Mafijne cymelia

Ilustracja: Bartek Brosz
Ilustracja: Bartek Brosz

Z Dorotą Żuromską, Zuzanną Marciniak, Pawłem Hommą i Grzegorzem Bryszewskim z literackiego kolektywu Mafia Literacka, odpowiedzialnego za zbiory opowiadań Cymelium, tom 1: Opowieści na świąteczne chwile i tom 2: Za czym podążamy, wędrując w nieznane, rozmawia Czesław Romanowski.

Czesław Romanowski: Kiedy poczytałem trochę o was, o Mafii Literackiej, która w czasach, gdy czytelnictwo od wielu lat spada na łeb, na szyję, własnym sumptem wydaje książki z własnymi opowiadaniami, pomyślałem sobie: wariaci… Po co żeście się zebrali i wydali – jak do tej pory – dwie książki?

Zuzanna Marciniak: Po co? Wydaje mi się, że zrobiliśmy to przede wszystkim dla siebie. To swego rodzaju ukoronowanie naszej pracy, ale również nowe wyzwanie i motywacja do dalszego pisania. Tom pierwszy powstał bardzo spontanicznie, na nieco wariackich papierach. Przy drugim byliśmy już trochę mądrzejsi, bardziej doświadczeni i mieliśmy o wiele więcej fanu podczas jego tworzenia.

Dorota Żuromska: My po prostu lubimy pisać, a wydaliśmy te antologie – bo chcieliśmy tę naszą twórczość jakoś pokazać.

CzR: A skąd tytuł: Cymelium?

Paweł Homma: Celowo nazwaliśmy antologię słowem określającym egzemplarze wyjątkowo rzadkie i unikatowe. Zdawaliśmy sobie sprawę, że – przynajmniej początkowo – nie znajdzie ona wielu odbiorców. I niekoniecznie musimy dążyć do tego, żeby wszyscy Cymelium czytali. To zupełnie w porządku, że będzie to książka unikatowa, znajdująca się w niewielu księgozbiorach. Nie wszystko musi być dla wszystkich.

CzR: Czyli ona jest głównie dla was i dla waszych znajomych?

DŻ: Pierwszy tom powstał dlatego, że na mikołajki każdy miał napisać komuś opowiadanie w prezencie. Jako grupa z warsztatów literackich po prostu dostaliśmy takie zadanie. A potem ktoś powiedział: fajnie, no to spróbujmy to wydać – opowiadania świąteczne. I to był pierwszy tom. Przy drugim troszeczkę dojrzalej podeszliśmy do realizacji.

ZM: Tak, pracowaliśmy nad nim przez rok. W styczniu 2023 zaczęliśmy kombinować, myśleć, kto co będzie pisał, książki mieliśmy już w grudniu, ale premiera odbyła się 9 lutego tego roku [2024]. Więc to był rok pracy i rok poprawiania tekstów. Rok malowania obrazów i tworzenia okładek. Osobiście bardzo dużo się nauczyłam podczas pisania, a potem redagowania tekstów.

Grzegorz Bryszewski: Bo byłaś ich redaktorką, co trzeba podkreślić.

ZM: Tak, poprawiałam wszystkie teksty. Czasem byłam miła, czasem trochę mniej, ale chyba nikt nie ma mi tego za złe. I właśnie podczas redagowania tekstów sporo się nauczyłam o pisaniu, zresztą także na własnym przykładzie. Swój tekst poprawiłam chyba siedem razy. Na końcu to już była walka z frustracją. I to też uczy – własne pisanie, konieczne deadline’y, wzajemne motywowanie się. Paweł nagrał dla nas film o tym, jak przygotować pliki, żeby usprawnić mu proces łamania tekstu. Jestem bardzo wdzięczna. Uważam, że to była wielka frajda, połączona z nauką i doskonaleniem naszego warsztatu.

GB: Premiera drugiego tomu pokazała też, że antologia ciekawi również osoby niezwiązane z naszą grupą literacką, chcą tę książkę kupić, chcą ją czytać. Poza tym spotkałem się z wyrazami podziwu albo zdziwienia: Sami to zrobiliście? Tak po prostu? Część osób podkreślała, że samodzielne wydanie musi być niewyobrażalnie trudne. Tutaj brawa należą się głównie Pawłowi, który ogarnął sprawy techniczne i trzymał się swoich założeń projektowych. Efekt jest taki, że mamy naprawdę dobrze i profesjonalnie wydaną książkę.

ZM: Każdy z nas miał przy pracach wydawniczych coś innego do zrobienia. Dorota malowała ilustracje, oczywiście po napisaniu swojego tekstu. Grzegorz…

GB: Ja nie napisałem tekstu do drugiej antologii, bo byłem zajęty. W jedynce jestem, w dwójce mnie nie ma. Za karę poprowadziłem nasze spotkanie autorskie.

ZM: I bardzo nas wspierał w kwestii socjali i procesów wydawniczych. Paweł, o czym już powiedzieliśmy, zajął się okładką, łamaniem, składem, jest redaktorem graficznym.

CzR: A kogo z nami nie ma?

ZM: Nie ma na przykład Natalii Dępczyk, która zajmuje się sprawami sprzedażowymi i finansami w ogóle. Ania Kaczor z Agatą Pieniążek ogarniały korekty. Mateusz Szuba pośredniczył w załatwianiu druku. Monika Sarzyńska-Białek poprawiała teksty i zajmowała się też trochę socjalnymi, planowała posty na Facebooku. No i Dominik Kasicki, który jest naszym social media managerem.

GB: Popędzał, inspirował, zachęcał. Domagał się reakcji.

CzR: A jest ktoś, kto jest spiritus movens Mafii?

GB: Znamy się z kursu, który prowadził Grzegorz Reiwer w Sopocie, w filii Koc i Książka. Rozmawialiśmy na czacie facebookowym i tam się pojawił pomysł, żeby założyć własną grupę…

PH: Nazwa, o ile dobrze pamiętam, powstała na jakimś spotkaniu przy piwie. Potem prawie została zapomniana, ale gdzieś nam z tyłu głów utknęła.

ZM: Utknęła w głowie Pawłowi i to on wymyślił też logo. I nie było sprzeciwu.

DŻ: W ogóle jesteśmy zgodnym kolektywem.

ZM: A jeśli nawet się nie zgadzamy, to się dogadujemy.

DŻ: Wysłuchujemy argumentów drugiej strony i często nam to wychodzi na dobre.

GB: À propos Mafii Literackiej – nazwa jest oczywiście prowokacyjna. Ale kiedy realizowaliśmy spotkania czy ubiegaliśmy się o stypendium Kulturalne Miasta Gdańska, to słowo „mafia” budziło nasze obawy, że możemy nie zostać potraktowani poważnie. Zwłaszcza w kontekście stypendium.

CzR: Jeżeli już jesteśmy przy finansach, to z czyich pieniędzy wydaliście pierwszy i drugi tom?

ZM: Z naszych.

GB: Była zbiórka.

DŻ: Oczywiście koszt wydania książki w grupie jest o wiele mniejszy, bo każdy wkłada swoją pracę i daje swoje umiejętności, w związku z czym sporo oszczędzamy.

ZM: A dzięki temu, że książkę sprzedajemy, mamy środki na następne mafijne przedsięwzięcie.

CzR: Jaki był nakład, jeśli można wiedzieć?

PH: Możemy zdradzić, że tomu drugiego dwukrotnie wyższy niż pierwszego.

ZM: I wciąż się dopytują o jedynkę.

CzR: Zatem jeśli powstanie tom trzeci, to będzie miał trzykrotnie wyższy nakład?

PH: Może więcej, może na przykład rosnąć wykładniczo. Na pewno nie będzie mniejszy.

DŻ: Planujemy ewentualny dodruk, żeby przy trzecim tomie można było kupić pakiet.

CzR: Doroto, odpowiadasz za ilustracje. Powiedz, jak je tworzysz?

DŻ: W ilustracjach zawsze jest coś z danego opowiadania. Ale ja nie tylko czytałam teksty, lecz również rozmawiałam z autorami. Prosiłam ich, by opowiedzieli, jak sobie mniej więcej je wyobrażają, czego oczekują. Wybierałam to, co mi odpowiadało albo – jeśli nic mi nie pasowało – robiłam po swojemu.

CzR: Pawle, opowiedz, proszę, o okładce, bo rzeczywiście jest niezwyczajna. Jakby nie z naszych czasów, raczej z przedwojnia, a nawet sprzed pierwszej wojny.

PH: To prawda. Cała oprawa bardzo silnie nawiązuje do stylu art déco, czyli przedwojennego właśnie. Wybrałem go przede wszystkim dlatego, że chciałem wywołać, jak widzę skutecznie, skojarzenia ze starymi książkami, które znajdujemy gdzieś w biblioteczce dziadków. Takimi, które nawet jeśli nie mają wielkiej wartości materialnej, to czuć, że były świadkami wielkiej historii. Jednocześnie art déco jest stylem bardzo wdzięcznym dla grafika. Jest geometryczny, uporządkowany, czyli do druku – jeśli chodzi o skład, łamanie – idealny.

CzR: Okładki tworzyłeś na końcu procesu wydawniczego czy na samym początku?

PH: W przypadku drugiego tomu projektowałem okładkę jeszcze przed powstaniem opowiadań. Nie chciałem się sugerować treścią tekstów moich kolegów i koleżanek, tym bardziej swojego. Wiedziałem, że stworzymy dziesięć zupełnie różnych narracji i chciałem, aby okładka nie stanowiła ich ilustracji, tylko zaproszenie do wędrówki, którą jest lektura naszej antologii.

CzR: Ujęliście mnie tym, że w książce umieściliście tasiemkę-zakładkę. Współcześnie coraz rzadziej wykorzystuje się to rozwiązanie.

PH: Ta akurat pomysł mojej siostry. Jest kolekcjonerką i ma setki książek, w tym wiele egzemplarzy unikatowych również od strony technicznej i graficznej. Podczas prac nad obydwoma tomami korzystałem z jej księgozbioru, żeby znaleźć inspiracje dla technicznej strony mojej pracy. I wtedy właśnie siostra zasugerowała, aby koniecznie zainstalować tasiemkę. A ponieważ taki element doskonale pasuje do oldskulowej stylistyki Cymelium, od razu wcieliłem jej sugestię w życie.

CzR: Powiedzcie, co was inspiruje, jakie są wasze ulubione książki, autorzy. Grzegorz?

GB: Jak już wspomniałem, spotkaliśmy się po raz pierwszy na warsztatach Grzegorza Reiwera. Potem okazało się, że wielu z nas chce dalej uczyć się pisania, wpadaliśmy na siebie zupełnie przypadkowo na wielu trójmiejskich wydarzeniach literackich… Jeśli chodzi o moją inspirację, to ja jestem nieustająco zauroczony Tajemną historią Donny Tartt, czytam tę książkę raz na kilkanaście miesięcy i za każdym razem mój zachwyt jest równie wysoki. Inne książki tej autorki też uwielbiam, ostatnio duże wrażenie zrobił na mnie Stoner Johna Williamsa. Od momentu, gdy nauczyłem się czytać, jestem wierny fantastyce, czytałem prawie wszystkie dobre książki tego gatunku, które wyszły po polsku. Piszę też opowiadania w tym gatunku. Niemal wszystkie są krótkie i próbuję je zakończyć iście fantastycznymi puentami.

CzR: Zareklamuj się przy okazji, bo jesteś też autorem niedawno wydanej w Marpressie książki. Myślę, że istotnej dla gdańszczan, mieszkańców Trójmiasta, osób pamiętających lata dziewięćdziesiąte.

GB: Książka nazywa się Wróżka, biskup i kasety wideo. To historia legendarnej, szalonej, dziwacznej, niesamowitej telewizji pirackiej – potem przez jakiś czas legalnej – Sky Orunia, która działała w latach dziewięćdziesiątych w Gdańsku. W formie eseju historycznego opisuję całą historię tej telewizji, ale książkę można też potraktować jako instrukcję obsługi lat dziewięćdziesiątych, bo pojawia się tam wiele sytuacji i wydarzeń charakterystycznych dla tamtego okresu. Sporo miejsca poświęcam też ówczesnemu Trójmiastu, bo stacja dokumentowała przecież najważniejsze ówczesne wydarzenia. Prawdopodobnie jest to pierwsza książka na rynku, która skupia się na jednej konkretnej stacji telewizyjnej z lat dziewięćdziesiątych. Są publikacje, które opisują różne telewizje albo lata dziewięćdziesiąte w ogóle, ale chyba nigdy nie wyszła książka poświęcona konkretnej stacji. Co ciekawe, teraz są już takie pomysły: ma być książka na temat stacji PTV Echo z Wrocławia, pojawi się też film dokumentalny o telewizji Szczecin. Albo więc udało mi się dołączyć do jakiegoś trendu, albo w pewien sposób go zainspirowałem.

CzR: Doroto, twoje inspiracje?

DŻ: Moim ulubionym autorem przez długi czas był Pilch, ale z tego okresu, kiedy miał przerwy w piciu. Aktualnie to, co czytam, to najczęściej biografie. Właśnie jestem świeżo po Urbanie, polecam, świetna książka, szczególnie młodym, którzy nie znają komuny. A dla przyjemności i rozrywki czytam ostatnio Macieja Siembiedę.

CzR: Paweł?

PH: Tworząc w jednej dziedzinie sztuki, inspiracji staram się szukać w innej. Czyli przy pisaniu opowiadań raczej poszukuję w muzyce, malarstwie, w filmie. Jeśli chodzi o wzory w kwestii warsztatu literackiego, to jeszcze nie poczułem, że idę w jakąś konkretną stronę… Ale może o to też chodzi w naszych antologiach: by lepiej poznać to, jak naprawdę piszemy. Bo pisanie do szuflady to jednak coś innego niż odważenie się, żeby swoje teksty wydać i pokazać wszystkim, jacy w istocie jesteśmy w naszej literaturze.

CzR: Czy to było dla ciebie trudne doświadczenie – odkrycie się nie tylko przed znajomymi, ale także przed potencjalnymi nieznajomymi czytelnikami?

PH: Tak. Początkowo nawet rozważałem, żeby pisać pod pseudonimem, ale ostatecznie stwierdziłem, że powinienem się zebrać na odwagę, szczerość i pisać pod swoim imieniem. To było trudne. Żyjemy w czasach, w których jesteśmy nieustannie oceniani i w których nic nie ginie.

CzR: To i źle, i dobrze.

PH: Tak, i źle, i dobrze. Ale wierzę, że w tej sytuacji – ostatecznie dobrze.

CzR: Zuza, twoje inspiracje?

ZM: Są autorki i autorzy, którzy inspirują mnie, aby pisać chociaż w połowie tak dobrze jak one i oni. Na przykład Siri Hustvedt i jej Świat w płomieniach, przewspaniała, niesamowicie napisana książka. Autorka dostała za nią Bookera. Sylvia Plath i jej tragiczna historia. Z poezji Halina Poświatowska i Małgorzata Hillar. Ostatnio zazwyczaj reportaże. I komiksy. Jestem zafascynowana Sandmanem Gaimana. Sandman komiksowy jest wspaniały, nie pamiętam, w którym dziele znalazłam ostatnio taką otwartą głowę, takie metafory. Z polskich autorów – nie będę oryginalna i wymienię nazwiska Orbitowskiego i Żulczyka. Bardzo lubię ich historie. Zwłaszcza Inna dusza Orbitowskiego wywarła na mnie spory wpływ. I Informacja zwrotna Żulczyka.

CzR: Planujecie trzecią część swojej antologii czy na razie jesteście wyczerpani robieniem tomu drugiego i nie macie w ogóle pomysłu?

ZM: Jesteśmy jak prężny zespół muzyczny…

CzR: Wydajecie co roku?

ZM: Tak, jak Black Sabbath w początkowym okresie działalności.

PH: Byleby się nie skończyło jak z U2: że nie będziemy mogli na siebie patrzeć.

ZM: Więc tak, mamy już w planach trzecią część. Chcemy… Możemy powiedzieć?

GB: Możemy oględnie powiedzieć. Myślę, że to jest dobry pomysł. Wspomniałem już, że złożyliśmy wniosek o stypendium. Pod koniec marca dowiemy się, czy dostaniemy pieniądze czy nie [wywiad został przeprowadzony w lutym, wśród laureatów ogłoszonych w marcu wyników projekt Mafii Literackiej się nie znalazł – dopisek redakcji].

CzR: Dobra, jeżeli dostaniecie, to będzie trzecia część. A jeżeli nie dostaniecie?

GB: Wydaje mi się, że nawet jeśli nie dostaniemy stypendium, to i tak zajmiemy się tym projektem. Na pewno będę do tego namawiał grupę. Tym razem chcemy porozmawiać z mieszkańcami wybranych gdańskich dzielnic, zebrać mało znane historie i na ich podstawie napisać opowiadania. W tym wypadku inspirowałem się mocno pomysłem mojego dawnego pracodawcy, czyli Teatru Gdynia Główna. Oni zrobili świetny projekt Gdynia Reaktywacja: zbierali historie mieszkańców Gdyni i na tej podstawie powstał koncert Ballady osiedlowe. Zobaczymy, jak to będzie. Z jednej strony nasze opowiadania mają się opierać na gdańskich historiach dzielnicowych, z drugiej – dajemy sobie dużą dowolność, jeśli chodzi o gatunek. Jeśli ktoś będzie się upierał przy horrorze, to go napisze.

ZM: A jeżeli ktoś chce napisać o tym, że kosmici najechali bar na Żabiance…

CzR: Super pomysł.

ZM: Tak, myślę, że jeszcze więcej ludzi nas pozna, że na premierze będzie więcej osób, których nie znamy, niż naszych znajomych.

GB: Założenie jest takie, żeby znaleźć rzeczywiście sensacyjne, niesamowite historie o zwykłych ludziach, którzy okazywali się niezwykli, ale którzy z różnych przyczyn nie trafili do podręczników. Mam na myśli, nie wiem… jakiegoś wynalazcę z Dolnego Miasta albo szalonego poetę z Wrzeszcza. Albo człowieka, który prawie był na Księżycu, a mieszkał na Olszynce…

ZM: Oparte na faktach.

DŻ: Naszym głównym atutem jest to, że będzie tyle różnych tekstów, ilu jest autorów.

ZM: Chciałabym jeszcze dodać, że na tylnej okładce drugiego tomu umieściliśmy haiku napisane przez Dominika Kasickiego, które było dla nas niespodzianką. Mamy również tajemniczy element, jakim jest czarna dziura.

PH: Nie, tajemniczym elementem było właśnie wspomniane przez ciebie haiku.

ZM: Aha. Ale czarna dziura też jest tajemnicza – bo jak wciągnie, to wiesz, co się dzieje? Nie wiesz, co się dzieje.

GB: Ostatnie badania naukowe mówią, że można się wydostać z czarnej dziury.

CzR: Na koniec: czym się zajmujecie na co dzień?

ZM: Pracuję jako psycholożka dziecięca.

PH: Architekt.

DŻ: Emerytka, maluję dla pieniędzy, piszę dla przyjemności.

GB: Pracuję jako redaktor w wydawnictwie branżowym.

Czesław Romanowski

Czesław Romanowski

Pochodzi z Sejn, w Gdańsku mieszka od ćwierć wieku. Jest dziennikarzem (pisał między innymi do „Dziennika Bałtyckiego”, „Życia na fali”, miesięcznika „Nasze Morze”), autorem haseł do Gedanopedii, współpracuje z klubem Żak, pisząc relacje z tamtejszych koncertów. Bywa poetą. Obecnie pracuje w latarni morskiej w Gdańsku-Nowym Porcie.

udostępnij: