Przystanek autobusowy „Cmentarna”, ulokowany w okolicy cmentarza w gdańskiej dzielnicy Chełm, mijam od lat. Fakt, że przystanek ten jest dostępny „na żądanie”, pobudza wyobraźnię – czyż nie oznacza to, że sami możemy zdecydować, kiedy przeniesiemy się na tamten świat? Wystarczy nacisnąć odpowiedni przycisk, zasygnalizować kierowcy gotowość i cel znajdzie się w zasięgu ręki.
Zaćmy
Niebo nad Przemyską znów zapłonęło. Blada, pozioma linia niepewnie przecięła granat, jakby ktoś przypadkiem zadrasnął go kartką papieru. Po chwili z rany wypłynęła świetlista strużka krwi – pomarańcz i czerwień rozlewały się coraz śmielej i śmielej, sunęły po całej szerokości nieba krokiem mazura, aż do wielkiego finału. Solarni tancerze ukłonili się, zebrali oklaski i obiecali powtórzyć spektakl jutro. Wstał nowy dzień.
– Spaliny, smog… Odklejają się, słuchaj, siatkówki, zaćmy, wszystko po kolei. Weźmy na przykład Ryśka, szwagra mego – zagaił Andrzej, przeżuwając jednocześnie kanapkę z zylcem.
Nie było jeszcze piątej, lecz nie narzekał na niewyspanie. „Wyśpię się w trumnie” – zwykł mówić. Przez większą część roku wstawał do pracy po ciemku. Poruszał się niczym kret, bez udziału oczu, ale też trochę na pamięć.
– Którego Ryśka? – zapytał Piotr, człowiek bez właściwości.
Codziennie rano spotykali się z Andrzejem w 118. Pierwszy przychodził Andrzej, zajmował im dwa miejsca po lewej stronie, na kole, bo o te niżej mogłaby być awantura. Piotr wpadał w ostatniej chwili, zaraz przed odjazdem autobusu.
– No jak, którego? – żachnął się Andrzej. – Poznałeś przecież Ryśka w zeszłe lato, jak nam pod blokiem montował akumulator w skodzie. Więc nasz Rychu, proszę ja ciebie, był zawsze chłop jak dąb. Czy to węgiel przerzucić z przyczepy do piwnicy, czy kartofli przydźwigać na grzbiecie – pestka. W dziewięćdziesiątym czwartym, jak poszedł do Częstochowy pokłonić się Przenajświętszej Panience, to wrócił też piechotą, bo „niech jadą pociągiem ci, co mają chore nogi” – mówił. Aż tu w maju, tak, zdaje się, że to maj był, Rysiek zaniemógł, położył się, powiedział, że nie wstanie. Iwona szarpie nim, kołdrę ściąga, ten nic, leży. Rumianku każe sobie parzyć.
– Po cholerę? – wzburzył się Piotr.
– Mówił, że to na oczy i że schodzi do podziemia. Daj spokój… – Machnął ręką Andrzej.
– Kto to wie, co mu do łba strzeliło.
Cipa
Jedenasty dzień bez słońca. Nagie gałęzie kasztanowców rosnących tuż przy jezdni wypatrywały wiosny – jeszcze miały nadzieję, którą człowiek już dawno stracił. A może tylko niechcący ją uśpił i drzemie zwinięta w kłębek na dnie przytulnej nory? Gdy nadejdzie odpowiedni moment, a on zawsze przychodzi, otworzy oczy pełne śpiochów, przeciągnie się i wyjdzie obwieścić światu, że to już.
Autobus wszedł w ostry zakręt, omal nie zahaczając o błękitnego fiata wyjeżdżającego z naprzeciwka. Stanął na przystanku, a Maria kątem oka zarejestrowała, że ktoś wsiadł i zajął miejsce obok niej. Wróciła do wgapiania się w okno. „Za dużo ostatnio pracuję” – pomyślała ze smutkiem i przymknęła oczy, by dać im odpocząć. Nie minęło pięć sekund, gdy z letargu wyrwał ją donośny damski głos:
– Nie muszę mieć ładnej twarzy. Wystarczy, że mam cipę.
Maria obejrzała się w prawo. Dziewczyna z sąsiedniego fotela wyraźnie czekała na jej reakcję. Biła od niej buta, która nie pozostawiała miejsca na dyskusję. I rzeczywiście, nie można było zaprzeczyć, że kobieta miała zwykłą, prostą, żeby nie powiedzieć: prostacką twarz – stwierdziła w duchu Maria, ale szybko zganiła się za ten krzywdzący osąd. Co do reszty przymiotów trudno było się jej wypowiedzieć.
– Coś niehalo?! – dopytała napastliwie kobieta.
Maria z chęcią przyznałaby, że owszem, niehalo, bo należą się jakieś wyjaśnienia, lecz tym razem ugryzła się w język i tylko zaprzeczyła ruchem głowy.
– To nara! – dziewczyna rzuciła znad ramienia i tak jak nagle się pojawiła, tak nagle zniknęła.
*
Opowiadania stanowią część zbioru pod tytułem Cmentarna (n/ż). Projekt ten zrealizowano ze środków Miasta Gdańska w ramach Stypendium Kulturalnego.