliczu niszczenia miasta.

Czego nie można było dzieciom wiedzieć? Tego, kto i za co jest odpowiedzialny, że winni są najbliżsi, że uwikłanie w mechanizmy przemocy odbywa się na wielu różnych płaszczyznach, że niepewny jest nie tylko „obcy”, ale i „swój”. Najprościej jest uciszyć Klarę, polską pomoc kuchenną i opiekunkę szóstki niemieckich dzieci.

Bo mogłaby powiedzieć jeszcze więcej; o obozie koncentracyjnym Stutthof niedaleko Gdańska, o masowych aresztowaniach Polaków, którzy mieszkali w Gdańsku, i o tym, że mordercy w niemieckich mundurach rozstrzeliwali księży, nauczycieli, lekarzy. O tym wszystkim my, dzieci, nie powinniśmy wiedzieć pod żadnym pozorem. (s. 79)

Ale to dzieci tworzą alternatywne sieci, arterie. Przejmują opiekę nad rodzicami i całymi rodzinami. Codzienne przekraczają granice dzieciństwa. Istnieje zresztą możliwość złożenia opowieści transmedialnej, jednoczesnej opowieści miasta i cywilnej historii dzieci. Czytając Kirchnera można się wspierać kinematograficzną protezą filmu Niemcy, rok zero Roberta Rosseliniego. Jest w nim zbliżony układ społeczny: dwunastoletni Edmund za wszelką cenę próbuje pomóc schorowanemu ojcu, siostrze, bratu, byłemu żołnierzowi Wehrmachtu, teraz ukrywającemu się w przeludnionym mieszkaniu. Obydwa teksty – literacki i audiowizualny – opowiadają o dorastaniu dzieci w przyspieszonym tempie.

Germania anno zero z 1948 roku, zrealizowana w Berlinie we francuskiej strefie okupacyjnej, nie jest w stanie uciec przed ograniczeniami filmowego neorealizmu, ale przede wszystkim przez kolapsem językowym: niemieckie dzieci i niemieccy dorośli komunikują się ze sobą i ze światem po włosku. Kiedy we wspomnieniach Kirchnera wszyscy bohaterowie zostają po stronie życia, a cały projekt wydaje się demonstracją wiary w biologiczny przymus istnienia tych, o których się pisze, u Rosseliniego dwunastoletni Edmund, w dużej mierze sam przez siebie obarczony odpowiedzialnością za przetrwanie rodziny, wsłuchując się w nawykowe kwestionowanie sensu życia – ojcu podaje truciznę, sam rzuca się z ruin. Już wcześniej zwodzony szansą zarobku porusza się po Berlinie niczym po kolejnych kręgach piekła. Praca traumy rozgrywa się na poziomie kreacji i selekcji wizualnego materiału: próba kradzieży ziemniaków przypomina wycinek ze sceny transportu do obozu koncentracyjnego. Martwy koń zalega na jednej z ulic miasta, stając się ladą z mięsem.

Książka ukazuje się w języku polskim trzy lata od wernisażu wystawy „Wolę o tym nie mówić”. Tożsamość gdańszczan a powojenna rzeczywistość, zorganizowanej przez Muzeum Gdańska (2 września 2022 – 7 maja 2023, kuratorzy: Mateusz Jasik, dr Andrzej Hoja, Anna Czarnota, Magdalena Jaszcza). Cytuję za nią:

W marcu 1945 roku Armia Czerwona zdobyła miasto. Cywilna ludność – gdańscy Niemcy, ale i Kaszubi czy Polacy – ukrywająca się w piwnicach domów czy masowych schronach znalazła się w potrzasku. Skala gwałtów i rozbojów ze strony czerwonoarmistów przełożyła się na dziesiątki tysięcy ofiar. Oprawcy nie rozróżniali ich tożsamości czy narodowości. Trauma osób, które pozostały później w Gdańsku, przesądziła o masowym milczeniu dotyczącym niebywałej skali przemocy, która dotknęła wówczas głównie kobiety.

Muzealną ścieżkę kuratorską w sposób niezamierzony dla samego siebie Kirchner uzupełnia rozbudowanym świadectwem dziecka. Zapisem codzienności tych, których nie zdążono wysłać na front wschodni. I którym czas biegnie w zrywach: Diti na bryczce, Diti okradający nocą sklep, Diti szczęśliwy znalazca leku, Diti zakochany w o kilka lat starszej Polce. Trochę jak w powieści łotrzykowskiej triumfuje zaradna, brawurowa młodość. Świat na wyciągnięcie ręki, jak w pigułce, przeżywany za innych, którym nie było dane.

Książka ukazuje się w sąsiedztwie małej wystawy zorganizowanej w PAN Bibliotece Gdańskiej – Gdańsk, nie Danzig(26 marca 2025 – 31 sierpnia 2025, kuratorki: dr Aneta Kwiatkowska, Marta Pawlik-Flisikowska, Arleta Kundera). Ta wystawa dostarcza śladów publicznej komunikacji wizualnej (zdjęcia, afisze, reklamy, dokumenty, zaświadczenia) w czasie pomiędzy uregulowanymi porządkami, z których jeden był, a drugi jeszcze nie nadszedł. Z małego katalogu towarzyszącego wystawie i z „interaktywnego” słoja z paskami tekstu w ramach samej wystawy tworzy się jeszcze polifonia korespondująca ze wspomnieniami dziesięcioletniego Wolfganga Kirchnera: o ludziach-pochodniach, zagłodzonych, nadal siedzących na ulicach, alei wisielców z tabliczkami, kanale Raduni, w którym „jak w mętnym rosole pływały martwe zwierzęta oraz zwłoki cywilów i żołnierzy”. I tu pojawia się topos martwego ciała konia, które przechodzi z porządku transportowego do konsumpcyjnego.

Linia wizualna prowadzona jest wreszcie w samej edycji książki Kirchnera. Obok zdjęć rodzinnych autora w układzie graficznym znajduje się też wybór fotodokumentacji „Gdańska z godziny zero”. Ruiny, wypalone kikuty w miejscach stanowiących dziś o atrakcji turystycznej miasta. Wśród nich przemieszczające się grupy wysiedlonych i przyjezdnych. I w tej anonimowości i masowości jedno zdjęcie (s. 50) chwytające młodą dziewczynę z teczką w rękach, może rozciągającą się, a może szczęśliwą z powodu znaleziska. Podpis: „Na zrujnowanej uliczce Gdańska” nie tłumaczy tej pozy, dziecięcej i zalotnej jednocześnie. Indeks na końcu książki przynosi informację o autorze zdjęcia, Sylwestrze Braunie, znanym przede wszystkim jako cywilny fotograf powstania warszawskiego. Są powody, by podejrzewać, że na zdjęciu „Kris” Braun uchwycił swoją asystentkę i partnerkę Bertę Weissberger. Znaleźli się w tym miejscu tylko przez chwilę. Być może zdążyli jeszcze założyć atelier fotograficzne w Sopocie. W tym międzyczasie. W drodze z i w drodze do. Za chwilę byli już w Szwecji, gdzie ostatecznie się rozstali. Bo Gdańsk to palimpsest. Teren stratygraficznie nawarstwionych splotów.

Grażyna Świętochowska

Grażyna Świętochowska

Adiunktka w Instytucie Badań nad Kulturą Uniwersytetu Gdańskiego, w latach 2008–2022 redaktorka naczelna czasopisma naukowego „Panoptikum”. Interesuje ją historia kultury audiowizualnej Europy Centralnej oraz obszar wspólny kina, sztuki, architektury i designu. Absolwentka Studium Literacko-Artystycznego na Uniwersytecie Jagiellońskim (2020). Słuchaczka Szkoły Ekopoetyki w Instytucie Reportażu (2020/2021). W 2023 roku laureatka nagrody za najlepszą książkę filmoznawczą w kategorii debiut przyznawanej przez Polskie Towarzystwo Badań nad Filmem i Mediami za publikację Kino mniejsze. W kręgu filmów czeskiej i słowackiej nowej fali.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Aż nadeszło rytualne: <i>Are you from?</i> Aż nadeszło rytualne: <i>Are you from?</i> Aż nadeszło rytualne: <i>Are you from?</i>
Marek Górlikowski

Aż nadeszło rytualne: Are you from?

Gdańskie widmo Gdańskie widmo Gdańskie widmo
Marek Górlikowski

Gdańskie widmo