Zabawny czarno-biały serial Wojna domowa dzięki wpadającej w ucho piosence tytułowej i słynnej frazie „Czy jest suchy chleb dla konia” wrył się w pamięć każdej osoby poniżej rocznika lat osiemdziesiątych, a może nawet dziewięćdziesiątych – był przecież emitowany niemal bez przerwy na różnych kanałach TVP, a i dziś jest w całości dostępny między innymi na TVP VOD.
Pytanie: Kto pamięta, że twórczynią serialu była Mira Michałowska? Prawie nikt, bo mainstream zna przede wszystkim reżysera – Jerzego Gruzę, w dodatku autorka scenariusza i dialogów w czołówce pojawia się pod jednym ze swych licznych pseudonimów – jako Maria Zientarowa. Niewiele osób kojarzy ją dzisiaj także jako uznaną dziennikarkę, publicystkę, tłumaczkę i pisarkę.
Zapomniana, pomijana
Ośmioletnia Mira, zaczytana w „Małym Przeglądzie”, marzyła o publikacji w prawdziwej gazecie. Jako nastolatka pisała teksty do komunistycznego biuletynu, jako studentka dziennikarstwa – dorabiała w codziennej gazecie, a w czasie drugiej wojny światowej – znowu agitowała, tym razem po amerykańskiej stronie. Po drodze tłumaczyła różnego rodzaju teksty anglojęzyczne, żeby w końcu dostać zlecenie na przekład opasłej powieści, Obywatela Toma Paine’a Howarda Fasta, co otworzyło jej ścieżkę do profesji translatorki. Jednocześnie napisała wiele tekstów satyrycznych i zupełnie poważnych – nie tylko dla dorosłych, ale też dla dzieci – ukazujących się w polskich i zagranicznych magazynach. Jako autorka książek kilkanaście tytułów wydała w Polsce i jeden za granicą (doczekawszy się recenzji w „The Economist”!).
Ukoronowaniem jej twórczości było opowiadanie opublikowane w „New Yorkerze”. Tymczasem w wydanej niedawno monografii słynnego nowojorskiego pisma Michał Choiński nawet o Mirze nie wspomina, choć o Adamie Zagajewskim czy Oldze Tokarczuk już tak, twierdząc, że musiał mocno ograniczyć materiał. A jej publikacja w 1964 roku to było coś! Na podstawie opowiadania powstał scenariusz filmowy, a prace nad filmem weszły w fazę wyboru aktorów, którą zniweczył Robert Altman, w hotelowym barze obrażając antysemickim żartem Anouk Aimée – i ostatecznie do realizacji projektu nie doszło…
Mira nie pojawia się również w biografii Antoniego Słonimskiego, z którym się długo przyjaźniła. W książce wspomniany został jedynie jej mąż ambasador, który pomagał Słonimskiemu w staraniach o posadę w UNESCO. Zapytałam Joannę Kuciel-Frydryszak, jak mogła pominąć postać Miry. „Była jedną z wielu, wielu innych osób, na które nie starczyło miejsca” – odpowiedziała.
Podobnie rzecz się ma w biografii Mariana Eilego. Jej autor, Mariusz Urbanek, wspomina tylko męża Miry – Jerzego Michałowskiego (myląc jego placówki: USA z Francją, potem Nowy Jork z Waszyngtonem…), który tuż po wojnie bardzo dużo pisał i tłumaczył do „Przekroju”. Ale pisała do tego czasopisma, i to nawet więcej niż Jerzy, również Mira – i o tym nie ma nawet słowa. Od 1950 do 1965 roku publikowała regularnie i jej teksty idą w setki. Obydwoje z mężem byli w wielkiej zażyłości z Eilem, który często, spanikowany, prosił Mirę o jakiś tekst na cito, bo umówiony autor nie dowiózł. Fakt, że nie ma o niej wzmianki w – swoją drogą – bardzo dobrej i interesującej biografii twórcy „Przekroju”, jest naprawdę zastanawiający, tym bardziej że we wcześniejszych książkach poświęconych tygodnikowi o Mirze wspomina i Adam Klominek, i Tomasz Potkaj.
Kobieta światowa
Niepolska w Polsce, wesoła na zewnątrz, ale pęknięta w środku, obsesyjnie ukrywająca swoje żydowskie pochodzenie, jak wiele osób z jej pokolenia, Mira przez całe życie zmagała się z tragedią, jaka spotkała jej najbliższą rodzinę: ukochany brat przepadł w zawierusze wojennej i ślad po nim zaginął, rodzice zginęli w gettach: ojciec – warszawskim, matka – łódzkim. Uciekająca przed wojną Mira nie była w stanie im pomóc, a wcześniej rozstała się z nimi, rozżalona rozbitą rodziną. Poczucie winy z powodu tego, że akurat ona przeżyła Zagładę, choć przez zupełny przypadek, nie opuszczało jej przez całe życie, którego koniec zasnuła depresja i choroby neurodegeneracyjne.
Poznałam Mirę Michałowską jako nastolatka i dzięki niej zaczęłam studiować dziennikarstwo. Porzuciłam je potem na wiele lat, ale kiedy do niego wróciłam, była jedną z pierwszych osób, o których napisałam. Tamten tekst wzbudził takie zainteresowanie, że przeobraził się w wieloletni projekt, zakończony wydaniem książki Mira. Kobieta światowa (WAB, Warszawa 2025). W tytule biografii nawiązuję do wieloletniego, publikowanego w piśmie „Świat” cyklu felietonów Michałowskiej, który stał się też jej przydomkiem, bo kilka dekad PRL-u spędziła na Zachodzie.
Najbardziej pamiętam, że miała umysł jak brzytwa i formułowała dosyć szokujące sądy o wszystkim. Fascynowała mnie i jednocześnie paraliżowała (bo wiele moich opinii nastolatki i pomysłów na życie wyśmiewała bezlitośnie: „Hiszpański? Naucz się dobrze jednego języka, wystarczy angielski”), ale nie na tyle, żebym bała się przyjść w kolejne odwiedziny. Była niczym Clara del Valle – kiedy ją poznałam, akurat zaczytywałam się w Domu duchów Isabel Allende. Zresztą jak zobaczyła mnie raz z tą książką, dała mi swoje tłumaczenie Dzienników Anaïs Nin z lat 1931–1934… Ale po kolei.
Gdańsk, lata 1919–1924
W 1919 roku rodzice Miry, urodzonej w Łodzi w 1914, przeprowadzają się nad morze. Jej ojciec (Abraham Zandel, później podpisujący się jako Jan) ze swoim bratem założyli w Wolnym Mieście Gdańsku biznes, którego trzeba było doglądać. Miasto handlu i bogatego mieszczaństwa tętniło życiem, lecz atmosfera i wydarzenia zarówno w Gdańsku, jak i w kraju nie napawały przesadnym optymizmem.
Mira uczęszcza do Gimnazjum Polskiego, otwartego w 1922 roku i prowadzonego pod egidą Gdańskiej Macierzy Szkolnej. Z pobytu w WMG została jej znajomość niemieckiego. Trzeba przyznać, że miała świetne ucho do języków – z czasem mówiła biegle po angielsku, francusku, niemiecku i rosyjsku, choć po wojnie do znajomości dwóch ostatnich języków się nie przyznawała. Młodszy syn Miry, Stefan, sądzi, że matka miała awersję do niemieckiego.
Rodzinny dom Miry to kłótnie rodziców. Nowy biznes ojca idzie średnio, recesja też nie pomaga, ostatecznie zakład produkujący palniki zostaje zamknięty. Matka wpada w szpony hazardu – nigdy nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle wróci na noc z kasyna w Sopocie. Grając w ruletkę, traci resztę rodzinnych pieniędzy. Możliwe, że u Dory Zandel odezwały się skłonności dziedziczne – ponoć jej matka umarła na atak serca w hotelu Kempinski w Berlinie tuż po tym, jak przehulała wszystkie pieniądze w Monte Carlo. Przynajmniej taką wersję opowiedziała Mira swojemu starszemu synowi, Piotrowi. On sam uznał, że historia jest zbyt dziwaczna, ale kto wie? W każdym razie Mira do końca życia będzie maniakalnie dbała o to, żeby na siebie zarabiać. Nawet gdy pod koniec swoich dni podupadnie na zdrowiu, największym jej zmartwieniem pozostaną pieniądze, choć na koncie będzie miała ich mnóstwo.
Łódź, lata trzydzieste
Dorastająca, szesnastoletnia Mira czyta „Mały Przegląd” i po raz pierwszy widzi swoje nazwisko w druku. Z podniecenia dostaje wypieków i przez kilka następnych lat śpi z egzemplarzem gazety pod poduszką – w końcu zostają z niego same strzępy.
Tak właśnie Mira łapie pisarskiego bakcyla. To przez niego będzie regularnie publikować w kraju i za granicą, zostanie dziennikarką oraz pisarką. Humor i cięta ironia staną się jej orężem, ale nie uratują jej od depresji.
Dwudziestoletnia Mira, przepiękna dziewczyna o chabrowych oczach i filigranowej figurze, wściekle rzuca legitymacją partyjną w swojego ówczesnego chłopaka Zenona Kliszkę. „Jestem na to za ładna!” – woła. Dzięki młodości spędzonej na redagowaniu gazetek wydawanych przez komunistyczne młodzieżówki pozna kwiat rewolucji i późniejszego aparatu partyjnego, co zapewni jej godziwe, momentami nawet luksusowe życie przez większą część PRL-u. Choć oczywiście nie jest to takie proste.
Paryż, tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej
Po całym dniu słuchania wykładów na Sorbonie Mira wraca do swej dziupli w akademiku, którą dzieli z pierwszym mężem Ignacym Złotowskim, uczniem Marii Skłodowskiej-Curie. Nie jest z nim szczęśliwa, ale mieszka w Paryżu – może studiować i ma paczkę zaprzyjaźnionych emigrantów, których dokarmia swoją zupą „z niczego”.
Maroko i Nowy Jork, pierwsza połowa lat czterdziestych
Wir historii rzuca Złotowskich najpierw do Maroka, w scenerię rodem z kultowej Casablanki, a później do Stanów Zjednoczonych. W Maroku Mira uczy się obierać homary kupione od rybaka i zajada luksusowy przysmak prosto z brudnej gazety. Nie ma osoby, od której Złotowscy nie pożyczyliby jeszcze pieniędzy. Krótkie doświadczenie uchodźcze naznaczy Mirę do końca życia.
Pamiętając o nim, przetrwa kilka chudych lat w Nowym Jorku, pracując jak szalona w amerykańskim Biurze Informacji Wojennej (OWI). W redakcji OWI pisze propagandowe teksty i ma nadzieję, że nikt nigdy ich nie przeczyta. Romansuje z przystojnym Stefanem Arskim i przyjaźni się z Oskarem Langem, domniemanym agentem wpływu. Jako doświadczona stenotypistka przepisuje na maszynie Julianowi Tuwimowi Kwiaty polskie, przyjaźni się z czeskim karykaturzystą, później profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Pradze, dyplomatą i politykiem Adolfem Hoffmeisterem, lunch jada z czarnoskórą koleżanką i przy okazji odkrywa prawdziwe oblicze rasistowskiej Ameryki.
Warszawa, tuż po drugiej wojnie światowej
Po okresie nudy w OWI, którą pogłębiło zerwanie z Arskim (niewątpliwie związane z przybyciem do Ameryki jego żony), Mira zdobywa posadę w dziale międzynarodowym jednej z najbardziej znanych redakcji na świecie. Jako dziennikarka magazynu „Time”, towarzysząc generałowi Eisenhowerowi, z duszą na ramieniu leci do ojczyzny. Wstrząsający opis zrujnowanej stolicy, opublikowany po powrocie z Warszawy w „Harper’s Magazine”, dla niektórych stanie się apologią komunizmu, dla innych – świetną robotą dziennikarską.
Na imieninach u Józefa Cyrankiewicza, na których Mira znajdzie się przypadkiem, poznaje Jerzego Michałowskiego. Ona dla niego rzuca karierę dziennikarki w Nowym Jorku, on dla niej żonę. Pobierają się w Paryżu i razem udają się na placówkę do Londynu, gdzie Jerzy zostaje akredytowany jako ambasador na Dworze św. Jakuba.
Życiem Michałowskiego rządzi przypadek: najpierw naziści dosłownie o włos ubiegli Sowietów i tak – zamiast w Katyniu – wylądował w obozie jenieckim, później przypadkiem dostał się do dyplomacji, a funkcję ambasadora w Londynie objął, ponieważ jego poprzednik zmarł podczas sprawowania służby.
Londyn, lata pięćdziesiąte
Jerzy odnawia kontakt z przyjacielem z młodości Marianem Eilem, który jest redaktorem naczelnym „Przekroju”, najbardziej poczytnego w historii PRL-u pisma. Oboje Michałowscy pod licznymi pseudonimami będą w nim publikować przez następne dwadzieścia lat.
Mira rodzi dwóch synów, przygotowana do porodu nowoczesną wówczas metodą doktora Lamaze’a. Zdobywszy doświadczenie na polu macierzyństwa, prowadzi rubrykę „Młoda matka”, w której… tłumaczy fragmenty bestselerowego dzieła Benjamina Spocka (kto by się w tamtych czasach przejmował prawami autorskimi). Pisze między innymi o tym, jak wykąpać, ubrać czy kłaść niemowlaka, ale też o stolcach, zaparciach i biegunkach. Nic dziwnego, że nie chce się pod tym podpisać własnym nazwiskiem.
Nowy Jork, koniec lat pięćdziesiątych
Jerzy pracuje w kręgu samego Daga Hammarskjölda, sekretarza generalnego ONZ, a Mira bryluje w towarzystwie światowej dyplomacji i poznaje pisarza Thorntona Wildera, z którym przez wiele lat będzie wymieniać korespondencję. Zaczyna publikować humorystyczne opowiadania w amerykańskich magazynach lifestylowych. Cały czas publikuje w „Przekroju” – tłumaczenia, korespondencje i wesołe opowiastki o dwóch niesfornych chłopcach, a potem o młodzieży szkolnej.
Warszawa, lata sześćdziesiąte
Zostaje matką gwiazd: wymyśla Irenę Dziedzic i prowadzony przez nią program „Tele Echo”, pierwszy w historii polskiej telewizji talk show; tworzy scenariusz (napisany na podstawie swoich ukazujących się w „Przekroju” opowiadań) serialu Wojna domowa, od pierwszej emisji bijącego rekordy popularności. Ubiera się u samej Jadwigi Grabowskiej, a środki nasenne, Kleenex i inne luksusowe, niedostępne w PRL-u dobra sprowadza pocztą dyplomatyczną dzięki mężowi, wówczas dyrektorowi generalnemu Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Waszyngton, lata siedemdziesiąte
Mira nudzi się w Waszyngtonie, mieście rządowych instytucji, w którym mąż jest ambasadorem PRL-u w Stanach Zjednoczonych. Pisze jedyną powieść dla dorosłych po polsku – Przeprawę – i po raz pierwszy w życiu musi stawić czoło zmasowanym atakom, inspirowanym częściowo prywatną zawiścią, a częściowo globalną (geo)polityką i antysemityzmem. W efekcie intryg w Ministerstwie Spraw Zagranicznych, inspirowanych przez agentów bezpieki, Jerzy z placówki wraca na ambasadorską emeryturę.
Warszawa, schyłek PRL-u
Michałowscy krytykują stan wojenny (ale tylko na pocztówkach do Franciszki i Stefana Themersonów, które ślą z Genewy, żeby nie przechwyciła ich bezpieka). Jako anonim (nawet nie pod pseudonimem) Mira publikuje w „The Boston Globe” cyniczno-ironiczne sprawozdania z czasów stanu wojennego. O czasach komunizmu pisze w książce o Hemingwayu: „szczęśliwie przetrwaliśmy i ten etap dziejów absurdu”. Regularnie spotyka się w kawiarni Czytelnika z Ireną Szymańską, Tadeuszem Konwickim i Gustawem Holoubkiem.
Warszawa, lata dziewięćdziesiąte
Wznowienie książkowego wydania Wojny domowej staje się hitem. Jej autorka publikuje w nowej, kolorowej prasie, wydawanej nie na papierze wklęsłodrukowym, ale na prawdziwym offsecie. Ma swój mały comeback na salony – dzwoni Krystyna Kaszuba, redaktorka naczelna pierwszego polskiego luksusowego magazynu dla kobiet „Twój Styl”, i zamawia reportaż o Jadwidze Grabowskiej, założycielce Mody Polskiej. Tekst ukazuje się w czerwcowym numerze z 1993 roku, zilustrowany zdjęciem Miry w kreacji Grabowskiej. Michałowska pisze o dyplomacji, światowym życiu, staje się ekspertką od bon tonu, nadal tłumaczy literaturę piękną. W stopce redakcyjnej „Twojego Stylu” będzie widniała aż do początku lat dwutysięcznych, choć przez ostatni okres związana była z magazynem tylko na papierze. Odkąd w marcu 1993 roku umarł jej ukochany Jerzy, Mira powoli zaczęła odsuwać się w cień.
Powązki, rok 2007
Umiera 19 sierpnia 2007 roku. Po pogrzebie – zgodnie z wolą Miry – syn Piotr umieszcza jej nekrolog w „Życiu Warszawy”. Później ukazują się wspomnienia o niej – między innymi w „Dialogu” i „Polityce”. Daniel Passent w poświęconym jej felietonie pisze: „Mira to był brylant. W szarej i smutnej Warszawie świeciła blaskiem, który teraz zgasł”.
Odpominanie
Po śmierci Mira odchodzi w zapomnienie, ale dzięki mediom społecznościowym raz na jakiś czas przebija się do świadomości szerszego kręgu odbiorców. W czasie pandemii Agata Tuszyńska wspomina ją w cyklu opowieści o warszawskich artystkach przygotowanym dla Domu Spotkań z Historią, a także na swoim profilu, podobnie jak Chochlik Kulturalny czy inne portale poświęcone kulturze.
Zazwyczaj Mira pojawia się jako autorka Wojny domowej, serialu, który ma liczne grupy fanów na Facebooku. Za to już niewiele osób pamięta, że to ona przetłumaczyła na polski pierwsze opowiadania Agathy Christie czy Ernesta Hemingwaya, grane do dziś komedie Neila Simona czy ciągle wznawiany Szklany klosz Sylvii Plath (ostatnio przed wydawnictwo Marginesy). Jej nazwisko pojawiło się również przy okazji wybuchu popularności Joan Didion, choć nikt nie wspomniał, że to Mira przekonała autorkę do pierwszych przekładów jej książek na język polski – Modlitewnika i Rzekobiegu. Ba, nawet do założenia konta w złotówkach…
W 2019 roku w miesięczniku „Znak” ukazuje się jej opowiadanie Nad jeziorem Lugano. To jeden z niewielu tekstów, które zawierają wątki dotyczące żydowskiej tożsamości Miry. Oryginał ukazał się w 1964 roku w „New Yorkerze”. Autorem przekładu jest Piotr Oczko, który również dla „Znaku” napisał szkic biograficzny Miry. Zapytałam oczywiście, jak na nią wpadł.
„Drobne ustroje” czytałem w dzieciństwie tyle razy, że w pewien sposób stałem się członkiem książkowej rodziny, nie wiedząc jeszcze, że bohaterowie opowieści mają swoje pierwowzory. Co ciekawe, do „Wojny domowej” nigdy sympatią nie pałałem. Potem pojawiły się kulinaria Miry. Mam brzydki zwyczaj czytania przy jedzeniu i od lat nieustannie powracam do kilkunastu książek – kulinarnych gawęd. „Przez kuchnię i od frontu” oraz „Nie tylko o hamburgerze” przeczytałem w związku z tym kilkanaście razy, poniekąd stopniowo zaprzyjaźniając się tekstowo z autorką. Była inteligentna, autoironiczna, miała klasę, dystans do świata i siebie oraz poczucie humoru podobne do mojego. Szybko jednak zacząłem dostrzegać w tych dowcipnych przecież książkach ewidentne przemilczenia i maski, które nakładała na siebie autorka, z całą pewnością świadectwa traum. Doświadczenie powiedziało mi, że może chodzić tylko o jedno – o Holokaust.
Oczko zdradza, że scenariuszem filmu, który miał realizować Robert Altman, zainteresował się reżyser związany z Teatrem Żydowskim w Warszawie – na razie jednak nic z tego nie wyszło. Tak samo jak z planów Altmana. Marzeniem Piotra Michałowskiego jest, żeby Nad jeziorem Lugano wyreżyserowała Agnieszka Holland. Do trzech razy sztuka?