Łysy lubił się przechwalać, jak to komuś wpierdolił. Najczęściej miażdżył przeciwnika na ustawkach. Zdarzało się jednak, że ktoś go zdenerwował na ulicy. Machnął wtedy raz czy drugi i sprawa była załatwiona, a on się uspokajał. Ale był pewien problem. Rodzaj psychofizycznej przeszkody, która utrudniała rozładowanie złych emocji. Łysy był większy od wielkich, przez co sprawiał wrażenie, że lepiej z nim nie zaczynać. I nikt nie zaczynał. Omijano go. Gdy tylko zaczynał szukać kontaktu wzrokowego, inni odwracali wzrok. Gdy celował ramieniem w ramię potencjalnej ofiary, która go mijała, jakiś piąty zmysł podpowiadał jej, by w porę odskoczyć, i to tak sprytnie, że Łysy nawet się o nią nie ocierał, przez co nie miał szansy na zdecydowaną reakcję. To było naprawdę irytujące. To, że uparcie, wbrew niemu, schodzono mu z drogi. Zapewne z racji jego gabarytów, groźnej fizjonomii i tego, jak się poruszał. Cechy te jednoznacznie wskazywały, że jedyne, co można było od niego otrzymać, to potężny ból. Żadnej litości, przyjaźni, skruchy, życzliwego uśmiechu. Że też natura musiała obdarzyć go takimi przywarami. Wielkość, ponurość, złe spojrzenie. Gdyby czekał, nie miałby komu wpierdolić. Dlatego poza ustawkami jeszcze nigdy się nie bił w obronie własnej. Z prostej przyczyny. To on atakował.
Teraz jechał z kumplami na mecz. W bezprzedziałowym wagonie Szybkiej Kolei Miejskiej, która wolno toczyła się między przystankami. Było głośno i dużo piwa. Wagon należał do nich. Wiadomo. Ale tym razem Łysego nie cieszyła wspólnota. Coś go gryzło. Aż nie wytrzymał. Zwierzył się Łapie, który siedział obok niego, że ostatnio pobił takiego dziadka, choć chyba nie musiał.
Dziadek miał jakieś sto lat, nawet jeśli sześćdziesiąt, zresztą kto go tam, kurwa, wiedział ile. W każdym razie Łysy mu wpierdolił. Dlaczego? Dziadek źle spojrzał. Po prostu spojrzał. I teraz Łysy miał dylemat: czy dziadek źle spojrzał, czy po prostu spojrzał. Bo jeśli po prostu, to może nie należał mu się wpierdol.
Łapa stwierdził, że każdy z wiekiem mięknie, a Łysy nie potrafił dojść, czy chodziło mu o niego czy o dziadka, którego pobił za spojrzenie na Julię, choć tak naprawdę chuj i Matka Boska wie, czy dziadek w ogóle na Julię spojrzał. Jedyne, co raczej na pewno, to to, że dziadek się uśmiechał, zanim Łysy mu tego uśmiechu nie starł kilkoma plaskaczami w twarz. Dziwne. Jakiś rok temu w ogóle by go ta sprawa nie zajmowała. Dziś niewygodnie uwierała. Pocieszał się, że dziadek w młodości musiał być niezłym skurwielem, choć przecież nie musiał być. Łysy ewidentnie zmagał się z emocjonalnym dołem. A może miał najzwyklejszego na świecie kaca? Po kilku dniach nieprzerwanego picia zachodziła taka możliwość.
Zadzwoniła komórka. Odebrał.
– Dzień dobry pani – mięciutko przywitał się z głosem w telefonie.
– Dzień dobry?! – parsknął Łapa.
Łysy go zignorował. Zatkał palcem jedno ucho, by lepiej słyszeć. W wagonie było głośno od przyśpiewek i śmiechu.
– Pomóc z zakupami, tak? Rozumiem. Na razie nie mogę tego zrobić. Jestem na wyjeździe – tłumaczył się. – Będę na miejscu jakoś po trzeciej. Wtedy się do pani odezwę, dobrze? No, to jesteśmy umówieni. Dziękuję. Do widzenia.
– Co ty, Łysy? – Łapa był w szoku. – Pani? Dzień dobry? Dziękuję? Do widzenia?
– Z wiochy nie jestem.
– No, ale aż taka pierdolona kultura? Czy to nie jakieś przegięcie… – Łapa usilnie szukał słowa – … społeczne?
– Nie pierdol. Po prostu sąsiadka. Przyjaźniła się z moją matką. Stara baba. Wykręciło jej nogi i nie wychodzi jej chodzenie. No to pomagam.
– Nie poznaję kolegi! – Łapa klepnął Łysego w plecy, co go trochę podkurwiło. Nie lubił niespodziewanych klepnięć. Wolał spodziewane. Nie lubił filmowych tekstów. Wolał życiowe. No i za bardzo nie potrafił wyczuć, czy ktoś z niego żartuje czy nie. Dylemat, który zrodził kolejny. Jak zrozumieć kogoś, gdy samego siebie nie potrafisz zrozumieć?
Czuł to: wyraźnie kumulowało się w nim napięcie. Dobrze to znał. Zdarzało się dość często. I znał tylko jeden sposób na jego rozładowanie. Rozejrzał się po wagonie. Niestety, otaczali go sami swoi. Podpici, rozśpiewani, uchachani. We własne gniazdo przecież nie będzie srał.
Na szczęście pociąg zatrzymał się na kolejnym przystanku i do wagonu wszedł młody chłopak. Chuderlak w okularach. Natychmiast zorientował się, że źle trafił. Dlaczego nie wybrał innego wagonu? Przez nieuwagę. Zaczytał się w telefonie i nie sprawdził, w jakie towarzystwo wsiada. Nieuwaga potrafi drogo kosztować. Na liście zdarzeń negatywnie wpływających na dalszy rozwój wypadków zajmuje wysokie miejsce. I brak refleksu. Też zajmuje wysoką pozycję. Chłopak nie zdążył wyskoczyć z wagonu, bo drzwi były od niego szybsze. Zamknęły się za złośliwym pomrukiem. Nie zdążył też przejść do drugiego wagonu, bo drogę zagrodziło mu kilku kiboli. Miał zamiar odwrócić się od nich do okna, że niby za oknem ciekawiej, ale wtedy zobaczył Łysego.
Zbliżał się z uśmiechem na ustach. Wyglądał na takiego, który wiedział to, czego chuderlak się domyślał. I z tego domyślenia nogi zmiękły mu w drżące galarety. Wystarczy rzec, że najbliższa przyszłość wyświetliła się w całkiem odmiennych wersjach na dwóch różnych ekranach. Chuderlakowi jako spełnienie koszmarów. Łysemu jako oczyszczająca z wyrzutów sumienia konieczność.
A wtedy Szybka Kolej Miejska przyspieszyła tak bardzo, że Łysy poczuł wiatr we włosach, których nie miał. Przezornie je przecież zgolił, by nie było za co złapać, gdy zaczynał psychoterapię.