Lato syreny, lato miłości

Rozkład z książki „Syrenie łuski”, ilustracja: Alina Mielnik
Rozkład z książki „Syrenie łuski”, ilustracja: Alina Mielnik

Rozmowa z autorkami książki Syrenie łuski (Wydawnictwo Czule, Toruń 2025), Natalią RR [Instagram: @nataliarr.pl], debiutującą pisarką, animatorką kultury, sportsmenką, uczestniczką mistrzostw świata w łyżwiarstwie synchronicznym, oraz Aliną Mielnik [Instagram: @alinka_pralinka], ilustratorką, graficzką, tatuatorką, animatorką kultury, asystentką w Pracowni Ilustracji Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku – o miłości, afirmacji życia, czerpaniu z niego pełnymi garściami i odzyskiwaniu sprawczości.

Aleksandra Kozłowska: Natalio, we wstępie do Syrenich łusek piszesz: „Świat porno i hollywoodzkich filmów romantycznych wypaczył nasz obraz seksu, ograniczając go do dwóch nudnych schematów, a zapominając o wszystkim, co znajduje się pomiędzy”. Ciebie – jak rozumiem – zainteresowało właśnie owo pomiędzy.

Natalia RR: Tak. Zależało mi, by pokazać, że między tymi skrajnościami jest całe spektrum doświadczeń. Seks może być niezgrabny, czuły, pełen emocji, czasem trudny. Interesowało mnie to, co się dzieje, gdy próbujemy się spotkać ze swoimi pragnieniami, wstydem, historią, granicami. Dlatego moje bohaterki nie wpisują się w gotowe schematy. Z poczucia wstydu chciałam oswobodzić także czytelniczki i czytelników, pokazać, że nic – jeśli tylko wyrażamy na to zgodę – nie jest dziwne, złe ani niewłaściwe. Ważne jest dla mnie, by mówić o seksualności swobodnie, jak o części naszej codzienności.

AK: Co cię inspirowało?

NRR: Książka odzwierciedla perspektywę moją i bliskich mi osób. Czasem więc opowiadania pobrzmiewają autobiograficznie, czasem zaczynają się od opisu doświadczeń moich przyjaciółek, a kończą moimi. To mieszanka fantazji i prawdziwych historii. Z fantazjami jest tak, że niekiedy chcemy je spełnić, niekiedy jednak byłoby lepiej, żeby pozostały tylko w sferze wyobraźni. Inspirowało mnie też życie w Berlinie, gdzie mieszkałam przez trzy lata – tam zaczęłam pisać swoje opowiadania. Miasto jest otwarte, na ulicach, w klubach widać swobodę w sposobie ubierania się, wolność ekspresji, które dowodzą, że ciało nie musi być seksualizowane. Jeśli ktoś pokaże go więcej, to nie oznacza, że zaraz zmierzy się z krytycznymi komentarzami czy niechcianymi zachowaniami. Mieszkając w Berlinie, zaczęłam odkrywać – chyba po raz pierwszy – własną seksualność.

AK: Dość późno, prawda?

NRR: Bardzo długo tkwiłam w sztywnych ramach: szkoła, obowiązki, treningi – od dzieciństwa wyczynowo trenowałam łyżwiarstwo.

AK: To był twój wybór?

NRR: Do klubu zapisali mnie rodzice. Trenerka – jak w balecie – prowadziła selekcję dzieci: które się nadają, a które nie. Ja się nadawałam. Szybko weszłam w tryb ćwiczeń, ale jako dziecku trudno mi było ocenić, czy to dla mnie dobre czy nie. Dziś jednak widzę pozytywne skutki regularnych treningów i zawodów – jestem konsekwentna w działaniach, odpowiedzialna, potrafię sobie zaufać.

AK: Rutyna nie zawsze musi być ograniczeniem?

NRR: Właśnie. Z drugiej strony rytm, w jakim żyłam od najmłodszych lat, sprawił, że nie miałam czasu na własne poszukiwania, brakowało mi niezbędnej do tego swobody, nawet kiedy byłam już nastolatką. Ominął mnie chaos towarzyszący temu okresowi, a to przecież z niego wyrasta nasza tożsamość. Tymczasem ja raczej się nie buntowałam. Trenowałam jeszcze na studiach (zarządzanie sportem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu). Przez rok byłam w Berlinie w drużynie łyżwiarstwa synchronicznego, należałam do reprezentacji Niemiec – w 2012 roku braliśmy udział w mistrzostwach świata i zajęliśmy dziewiąte miejsce. Później pracowałam jako trenerka jednego z pierwszych zespołów łyżwiarstwa synchronicznego w Polsce. Łączyłam studia z pracą, a praca oznaczała kolejny tryb i regularność. Cały czas żyłam w uporządkowaniu, w schemacie.

AK: W końcu wyjechałaś do Berlina na dłużej.

NRR: Tak, w 2022 roku. Tam wreszcie miałam więcej czasu dla siebie. Wykonywałam prostą pracę – w teatrze muzycznym dla dzieci, przy obsłudze gości. Ale też uczestniczyłam przy realizowaniu projektów tanecznych i warsztatów teatralnych dla dzieci.

AK: Dyscypliny sportowe takie jak gimnastyka artystyczna, łyżwiarstwo figurowe i synchroniczne czy cheerleading wiążą się z wielką presją dotyczącą wyglądu. Podczas zawodów wymagane i oceniane są makijaż, fryzura, figura. A to oznacza reżim nie tylko treningów, ale i diety, dbałości o atrakcyjność fizyczną. Jaki to miało wpływ na ciebie?

NRR: Denerwowało mnie, że nie można było ściąć włosów na krótko – na zawodach wymagano, by były upięte w kok lub splecione w warkocze. Te reguły są dla mnie symbolem podporządkowania i przesuwania osobistych granic. Nie ode mnie też zależało, ile moje ciało było w stanie trenować, kiedy potrzebowało czasu na odpoczynek, gdzie kończyła się przyjemność, a zaczynało przeciążenie. Nawet jeśli decyzje podejmowane przez trenerów czy sędziów nie wynikały ze złej woli, dla mnie oznaczały odebranie prawa do stanowienia o własnym ciele i wyglądzie.

Alina Mielnik: Ja też zetknęłam się z podobnymi zasadami. Od szóstego do trzynastego roku życia uprawiałam taniec towarzyski. Przez siedem lat jeździłam na turnieje, na obozy: wstawanie o szóstej rano, bieganie do lasu na rozgrzewkę. Myślałam, że będę zawodową tancerką. Zawsze rysowałam, ale w przyszłości widziałam siebie jako tancerkę, nie graficzkę. Miałam swoją społeczność, dyskoteki na obozach… Czy to lubiłam? Mój tato kiedyś zajmował się tańcem towarzyskim, interesujące było poznawanie świata, który kochał. Przestałam tańczyć przez kontuzję. Dziś myślę podobnie jak Natalia, że mając sześć lat, trudno samej podjąć taką decyzję. Na pewno jednak tamto doświadczenie nauczyło mnie struktury – przez siedem lat trzy razy w tygodniu chodziłam po szkole na zajęcia. Lubię też to, że od dziecka się ruszałam, dziś moje ciało nie potrafi się nie ruszać – teraz już bardziej w zgodzie ze mną.

AK: Może dlatego twoje rysunki mają tak giętkie linie?

AM: Może. (śmiech) Teraz po raz pierwszy będę robiła wizualizacje na imprezę w klubie, rysuję więc dużo tańczących postaci. Przydają mi się tu doświadczenia z dzieciństwa. W głowie zachodzi ciekawy proces, gdy rysując wiem, jak porusza się ciało. W ogóle nie muszę patrzeć na modela. Tak też było, gdy przygotowywałam ilustracje do Syrenich łusek, na przykład do opowiadania Balet dla początkujących. A wracając do wymogów związanych z wyglądem w sporcie – w tańcu towarzyskim chłopcom też się nakłada podkład na twarz, ich prezencja też jest oceniana. Choć w wypadku dziewczynek z pewnością surowiej. Chłopcy mają wygodniejsze ubrania, dziewczynki sukienki z gorsetami, buty na obcasach. Ale spódnica wycięta z koła bardzo mi się podobała, lubiłam patrzeć, jak się kręci. Za to koszmarem było mnóstwo lakieru we włosach. Prawdziwa skorupa.

AK: Bohaterki opowiadań Natalii zrzucają skorupy i gorsety. Dobrze czują się we własnych ciałach, akceptują je, wręcz afirmują. W Firletce piszesz, Natalio, o poczuciu jedności z łąką, z kwitnącymi roślinami, o tym, że one nie przejmują się krostą na twoim tyłku czy trądzikiem. Natury jest w Łuskach bardzo dużo. Mech, porosty, rzeka, plaża są tu niemal równoprawnymi bohaterami.

NRR: To prawda.

AK: Dla mnie twoja książka to rzecz o odbieraniu świata wszystkimi zmysłami, o radości z tego. Żeby poczuć się zmysłowo, wcale nie trzeba iść do łóżka; można czerpać przyjemność z leżenia wśród polnych kwiatów czy nad morzem, czując zapach nagrzanej słońcem skóry… Mam wrażenie, że jednak bardzo się od tego odcięliśmy.

NRR: Zgadzam się – stan relaksu i otoczenie przyrody są niezbędne, by cieszyć się ciałem. Cielesność to jedyne, co mamy; odcięcie się od niej sprawia, że szukamy zamienników. Pisząc Łuski, potrzebowałam też zrozumienia feminizmu, bo z jednej strony chcemy być empatyczne i wrażliwe, z drugiej musimy być twarde, by walczyć o siebie. Ale w ten sposób tracimy zmysłowość i czułość.

AM: Ważna jest świadomość, że życie może być przyjemne, że dążenie do radości i spokoju bywa wręcz formą aktywizmu, a odpoczynek też jest produktywny. Myślę, że dziś tego szczególnie potrzebujemy.

AK: Natalio, à propos feminizmu – jako Natalia RR odwołujesz się do słynnej artystki feministycznej, Natalii LL. Na okładce można o tobie przeczytać między innymi: „Z niesłabnącym apetytem konsumuje życie i pochłania słowa – nieskrępowanie, swobodnie i bezwstydnie, zupełnie jak niegdyś Lach Lachowicz banana”. Jej sztuka była dla ciebie inspiracją?

NRR: Znałam jej prace, ale pseudonim powstał przez przypadek – potrzebowałam go, by oddzielić pisanie od działalności sportowej, którą prowadzę jako Natalia Rutkowska. Pierwszymi czytelnikami Syrenich łusek byli moi znajomi. Półżartem nazwali mnie Natalią RR, a to podwójne „r” brzmi trochę jak erotic. Spodobało mi się. W fotografiach Natalii LL ciało odgrywa istotną rolę.

AK: Swoją prozę określasz jako naiwną. Można się z tym zgodzić, ja dodałabym jeszcze: szczerą. Ty i Alina jesteście pokoleniem, które wreszcie otwarcie mówi o seksualności, granicach, potrzebach. Ogląda serial Sex Education.

NRR: Moi rodzice nie potrafili rozmawiać ze mną o ciele i seksie, sami przecież nie dostali tej edukacji. Ale pisanie o erotyce to kwestia intymna. Gdy pracowałam nad książką, pojawiła się refleksja: Czemu się tym dzielę? Czy to dobry pomysł? Uznałam jednak, że tak, zrobię to – właśnie po to, by zdjąć tabu z tej sfery. Bo nasze pokolenie dopiero uczy się języka opisującego ciało i seksualność, uczy się stawiania granic: z czym czuję się dobrze, a z czym nie, kiedy swoje granice mogę otworzyć, a kiedy chcę zostać tam, gdzie jestem. Musimy się nauczyć podejmowania świadomych decyzji i akceptowania decyzji innych. Dlatego ważne jest, by zintegrować swoją seksualność, wiedzieć, czym jest – bez tego proces komunikacji, porozumienie z drugą osobą bywają trudne. Łatwiej ulec presji.

AK: Wiedziałaś, że Alina od dziecka tańczyła, gdy zaproponowałaś jej ilustrowanie Syrenich łusek?

NRR: Nie. Cały czas się czegoś nowego dowiaduję. (śmiech) Ale od początku czułam jej zainteresowanie. Przesłałam Alinie dwa pierwsze opowiadania z propozycją wspólnej pracy nad książką – ale nie na zasadzie: masz moje teksty i pod nie coś narysuj, tylko z prośbą o jej osobisty wkład w ten zbiór.

AM: To nie jest pierwsze zilustrowane przeze mnie wydawnictwo. Wcześniej był tomik poezji koleżanki, też zawierał kilka erotyków. Ale wtedy jeszcze studiowałam, nie miałam do końca wyrobionego własnego stylu, wyczucia, co najbardziej lubię rysować. Teraz już wiem. Dlatego kiedy Natalia odezwała się ze swoją propozycją, mówiłam znajomym, że to zlecenie, które sobie wymanifestowałam. Od dłuższego czasu nie jestem już w stanie przyjmować zleceń, których nie czuję. Strasznie wtedy prokrastynuję, praca idzie okropnie ciężko. W tym wypadku było zupełnie inaczej. Czytałam kolejne opowiadania i luźno sobie rysowałam wszystko, co przychodziło mi do głowy, po czym wysyłałam Natalii, by wybrała, co jej się najbardziej podoba. Płynęłam.

AK: Flow, jak w tańcu.

AM: Tak. W tańcu bardzo lubię błędy, potknięcia, za którymi można pójść, wykorzystać je jako inspiracje. W rysunku podobnie. Lubię, gdy coś wyjdzie nieperfekcyjne. Błąd jest szczery. Pracując nad Łuskami, zauważyłam ciekawą rzecz. Gdy przy okazji przeglądałam mój stary szkicownik, zwróciłam uwagę, że strona z rysunkami erotycznymi była zaklejona. Teraz mam szkicownik pełen cipek i penisów. Dałam go mamie do obejrzenia, nie miałam z tym żadnego problemu. Ona zresztą też nie. To pokazuje, jaką ewolucję przeszłam wokół tego, co myślę o własnym ciele i seksualności.

AK: Opowiedz o tym.

AM: W podstawówce mieliśmy wychowanie do życia w rodzinie, przedmiot mający niewiele wspólnego z edukacją seksualną. Z lekcji bardziej pamiętam przypowieści o nadgryzionym jabłku niż pozytywny przekaz o ludzkiej seksualności. Dorastanie w Polsce, z wszechobecnym Kościołem katolickim sprawiło, że przez większość życia moja cipka była potworem, którego powinnam się wstydzić, nie dotykać. Dziś bardzo wyzwalające jest dla mnie to, że mogę rysować waginę, używać jej do przyjemności niekwestionowanej przez religię. Korzystać z kobiecej energii. Mam wrażenie, że dopiero teraz naprawdę zaczynam czuć się dobrze ze sobą i z byciem queerową kobietą. Mam też coraz więcej tatuaży, przestaję się przejmować tym, co rodzina i inni o tym myślą; przestaję się bać bycia widzianą. Pierwszy raz w życiu czuję się naprawdę piękna. Ten proces dzieje się już od jakiegoś czasu. Choć nadal nie lubię, jak się komentuje mój wygląd. Albo wygląd innych – że ktoś przytył, postarzał się czy niewłaściwie ubrał.

NRR: Tak, na to wciąż jest przyzwolenie. Właśnie przestałam farbować włosy i często słyszę nieproszone uwagi: „Ale ty masz dużo siwych włosów!”. Taki komentarz z podtekstem, że kobieta powinna farbować włosy, żeby zawsze wyglądać pięknie i młodo.

AM: Ja się ucieszyłam, widząc swój pierwszy siwy włos. „Super” – pomyślałam. „Przemieniam się w wiedźmę”. (śmiech) Dorastałam w domu, gdzie widziałam kobiety: mamę i starsze siostry, które czuły, że cały czas muszą coś w sobie poprawiać. Mama, czesząc mi włosy, powtarzała, że by być piękną, trzeba cierpieć. Sama była pod wpływem tego przesłania.

AK: Znów pojawia się potrzeba życia zgodnie z naturą. Do natury nawiązuje też analogowa forma Syrenich łusek. Zapewnia czytelnikowi doznania zmysłowe: zapach papieru – notabene wytworzonego z materiałów pochodzących z recyklingu, z wykorzystaniem resztek z produkcji spożywczej: cytrusów, kukurydzy, lawendy i winogron – jego szelest, faktura. Doceniam to tym bardziej, że jesteście przecież dziećmi mediów społecznościowych.

NRR: Żeby nie było – książka wyszła też jako e-book. Ale gdy powstał, jeszcze bardziej utwierdziłam się w przekonaniu, że warto było wydać Syrenie łuski w tradycyjnej formie. By – jak słusznie zauważyłaś – odbiorca otworzył się na zmysły, wyszedł ze świata cyfrowego. Jesteśmy tak przesiąknięci mediami społecznościowymi, wyświetlaniem wszystkiego na ekranach, że doświadczenie czytania w papierze staje się wyjątkowe. Budzi tęsknotę za prawdziwym światem.

AK: Na spotkaniu autorskim ktoś zauważył, że książkę można podarować w prezencie. A link? I tak mało kto klika w podsyłane linki, a nawet jak już kliknie, rzadko wychodzi poza pierwszą stronę. Alino, jakie znaczenie ma dla ciebie papier? Używasz papierowych szkicowników, cienkopisów… A mogłabyś przecież rysować na ekranie.

AM: Nie zamykam się na technologię, używam ekranu – rysuję na iPadzie, korzystając z aplikacji Procreate. Ale gdy tworzę animacje, pierwszą klatkę zawsze rysuję w szkicowniku, dopiero kolejne na ekranie, korzystając z oprogramowania, które to ułatwia. Jednak możliwość cofnięcia danego ruchu otwiera przede mną zbyt dużo perspektyw. No i lubię błąd, jak już mówiłam. Poza tym sensoryczne doświadczenie rysowania jest fantastyczne, można coś rozmazać, dołożyć trochę tuszu. Oczywiście są pędzle cyfrowe naśladujące ten efekt, zawsze to jednak tylko naśladowanie. Wszystkie ilustracje do Łusek powstały analogowo, potem były skanowane. Lubię papier, lubię książki, kupuję je, w tym komiksy. Czytanie książki pozwala zwolnić, pobyć w prawdziwej rzeczywistości. Cenię sobie czas spędzany bez telefonu – chodzę z psem na spacery i lubię poczucie, że nikt mnie nie zlokalizuje.

AK: Tak jak syreny znikającej w morskich odmętach. Natalio, skąd się wzięła tytułowa syrena i jej łuski? Czym one są? Pancerzem? Ozdobą?

NRR: Syrena jest połączeniem formy ludzkiej ze zwierzęcą, czyli z naturą, o której dużo dziś mówimy. Syrena wiąże się też z zachwianiem naszych wyobrażeń o płci, a łuski symbolizują warstwę ochronną, granicę między tym, co wewnątrz, i tym, co na zewnątrz nas.

AM: Słucham Natalii i dotykam mojego akwamarynu na szyi. Noszę ten wisiorek, bo czuję silne połączenie z wodą. Sprawdziłam ostatnio, że urodziłam się w pełnię księżyca, podobnie jak wiele kobiet w mojej rodzinie. A księżyc wiąże się z wodą, powoduje przypływy, odpływy. W podstawówce byłam w klasie pływackiej, wychowałam się na serialu H2O: wystarczy kropla. Razem z koleżankami bawiłyśmy się w syrenki, na basenie miałyśmy różne syrenie akcesoria – naszyjniki i tym podobne. Do dziś lubię rysować syreny i inne postaci będące połączeniem ludzi i zwierząt, bo niosą interesującą symbolikę.

NRR: A ja, pisząc tę książkę, miałam sen, w którym otaczały mnie motyle. Sama już nie wiedziałam, czy jestem człowiekiem czy motylem, czy może kimś pomiędzy. I tego też życzę moim czytelnikom.

Aleksandra Kozłowska

Aleksandra Kozłowska

Dziennikarka freelancerka, współpracuje z „Przekrojem”, „Polityką”, „Tygodnikiem Powszechnym”, portalem ngo.pl. W lipcu 2023 roku ukazał się reportaż Nowi wikingowie. Polacy na Islandii (Znak Literanova), napisany wspólnie z Mirellą Wąsiewicz. Na początku 2024 roku w wydawnictwie Znak wyszła jej książka Objazdowe rwanie zębów. Wędrowni dentyści czasów PRL. Lubi głuszę, wiatr i zimno, biwaki i rower o każdej porze.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Dla Rosjan prawa osób LGBTQIA nie są miarą demokracji Dla Rosjan prawa osób LGBTQIA nie są miarą demokracji Dla Rosjan prawa osób LGBTQIA nie są miarą demokracji
Stasia Budzisz

Dla Rosjan prawa osób LGBTQIA nie są miarą demokracji

wyssać wybrać wyłuskać wyssać wybrać wyłuskać wyssać wybrać wyłuskać
Ada Adu Rączka

wyssać wybrać wyłuskać