Nellie Bly. W 72 dni dookoła świata

Przyjęcie powitalne Nellie Bly w Jersey City, drzeworyt wydrukowany we „Frank Leslie’s Illustrated News” 8 lutego 1890 roku (źródło: www.wikiwand.com)
Przyjęcie powitalne Nellie Bly w Jersey City, drzeworyt wydrukowany we „Frank Leslie’s Illustrated News” 8 lutego 1890 roku (źródło: www.wikiwand.com)

Fragment powieści poświęconej amerykańskiej dziennikarce i reporterce Nellie Bly (właśc. Elizabeth Cochran Seaman). Urodzona w 1864 roku, 14 listopada 1889 roku wyruszyła z Nowego Jorku w podróż dookoła świata, realizując reportaż dla „New York World” z wyprawy, dla której wzorem stało się W 80 dni dookoła świata Juliusza Verne’a. 25 stycznia 1890 – po 72 dniach, 6 godzinach, 11 minutach, 14 sekundach – Nellie Bly powróciła do Nowego Jorku. Nie tylko była pierwszą kobietą, która odbyła podróż dookoła świata bez towarzystwa mężczyzny, ale też zrobiła to rekordowo szybko. Jej wynik został pobity kilka miesięcy później przez George’a Francisa Traina, który okrążył kulę ziemską w 62 dni.

 

W niedzielę tętniące życiem najmodniejsze miasto Ameryki nieco cichło. Wszystkie nowojorskie sklepy były zamknięte, a ulice wyglądały na opustoszałe. Wyjątek stanowiły okolice godziny dwunastej, kiedy nowojorczycy – oczywiście zaraz po tym, jak opuścili kaplicę Świętego Pawła – zazwyczaj spacerowali po Piątej Alei i w pobliskim Central Parku. W bogatych domach obiad podawano około godziny trzynastej, potem służba miała wolne.

W 1888 roku leniwe niedzielne popołudnia i wieczory rozjaśniały tysiące gazowych latarni, które umożliwiały spokojny powrót do domu klientom piwnych ogródków. Zegary kościołów odmierzały niedzielny rytm Nowego Jorku jak najlepszy szwajcarski zegarek.

W przeciwieństwie do wielu mieszkańców tego miasta, spędzających dzień beztrosko, Elizabeth nie mogła sobie na to pozwolić. Miała ważne zadanie, musiała zastanowić się nad nowym artykułem, który omówi w poniedziałek ze swoim redaktorem naczelnym. Propozycja powinna być mocna merytorycznie, inaczej tekst nie będzie miał szans, by trafić do publikacji, a to zwiastowałoby brak pieniędzy na bieżące rachunki.

Tym razem pomysły nie przychodziły jej jednak do głowy, a rozdzierający ból w okolicach skroni, na który nic nie pomagało, nie ułatwiał Elizabeth zadania. Otworzyła znajdującą się w korytarzu szafkę, gdzie powinna znajdować się ergotamina, najpopularniejszy w aptece za rogiem, a może nawet w całej Ameryce, lek na migreny. Niestety, mimo usilnych poszukiwań nie znalazła niebieskiego pudełka. Nie rozważała jednak wieczornych zakupów, było już późno, a poza tym w niedzielę i tak żadna z aptek nie była otwarta.

Zdecydowała, że weźmie ciepłą kąpiel i położy się do łóżka. Miała nadzieję, że zaśnie ze zmęczenia, a sen uwolni ją od dolegliwości. Tak się jednak nie stało. Po wielu godzinach przewracania się z boku na bok, mniej więcej około czwartej nad ranem, Elizabeth ogarnęło przeświadczenie, że nadmiar obowiązków zawodowych jej nie służy. Rozmyślała o tym, że gdzieś na świecie są spokojniejsze i przyjaźniejsze miejsca do życia, choć równie fascynujące jak te odwiedzane przez Phileasa Fogga w powieści, która niedawno stała bestselerem w nowojorskich księgarniach. Po dłuższej chwili, pozbawiona nadziei na zaśnięcie, usiadła na krawędzi łóżka i spojrzała na stojącą pod ścianą biblioteczkę, gdzie piętrzyły się rozrzucone niedbale książki. Wyciągnęła jedną z nich – zatytułowaną W osiemdziesiąt dni dookoła świata. Wydana w 1872 roku powieść Juliusza Verne’a miała granatową okładkę ze złotymi zdobieniami. Były jak obietnica niezwykłej literackiej podróży, w którą wyruszą wszyscy, jeśli tylko książkę otworzą.

– Czemu by nie zostać kobiecą wersją Fogga? – wyszeptała do siebie Elizabeth, a potem przyszła jej do głowy jeszcze śmielsza myśl.

*

Elizabeth była córką kupca Michaela Cochrana. Mimo że pochodziła z dobrze sytuowanej rodziny, wiele lat wcześniej postanowiła, że będzie utrzymywać się sama. Zresztą w jakiejś mierze została do tego zmuszona przez okoliczności, gdyż jej ojciec zmarł, gdy miała sześć lat – odtąd sytuacja finansowa w domu uległa pogorszeniu. Z tego powodu musiała zrezygnować z planów zostania nauczycielką. Nie miała jednak za dużo czasu, by się nad tym roztkliwiać, postanowiła bowiem wziąć sprawy we własne ręce i odwrócić niekorzystny bieg zdarzeń. Zrobiła to brawurową odpowiedzią na pewien artykuł prasowy, który dowodził, że kobiety nie powinny interesować się edukacją ani karierą. Potem zdobyła pracę w „Pittsburgh Dispatch” i starała się niezależna. Pisała pod pseudonimem Nellie Bly. Ta sama odwaga doprowadziła ją aż do biura „New York Word” i samego Josepha Pulitzera.

*

Jeden z najbardziej znanych punktów miasta, budynek znajdujący się pomiędzy Dziewiątą a Dziesiątą Ulicą, był synonimem nowojorskiego luksusu, który podkreślały szklane tafle okien o niebieskim odcieniu, balkonowe galerie, zwisające z sufitów pozłacane żyrandole i ubrany elegancko tłum klientów, których nawet o wczesnej porze w tym miejscu nie brakowało. Ponad trzydzieści działów oferowało tkaniny, odzież takich marek jak Lord & Taylor, Beck’s i Arnold Constable & Company, a także galanterię, dywany, zabawki i wiele innych artykułów. Stworzony przez irlandzkiego emigranta Alexandra Stewarta, stanowił spełnienie amerykańskiego snu, który w Nowym Jorku wydawał się bardziej rzeczywisty niż gdziekolwiek indziej.

W sklepowej witrynie uwagę Nellie przyciągnęła para skórzanych rękawiczek. „Drogie, ale może warte swojej ceny?”, pomyślała i spojrzała na zmarznięte dłonie. Listopadowe poranki nie należały do najcieplejszych. „Nie tym razem, nie ma czasu”, ponagliła sama siebie i ruszyła dalej.

Po drodze rozmyślała o wydarzeniach, do których doszło po śmierci właściciela domu handlowego. Sprawa, związana z niemałym skandalem, przyczyniła się do powstania lokalnej legendy głoszącej, że mauzoleum ze szczątkami przedsiębiorcy zostało wyposażone w urządzenie, które uruchomi dzwony katedry, jeśli ktokolwiek naruszy jego spokój. „Steward, o tobie nigdy nie napiszę, moi pracodawcy za tobą nie przepadali”…

Z zamyślenia wyrwał ją dźwięk pędzącego za jej plecami powozu, wzbijającego w powietrze tumany kurzu. Odwróciła się instynktownie w drugą stronę, chroniąc oczy przed drobinkami piasku. Gdy tylko pył osiadł, ruszyła dalej, minęła kilka jasnych budynków, zbudowanych z lokalnego piaskowca, i blisko ratusza skręciła w okolice Newspaper Row, uznawanego za centrum prasowe Ameryki. Drzwi do budynku „New York World” otworzył jej portier.

– Dzień dobry, panno Elizabeth – przywitał ją niemłody już człowiek.

Henry był uroczy, za każdym razem witał się z pracującymi tu ludźmi w ciepły sposób i wszystkich pamiętał z imienia i nazwiska. W przeciwieństwie do innych pracowników gazety nigdy nie używał jej redakcyjnego pseudonimu. Elizabeth znała Henry`ego od lat, od czasu, gdy jako stażystka trafiła do redakcji, w której miała zostać tylko na kilka miesięcy, by później znaleźć sobie lepsze zajęcie. Tego chciałby jej ojciec, gdyby jeszcze żył.

– Czy szef jest już w biurze? – zapytała, wiedząc, że zwraca się do osoby, która będzie mogła udzielić jej najbardziej precyzyjnych informacji.

– Tak, pojawił się pół godziny temu i wydawał się bardzo spieszyć – odparł

Nelly wiedziała, co to oznacza: goniły ich terminy, a ona – zamiast przyjść dziś z tematem kolejnego artykułu – pojawiła się z szaloną propozycją. Poniedziałki nigdy nie były łatwe, a ten zapowiadał się trudniejszy od poprzednich. Uśmiechnęła się niepewnie do portiera i pełna wątpliwości ruszyła w kierunku gabinetu redaktora.

Może niepotrzebnie się martwiła, po nagrodzie dla dziennikarza, którą otrzymała kilka miesięcy wcześniej, stała się gwiazdą redakcji. Ale jednocześnie miała świadomość, że jest kobietą. Jedną z nielicznych w tym miejscu; osobą, którą można szybko zastąpić kimś innym, jeśli okazałoby się, że nie daje rady.

Centralny punkt ogromnego gabinetu redaktora naczelnego stanowiło antyczne, mahoniowe biurko, na którego blacie znajdowały się stosy mniej lub bardziej ważnych dokumentów, pudełko z cygarami i maszyna do pisania Hammonda, jeden z najnowszych wynalazków. Mimo godziny dziesiątej panował tam lekki półmrok.

– Masz dla mnie jakiś temat? – zapytał szef, gdy Nellie zajęła miejsce naprzeciwko niego. Bawił się długopisem i wyglądał na lekko zniecierpliwionego.

– Cóż, mam coś… – zaczęła Nellie, ważąc każde słowo i zastanawiając się, czy powinna posunąć się dalej.

– Jaki? – zapytał mężczyzna.

– Pojadę dookoła świata i zrobię to w krótszym czasie niż Phileas Fogg – wyrzuciła z siebie jak z procy. Zapanowała cisza, a potem padło głuche „nie”. Wzrok Nellie, błądzący do tej pory gdzieś pomiędzy blatem biurka a splecionymi palcami rąk, zawisł nieruchomo na siedzącej przed nią postaci.

Około pięćdziesięciopięcioletni redaktor prowadzący najwyraźniej podążał za trendami europejskiej mody: miał na sobie tweedową marynarkę o luźnym splocie włókien. Piękny norfork, popularny w Europie, w Ameryce wciąż nie był często spotykanym strojem. Jeden rząd guzików i pas odcinający talię, a do tego fason, który naturalnie podkreślał zapał do ruchu i podróży.

„Jakże on może tego nie rozumieć?”, niedowierzała Nellie. Jej spojrzenie pobiegło teraz wyżej. Szpakowate, równo przycięte włosy pasowały do jasnej, nieco zmęczonej twarzy szefa, a w jego oczach było coś kontrastującego z wypowiedzianymi wcześniej słowami, coś, co sugerowało jego zainteresowanie. „A więc mam szansę”, przemknęło jej przez myśl. „Ode mnie zależy, jak ją wykorzystam”.

John Cockerill patrzył na nią z uwagą. W całej swojej karierze nie spotkał wcześniej podobnej kobiety, której śmiałość graniczyła z tupetem. Niewyparzony język, dzikie pomysły, własne zdanie i skłonność do ryzyka, a do tego artystyczna dusza – wiedział, na co stać jego podopieczną. Spodziewał się, że któregoś dnia przyjdzie do niego z podobną propozycją, a mimo to udało się jej go nieco zaskoczyć. Nie odrzucał jej pomysłu, chciał jedynie zobaczyć, jak Elizabeth zachowa się, gdy jej odmówi. I czy ma wystarczająco dużo wiary w powodzenie, by swój plan jednak przeforsować. Słyszał, że już kilku śmiałków szykowało się do pobicia rekordu Fogga, ale nie było wśród nich żadnej kobiety. Poczytność gazety spadała, potrzebowali wsparcia, a taka wyprawa mogła stanowić szansę nie tylko dla śmiałej podróżniczki. Nellie patrzyła na szefa tak, jakby chciała przejrzeć jego myśli. „Nie tak szybko, moja droga”, rzucił w duchu rozbawiony mężczyzna. Wstał i zrobił kilka kroków w kierunku okna.

Na zewnątrz zaspani ludzie spieszyli w różne strony miasta, niektórzy przystawali przed budynkiem ratusza, chłopiec z gazetami głośno zachęcał do ich kupienia, a napływające znad zatoki chmury zapowiadały deszcz. Tę dość monotonną scenę przerwał głośny dźwięk zatrzymującej się przed frontem budynku dorożki. Wysiadł z niej mężczyzna o ciemnej karnacji, ubrany w zielony płaszcz i aksamitny kapelusz. Jego dłoń w czarnej rękawiczce mocno ściskała uchwyt walizki. Mężczyzna spojrzał w górę budynku, szukając właściwego okna. Następnie dotknął palcem wskazującym rogu kapelusza, jakby się z kimś witając.

John odwrócił się i spojrzał na dziennikarkę.

– Mogłabyś mnie jednak przekonać – powiedział, uśmiechając się lekko pod wąsem. – Spróbuj, dam ci dwadzieścia cztery godziny. Teraz muszę cię przeprosić, za chwilę będę miał ważnego gościa.

– Oczywiście – odpowiedziała Elizabeth. Kiedy zbliżała się do drzwi, dobiegł ją jeszcze męski głos:

– Pamiętaj, by przynieść jutro swój artykuł!

Blisko windy minęła na korytarzu mężczyznę, z którym się prawie zderzyła, pochłonięta myślami o tym, czy jej plan przyniesie oczekiwane rezultaty. Przed drzwiami redakcji zauważyła stojącą dorożkę.

– Bogaci mają swoje zachcianki – usłyszała za plecami głos portiera.

Załamanie pogody było już blisko, a akurat tego dnia Nellie bardzo nie chciała zmoknąć. Listopadowy deszcz i wilgotne powietrze niemal zawsze powodowały u niej migreny. Po ostatniej nocy nie chciała o kolejnej nawet słyszeć.

– Do zobaczenia, Henry – rzuciła przez ramię, lekko się uśmiechając, potem naciągnęła na głowę kaptur płaszcza i ruszyła w stronę Mostu Brooklińskiego.

*

Pod koniec XIX wieku Hamburg America Line była jedną z największych firm żeglugowych przewożące imigrantów z Niemiec i Europy Wschodniej do – jak im się wydawało – lepszego świata. Główna trasa rejsu wiodła z Hamburga do Nowego Jorku przez angielskie Southampton. To, co oferowano pasażerom pierwszej czy drugiej klasy, dalece przewyższało warunki podróży w klasie trzeciej. Posiadacze najtańszych biletów, stłoczeni w piętrowych kajutach lub na podłodze ładowni statku, dzielili się jedną łazienką na kilkuset podróżnych.

Nelly widywała w okolicy portu tych zmęczonych podróżą i życiem ludzi, którzy do Ameryki przybywali często z całymi rodzinami. Pierwszą rzeczą, jaka ich tu czekała, nie było uroczyste powitanie – chyba że uznać za takie widok stojącej w porcie od trzech lat Statuy Wolności – ale rejestracja, kontrola medyczna oraz sprawdzanie włosów i odzieży na obecności wszy. Często ich jedyny dobytek stanowił worek lub skromna walizka. Ubrania, nieprane od wielu dni, były świadectwem tego, jak wiele musieli przejść, by dotrzeć do upragnionego świata.

Przybysze z obcych krajów najczęściej zasilali rozrastające się dzielnice imigranckie, wśród których przodowała Five Points. Najbardziej zaludniona część Nowego Jorku, wypełniona ludźmi z Irlandii, Włoch i innych części świata. Cieszyła się złą sławą, dodatkowo odstraszała fatalnymi warunkami sanitarnymi, nie mówiąc już o problemach, których można się było nabawić, spacerując tam po zmroku.

Dla wielu śmiałków i desperatów szukających szczęścia za oceanem Ameryka była piękną przepowiednią, która najczęściej się nie spełniała. Nellie wiedziała o tym bardzo dobrze, przynajmniej od czasu, gdy incognito dostała się do szpitala na wyspie Blackwell, gdzie przygotowała jeden ze swoich reportaży. Słyszała od przebywających tam imigrantek wiele okropnych historii.

*

„Elektryczność jest siłą napędową cywilizacji”… Elizabeth przeglądała kupioną przed chwilą gazetę, czekając na matkę w kawiarni King’s Arms, nazywanej przez miejscowych pieszczotliwie Coffee House Slip. Pierwsza kawiarnia Nowego Jorku znajdowała się przy Broadwayu, niedaleko Trinity Church i dzisiejszej Cedar Street.

Ściany budynku zostały postawione z drewna, a front pokrywał mur z żółtej cegły, przywiezionej z Holandii. Z okien drugiego piętra kawiarni rozpościerał się piękny widokiem na zatokę i miasto, niższa kondygnacja oferowała zaś klientom prywatność, oddzielając od siebie ich stoliki zielonymi zasłonami. Za oknem przesuwały się niespiesznie maszty statków handlowych, a przy oczekujących na nabrzeżu wozach konnych uwijali się ludzie, załadowując je beczkami i workami przybyłego do portu towaru.

W dziewiętnastowiecznym Nowym Jorku delektowanie się kawą było zwyczajem ludzi ze wszystkich klas społecznych. To w jej towarzystwie dobijano interesów i podejmowano najważniejsze dla kraju decyzje. Kelnerka postawiła przed Elizabeth filiżankę w różowe wzory i nalała ostrożnie kawy z dzbanka. Po czym zostawiła go na stole i uśmiechnęła się serdecznie, dodając, by ją zawołać w razie potrzeby.

Nellie spojrzała na stojącą na stole świecę. Dotknęła delikatnie zaschniętego na jej brzegach wosku, wydawał się twardy, a jednocześnie plastyczny, miał też charakterystyczny zapach. Przywoływał wspomnienia z czasów, gdy jej babka każdego wieczoru zapalała podobne świece umieszczone w lampionach znajdujących się w pokojach ich starego domu.

Dwadzieścia lat później światło dawał prąd elektryczny przesyłany rozległymi pajęczynami przewodów rozwieszonych nad ulicami miasta. Główne ulice i aleje oraz wiele sklepów oświetlono lampami łukowymi, wykorzystującymi płonące pręty węglowe. Technologia ta była potężna, ale też niebezpieczna, o czym świadczyła seria głośnych porażeń prądem mieszkańców Nowego Jorku i pracowników lokalnych firm elektrycznych.

Nellie rozejrzała się dookoła, a ponieważ jej matka wciąż nie nadchodziła, kontynuowała czytanie. „New York Times” donosił, że w związku z jednym z ostatnich wypadków burmistrz Grant podjął decyzję o przerwie w dostawie prądu. Nakazał wyłączenie wszystkich lamp łukowych, zlecając firmom elektrycznym naprawę i modernizację plątaniny napowietrznych przewodów. Dalej cytowano Thomasa Edisona, największego w kraju czarodzieja elektryki, który każdą awarię prądu uznawał za okazję do ataku na swych znienawidzonych rywali w branży energetycznej. Edison z goryczą potępił prąd przemienny, uznając go za dobry jedynie w wypadku krzesła elektrycznego. Spór związany z tematem elektryczności rozgrzewał serca Amerykanów już od dłuższego czasu, a przynajmniej od chwili, gdy Edison, twórca pierwszej sieci elektrycznej, budujący szczęśliwie imperium małych elektrowni prądu stałego, zderzył się w 1886 roku z George’em Westinghouse’em, przemysłowcem z Pittsburgha. Ten uzbrojony w patenty na prąd przemienny Nikoli Tesli wywołał spór zwany wojną prądów elektrycznych.

Artykuł kończył się stwierdzeniem, że w wyniku opieszałości decydentów i wciąż nierozwiązanej sprawy zakopania przewodów elektrycznych pod ziemią mieszkańcy Nowego Jorku powinni się przygotować na możliwe komplikacje związane z dostępnością oświetlenia miejskiego oraz na zwiększoną liczbą patroli policyjnych odstraszających złodziei na zaciemnionych ulicach.

Niemal w tej samej chwili, gdy Elizabeth odkładała gazetę, poczuła zapach perfum matki, a potem przy stoliku usiadła elegancko ubrana kobieta. Marry Jane Cochran miała pociągłą twarz i starannie upięte w kok ciemne włosy. Jej elegancki kołnierzyk ozdabiała wpięta pod szyją owalna broszka. Ciemna, prosta suknia dodawała właścicielce powagi i lat.

– Witaj, Elizabeth – rzekła, dotykając dłoni córki.

– Wyjeżdżam za miesiąc, mamo – odparła Elizabeth.

14 października 1889 roku, w ponury, deszczowy zmierzch, zgasło w Nowym Jorku ponad tysiąc świateł elektrycznych.

Hanna Ruszczyńska

Hanna Ruszczyńska

Socjolożka, pedagożka, pisarka i dziennikarka. Jako dziennikarka pracowała między innymi dla „Zewu Północy”, „Przeglądu Bałtyckiego”, „Dzikiego Życia”. Pisała także dla „Studia Scandinavica”, „Fabularii”, Fundacji Edukacji Międzykulturowej. Brała udział w projektach realizowanych przez Stowarzyszenie Polaków w Północnej Finlandii i miasto Oulu w ramach projektów dofinansowanych przez MSZ oraz w inicjatywie „Północ–Południe: polszczyzna na krańcach Europy”, prowadzonej przez Instytut Badań Literackich Polskiej Akademii Nauk w partnerstwie z uniwersytetami ze Szwecji, Finlandii, Litwy i Turcji. Opowiada o Finlandii w podcaście Finnish Café, na blogu Szczypta Finlandii i finlandiaifinowie.wordpress.com, oraz o Polsce w stowarzyszeniach fińsko-polskich. Jest autorką książki dla dzieci Sirkka, dziewczynka, która została władczynią Itäkairy (2022). Koordynowała projekt związany z 80. rocznicą wydania pierwszej książki o Muminkach w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku. Prowadzi wykłady o Finlandii w Rumskim Uniwersytecie Trzeciego Wieku i w Bibliotece Wzgórze w Gdyni.

udostępnij:

Przeczytaj także:

Stojąc na ramionach olbrzymek Stojąc na ramionach olbrzymek Stojąc na ramionach olbrzymek
Ana Matusevič

Stojąc na ramionach olbrzymek

Podróżowanie Podróżowanie Podróżowanie
Ziemowit Szczerek

Podróżowanie