Moby Dzik

Ilustracja: Maciej Krawczyński
Ilustracja: Maciej Krawczyński

Sus scrofa

Moje imię: Leamzi. Rok chamski 2052. Już od przeszło dekady trwa ta ponura chryja. Walka na śmierć i życie człowieka ze świnią dziką. Bunt ssaka łożyskowego z rodziny świniowatych jako uzasadnienie bezwzględnej wojny. Rozlać krew odyńca twą dystynkcją. Czcij ojca swego i matkę, a losze urządź jatkę…

Krwawą łaźnię najskuteczniej uskutecznia dzielnicowy nemrod Baha. Ubił tej wściekłej zwierzyny bez liku. Sen mu jednak z powiek spędza wielka biała kupa mięsa. Odmieniec pośród oszalałych watach. Sam sobie sterem, żeglarzem, odyńcem. Osobny, pojedynczy, najdzikszy. Straszne jego ślepia przypominają dwa małe groby wywrócone na nice i ziejące próżnią, wszczepione na wieczność w szorstki cmentarz jego sierści.

Nasza wirtualna encyklopedia to zarazem encyklika. Jej serwery nie znoszą sprzeciwu, wszelki głos buntu zostaje unicestwiony. W trybie natychmiastowym zmielony przez niszczarki do zuchwałych języków. Dogmat, fake news, rozchwiane matryce weryfikacji. Przekaz, przykaz, nakaz. Rozkaz niepohamowanego przepływu. Wirtualne dysze kontroli kierują strumieniami do prania mózgu. Szerzy się dezinformacja jak poświata ducha świętego na pustyni nieistnienia. Świntuszy ślina clickbaitu. Nasza ency-pency-klik-klik wyróżnia zatem następujące rodzaje bestii:

a) warchlaki/dzieciaki/pociski – młode dziki, niekiedy tworzące groźne bandy o zamkniętej strukturze,
b) przelatki/podlotki/armatki – dojrzewające, lekko już wyrośnięte dziki, zazwyczaj grupujące się w groźne bandy o płynnej i kombinatorycznej strukturze,
c) lochy/loszki/haubice – samice dzika w różnych przedziałach wiekowych, niekiedy grupujące się w groźne bandy o płynnej i kombinatorycznej strukturze,
d) odyńce/kabany/bombowce – dojrzałe dziki, zazwyczaj tworzące groźne bandy o zamkniętej strukturze.

Podział to uproszczony, niepełny, opierający się na mało stabilnych szczudłach statystyki i obserwacjach domorosłych zoologów, a w istocie żądnych odwetu przedstawicieli gatunku Homo sapiens.

Bunt dzików

Nagle, z górą dziesięć lat temu, zaczęło się ich pojawiać coraz więcej. Na początku w miejscach przecięcia szemranych dzielnic z podmiejskimi lasami. Wzdłuż linii demarkacyjnej pomiędzy dzikim a lekko uczesanym, pomiędzy pseudocywilizacją a jej mrocznym inkubatorem. Granica ta przesuwała się wraz z ekspansją watach w głąb miast. W końcu były wszędzie. Opanowały nie tylko okolice śmietników, ale również ogródki, piwnice, szopy, trawniki, piaskownice, parkingi, orliki, place zabaw, pustostany, podjazdy, składziki, kurniki, przybudówki, betonowe place, lotniska, porty, hangary, garaże, pasaże, płyty chodnikowe i płyty nagrobne; ciemne podwórza, szmaragdowe aleje, pokątne korytarze, mesmeryczne dziedzińce, wyuzadane plebanie, półdzikie koczowiska, rozchwiane torowiska, zardzewiałe magazyny, wszawe ruiny, poszczerbione cytadele, ogołocone ze szczurów kanały, roziskrzone huty, frenetyczne tancbudy, wilgotne koszary, niesztampowe szuwary, rozklekotane budowy, skażone sanitarki, geriatryczne przedszkola. Wielkie nieba! Całe morza racic, rzeki ryjów, oceany pękatych korpusów. Ludzki pan uznał to za rebelię. Dziki zryw. Na jego oczach przebiegający rokosz. Trzeba było przeciwdziałać temu zdziczeniu krajobrazu. Powołano łowczych rady dzielnic. Łowczy wydali dekrety. Dekrety weszły w życie. Życie zostało podane w wątpliwość. Kastracja, depopulacja, redukcja. Odstrzał lub odłów. Lokalne różnice. Do głupiego roboty albo zagłada rodzaju ludzkiego. Nikt nie śmiał wątpić.

Jesteś olbrzymim białym odyńcem. Rzadko występujesz w tak zwanej przyrodzie. Widywano cię w wielu miastach po zachodzie słońca. Zazwyczaj bardzo krótko, niekiedy zmrużenie powieki zamykało temat. Demoniczne ślepia to twój majestat. Bez mrugnięcia okiem mościsz się w ogromie. Upuszczono ci wiele błękitnej krwi. Twe śnieżnobiałe cielsko jest niby góra zwalista posypana najczystszej jakości proszkiem do pieczenia neuronów. Wyłaniasz się z niebytu niczym zjawa w najmniej spodziewanych momentach powszechnego stuporu. Znikasz pod płaszczykiem purpury, pozostawiając za sobą wrażenie przywidzenia. Mamisz zmysły struchlałej gawiedzi. Zasiewasz lęk w duszyczkach burżujek. Wysysasz energię z lędźwi arcykapłanów i magnatów. Wnikasz w nerwy nadwrażliwych osesków. Jesteś potworem nocy, rezerwuarem sprzecznych mocy, arcyksięciem wśród leśnej elity. Z wytrysków sążnistych twej destrukcji na bagnach wystrzela w kosmos twoja apoteoza!

Baha stoi w samym sercu lasu. Jest do szpiku kości rozważny. Uosabia w tym momencie rozum rodzaju ludzkiego. Towarzyszy zostawił w Bazie i wyruszył na samotną misję. Pragnie ubić białego dzika. Nie brata się ze strachem, nie potrzebuje niczyjej pomocy. Zamierza zostać bohaterem albo męczennikiem. Cześć i chwała bahaterom!

Sowy pohukują jak potępione serwery. Nadajnik wykrywania dzików uporczywie piszczy. To musi być okazały osobnik. Dorodny odyniec! Większy niż utuczona ponad miarę krowa. Żaden przelatek, o warchlaczku nie wspominając. Nadchodzi chwila wielkiego zwarcia, przemienienia. Baha naprężył się jak kapłon przed skokiem w małą śmierć. Wytężył całą swą wolę dzielnego łowczego. Najeżył się dziko elektroniką. Zaszumiał wiatr, w kniejach zaszeleściło niemiło, jeszcze chwila… I wtedy coś na niego runęło. Wychwycił tylko kątem oka cień bielszy od skrzydła cheruba. Potem na długo stracił przytomność. Obudził się bez jednej ręki w szpitalu powiatowym.

Opowiadanie niewłaściwe

To jest ten dzień. Niebawem nastąpi misterium wendety. Nie czas na bzdety. W umyśle łowczego Bahy dziko pulsują wizje scen odwetowych. Kikut jego prawej ręki tępym bólem sygnalizuje odkupienie. To obietnica nadchodzącej rozkoszy, re-rokoszu, ludzkiego odrodzenia. Zmienia się skład powietrza z dzikiego na rozumny. Baha prowadzi w głąb miasta swą ekspedycję. Tym razem zabrał ze sobą grupę do zadań specjalnych. Towarzyszy mu kilku karnych pomyleńców. Ich poczynania śledzi na żywo bezlik widzów. Transmisja online, rzecz jasna. Od czasu pierwszej potyczki z bestią Baha pozyskał miliony followersów. Jego żądza zemsty pociąga masy. Ci ludzie są żywotnie zainteresowani napędzanym nienawiścią interesem Bahy. Jeśli uda się z Moby Dzikiem, uda się z całą populacją dzików. Dedzikizacja miast jako słodka perspektywa, a zarazem wielki internetowy spektakl. Unicestwienie rozbestwionych watach; starcie na pył sfor dzieciaków, rozmontowanie szajek podlotków, ubezwłasnowolnienie loszek w trakcie grupowych szabrów, wyczyszczenie kanałów z gangów kabanów. To wszystko będzie możliwe dopiero po likwidacji absolutnego, niepodważalnego, niepodrabialnego króla dzikości: białego odyńca odmieńca. To będzie zaprawdę punkt zwrotny.

Baha nagle ryknął do swoich ludzi: „Bystro wypatrywać białego odyńca! Ostra lanca na Moby Dzika!”

Kulminacja nadchodzi. Baha stoi w samym sercu wydarzeń. Z prawej pierwszy pomocnik łowczego. Z lewej drugi pomocnik łowczego. Na froncie pochodu trzeci gamoń wypatruje bystro przeciwnika. Tyły ubezpiecza czwarty pachołek. Cały kwartet wyposażony w nowoczesne, długie paralizatory, żywo przypominające prastare harpuny. Proteza prawicy Bahy sama w sobie jest niszczycielską bronią. To ona w odpowiednim momencie ma zadać decydujący cios. Panuje mrożąca krew w żyłach cisza. Opustoszałe miasto raz po raz nawiedza świszczący odgłos wiatru. Pomocnicy Bahy starają się mieć oczy dookoła głowy, by on sam, mesjasz wendety, mógł się skupić na wykonaniu tylko tego jednego zadania. Wszystko to, cały ten łowczy projekt, zostało starannie pomyślane, zmyślnie wykoncypowane, dopięte na ostatni guzik. To walka rozumu z tym, co nierozumne. Tego, co ludzkie, z tym, co na wskroś dzikie. Posrańca z Odyńcem.

Są. Pędzą wielką ławą. Nie sposób rozróżnić poszczególnych ciał. Wielka bateria niezliczonych watach. Lecą bombowce, świszczą pociski, walą haubice, rąbią armaty. Utworzyły swoisty ekosystem z odrzutowego kolektywu. Bezkresny ocean dynamicznej dziczyzny! Potworny kłąb kurzu, powietrznych oscylacji, przemożnego wycia, rycia, kwiku. Czy apokalipsa już trwa? Baha wyostrzył percepcję do granic poczytalności. W żyłach żywo cyrkuluje krew mściciela. Wzrok szuka nieuchwytnego odyńca, białego okupanta. Skok, bryk, poszum! Teraz? Śnieżnobiałe cielsko unosi się w oddali na fali pękatych korpusów. Ledwo uchwytna biała plama majaczy niby płatek śniegu na linii widnokręgu. Pojawia się i znika. Jak eteryczna błyskawica, kłąb septycznej energii, widmowa topielica. Cała nasza czwórka na posterunku. Szykują elektroharpuny. Baha przymierza się do ostatecznego rozwiązania… Nagle!

Dziki się rozpierzchają. Nikną ich cienie, z przedmieść ulatuje zwierzęcy ryk, infrastruktura na powrót pustoszeje. Jakby ich tu nigdy nie było. Członkowie drużyny łowczych tracą kontenans. Baha dębieje. Widzowie głupieją. Stream na żywo umiera. Ludzie rozchodzą się po kątach domów, emigrują wewnętrznie, tracą zainteresowanie. Pozostaje wrażenie dziwnego niesmaku, któremu wtóruje wyparcie. To doprawdy już KONIEC?

O nie, nie. Nie tak prędko. Wirus, robota zmyślnych hakerów, zgrywa zaświatów? Na ekranach wszystkich laptopów, tabletów, smartfonów, iphonów etc. pojawia się komunikat na białym tle:

Wróciliśmy do lasu.
Pozdrawiam, Moby Dzik

 

Marcin Czerniawski

Marcin Czerniawski

Pochodzi z Węgorzewa, mieszka w Trójmieście. Filozof, fircyk, prozaik. Pracuje w wąsko pojętej branży księgarskiej. Laureat Połowu Prozatorskich Debiutów, projektu organizowanego przez Biuro Literackie. Publikował w biBLiotece oraz almanachu „Połów. Poetyckie i prozatorskie debiuty 2022”.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Stara rura & krata piwa Stara rura & krata piwa Stara rura & krata piwa
Jacek Szafranowicz

Stara rura & krata piwa

Cmentarna (n/ż) Cmentarna (n/ż) Cmentarna (n/ż)
Agnieszka Domańska

Cmentarna (n/ż)